Piłkarskie uczty (5). Chelsea – FC Barcelona 4:2

Chelsea-v-Barcelona-5

Na piątą już piłkarską ucztę udamy się do ponurego Londynu, a konkretniej na Fulham Road i położony przy niej Stamford Bridge. To tam rozegrała się jedna z najciekawszych batalii Ligi Mistrzów 2004/2005, nie licząc fantastycznego finału w Stambule.

Barcelona i Chelsea skrzyżowały miecze już w 1/8 finału, zdaniem obserwatorów i komentatorów stanowczo za wcześnie. W obu drużynach upatrywano faworytów do zdobycia trofeum, nawet pomimo faktu, że zarówno Blaugrana, jak i The Blues dopiero budowały swoje ekipy: trener Barcy Frank Rijkaard wprowadził sporo świeżości w kadrze nieco nadpsutej rutyną, sprowadzając m.in Deco, Ludovica Giuly, Henrika Larssona, Edmilsona czy Sylvinho. Najważniejszym transferem Chelsea okazał się zaś Mourinho – do dziś żywy pomnik, symbol nadziei, postępu i sukcesu angielskiej drużyny. The Special One ściągnął do Chelsea zaufanych zawodników z FC Porto: Paulo Ferreirę i Ricardo Carvalho, Petra Cecha z Rennais, Didiera Drogbę z Olympique Marsylia oraz Arjena Robbena z PSV Eindhoven. W pierwszej połowie dwumeczu Barcelona pokonała Chelsea 2:1 po bramkach Maxi Lopeza i Samuela Eto’o, a bardzo ważną dla Anglików bramkę zdobył… Juliano Beletti, obrońca Barcy, który nadział się na dośrodkowanie Damiena Duffa. Do Londynu to goście wracali w lepszych nastrojach. Wystarczyło jedynie pokonać Barcelonę jednobramkową przewagą, nie tracąc przy tym goli. Martwił jedynie brak Didiera Drogby. Iworyjski czołg otrzymał czerwoną kartkę i w rewanżu na Stamford Bridge Jose Mourinho delegował w miejsce Didiego Mateję Keżmana. Dodajmy, że w związku z kontrowersyjną decyzją Andersa Friska o czerwonej kartce i otrzymaniu później poważnych gróźb szwedzki arbiter zakończył karierę. Nic przyjemnego, ale świat się dla niego nie skończył – Frisk ma wykształcenie agenta ubezpieczeniowego. ( TUTAJ czytaj o wielkim milionerze, który jest sędzią z pasji).

Zerknijmy na składy:

1312400298954333

Kanonadę rozpoczął już w ósmej minucie Eidur Gudjohnsen. Islandczyk wykończył dynamiczną kontrę Chelsea. Taki wynik dawał Chelsea nadzieję na awans, ale – umówmy się – żadna drużyna prowadzona przez Mourinho nie byłaby zadowolona takim rezultatem i mierzyłaby znacznie wyżej. Akcje The Blues rozgrywane były na jedną modłę: po stracie piłki przez Barcę, któryś ze skrzydłowych mknął z piłką do przodu i posyłał ją w pole karne, licząc na zamknięcie akcji. Tak samo stało się dziewięć minut po trafieniu Gudjohnsena – Joe Cole przedryblował Van Bronckhorsta, posłał nieprzyjemny strzał (raczej centrostrzał!), nieudolnie wybity przez Victora Valdesa, którego wyprzedził Frank Lampard i dobił piłkę do – praktycznie pustej – bramki. Chelsea prowadziła 2:0. Jose Mourinho chciał więcej i dostał to, czego chciał już w 19. minucie, bo gola dla The Blues zdobył Damien Duff – a jakże! – z pięknej kontry. Minęło 20 minut, Victor Valdes grał tragicznie, a Chelsea serwowała widzom minikoncert na jedenaście instrumentów.

Czytaj także: Piłkarskie uczty. Wisła o krok od Ligi Mistrzów!

Najwidoczniej jednak podopieczni The Special One po zdobyciu trzech bramek myślami byli już w szatni lub w klubowym hotelu, bo poziom rozgrywanych przez nich zawodów znacznie opadł, a podyktowany przez Pierluigiego Collinę karny, zamieniony na bramkę przez Ronaldinho, w niczym nie pomógł. Obrona gospodarzy była zdekoncentrowana tyle, by pozwolić na kolejny popis strzeleckiej finezji Ronaldinho. Ręce same składały się do oklasków.

Samo ustawienie linii obrony Chelsea wołało o pomstę do nieba, ale nie umniejszajmy technicznego rzemiosła Ronaldinho. W ogóle nie potrafię pozbyć się refleksji, że z Ronaldinho w składzie – w lepszej czy gorszej formie – ówczesna Duma Katalonii była najlepszym wydaniem Barcy, jakie pamiętam. A przynajmniej jakie najlepiej wspominam. Wówczas posiadanie piłki nie było kwestią pierwszorzędną ani przedmiotem obsesji, a pojęcie takie jak Tiki-Taka przywodziło na myśl dwukaloryczne mentolowe cukierki. Wystarczyło mieć w zespole Ronniego, by przyprawić grę Blaugrany szczyptą magii i siać postrach na europejskiej arenie brazylijską dziesiątką . Od 40 minuty to Barca była w ćwierćfinale, a gra londyńczyków wcale się nie poprawiała – przeciwnie, to Barcelona naciskała coraz poważniej, i gdyby nie interwencja Ricardo Carvalho, Samuel Eto’o zdołałby wyrównać. Kameruńczykowi nie udało się także w 72. minucie, kiedy miał szansę dobić strzał Iniesty, ale katastrofalnie chybił i posłał piłkę jeśli nie w kosmos, to na pewno poza Fulham Road.

Całą sytuację niech zwieńczy tytuł bloga Michała Okońskiego: Futbol jest okrutny. Sytuacja zmarnowana przez Eto’o bardzo szybko zemściła się na Barcelonie. Po dośrodkowaniu Franka Lamparda z rzutu rożnego John Terry skierował główką piłkę do bramki Victora Valdesa. Tak ważne bramki mogą strzelać tylko kapitanowie, czyż nie? ( TUTAJ czytaj o wielkim pożegnaniu kapitana Manchesteru United).

Barcy nie pomogło delegowanie do gry Maxiego Lopeza, najnowszego nabytku z River Plate – to właśnie on wyrównał w meczu na Camp Nou. Mourinho zrobił to, co zrobiłby chyba każdy menedżer, a więc zagęścił środek pola (wejście Tiago za Gudjohnsena), wpuścił dodatkowego obrońcę za skrzydłowego (Huth za Duffa) i do samego końca nakazał asekurację w obronie.

Mecz zakończył się wynikiem 4:2, ale trudno powiedzieć, by Barcelona była w tym meczu zespołem słabym. Chciałbym jednakże uniknąć retoryki bliskiej Xaviemu i nie mówić, że Barca była lepsza, bo chciała grać w piłkę – Chelsea zagrała po prostu prosty, intensywny, dynamiczny, a co najważniejsze, skuteczny futbol i to londyńczycy znaleźli się w ćwierćfinale. Jak najbardziej zasłużenie. Kapitalną robotę wykonał Claude Makelele, na skrzydłach błyszczeli Duff i Cole… A Petr Cech już wtedy potwierdził, że ma potencjał, by zostać najlepszym bramkarzem na świecie.

Chelsea Londyn – FC Barcelona 4:2

1:0 - Eidur Gudjohnsen 8′
2:0 - Frank Lampard 17′
3:0 - Damien Duff 19′
3:1 - Ronaldinho 27′ k.
3:2 - Ronaldinho 38′
4:2 - John Terry 76′

MARIUSZ JAROŃ

fot.: stickboydaily.com

***

Zobacz także pozostałe piłkarskie uczty!

***

Pin It