Jedi, Gollob, Ślimak, Zenek, Ferrari, Kubica, Męczybuła i Ciepły. Trener czy piłkarz bez ksywy jest jak garnek bez ucha.
W naszej lidze gra mnóstwo piłkarzy zagranicznych, nie wszyscy wybornie posługują się językiem polskim, ale i tak trudno o piłkarza bez ksywy. Pseudonimy dzielą się na kilka wyraźnych grup. Najliczniejszą wciąż stanowią te związane z piłką nożną, modne są również motoryzacyjne, zwierzęce i filmowe.
Najpierw chciałem zestawić boiskową jedenastkę ligowych pseudonimów, ale potem skład rozrósł się niemożebnie, aż do alfabetu… Niektóre litery musieli ratować piłkarze z przeszłości, ale skupiliśmy się na obecnych wirtuozach przede wszystkim.
Często jest tak, że to dziennikarze wymyślają piłkarzom pseudonimy. I tak jest ze mną, w co najmniej jednym przypadku z braku laku prezentuję poniżej ksywę wymyśloną kiedyś na własny użytek, która do szerszego obiegu nie weszła.
By zasięgnąć języka, zadzwoniłem do Tomka Dawidowskiego. „Cześć, Dawid”… I proszę, już jest ksywka… Ale o pseudonimach pospolitych, w prostej linii pochodzących od nazwisk, pisać nie będziemy. Stać nas na więcej, dlatego Baszcza, Lewego, Ławki, Fabiana, Małego w tym zestawieniu nie będzie. Nie będzie również Gianniego, Wtorka, Kaki czy Kiciego – te pseudonimy są powszechnie znane.
Jedziemy…
A jak Adebayor
, czyli Michał – tfu! – Marek (Ade)Bajor, z racji wrodzonej grzeczności mógłby być asystentem trenerów spod liter B, C lub litery S. Taki hipotetyczny dialog:
– Będziesz miał ksywę Adebayor.
– Jak pan uważa.
– Będziesz asystentem.
– Oczywiście.
B jak Biały , czyli Łukasz Nawotczyński. Biały nie z racji zamiłowania do białej kiełbasy czy „białej” do picia, ale aryjskiej karnacji, wpadającej wręcz w albinoską. Ciekawostką jest, że grający przez całą dorosłą karierę w obronie Łukasz, w reprezentacji Michała Globisza, która wygrała ME do lat 18, był najlepszym strzelcem turnieju, zdobywając trzy gole. W barwach naszego zespołu, który wtedy pokonał m.in. Hiszpanię 4:1 (z Victorem Valdésem i Mikelem Artetą w składzie), grali jeszcze Sebastian Mila (również obecny w alfabecie pod literą R), Paweł Brożek, Łukasz Madej, Wojciech Łobodziński (litera Ś), Przemysław Kaźmierczak itd.
B to również Babunia , czyli Ryszard Czerwiec. Faktycznie, gdyby byłemu pomocnikowi Widzewa i Wisły założyć na głowę babcina chustę, to ta ksywka nabiera wiarygodności. Pod babciną chustą, znaczy ksywą, przez jakiś czas zaszeregowany był Grzegorz Lato, który drzewiej bywał Bolkiem. A jego parą, czyli Lolkiem, bywał Andrzej Szarmach, powszechnie znany jako Diabeł.
B jak Bin Laden , czyli trener Stefan Majewski. Wiadomo, broda.
C jak Ciepły , czyli nasz nowy selekcjoner Adam Nawałka. Nie, nie, nie! Nie chodzi o sprawy prysznicowe! Na Nawałkę mówią „ciepły”, bo flegmatyczny jest niczym angielski dżentelmen, lord wręcz.
D jak Dziki , czyli Rafał Boguski. Właściwie trudno powiedzieć, skąd ta ksywa, która prawdopodobnie z Rafałem przyszła jeszcze z rodzinnej Łomży. Może na zasadzie przekory ktoś Boguskiemu nadał dzikie pseudo? Przecież on jest kompletnie nie dziki. To ponoć jedyny w ekstraklasie piłkarz, który nie przeklina.
D to również Dino , czyli Cristián Omar Díaz. Faktycznie, buzię ma trochę jak dinozaur.
E jak Ecik , czyli Marian Janoszka, legenda Ruchu Radzionków. Piłkarz śląski do bólu i śląską miał ksywkę. Strzelał bramki głową w sposób mistrzowski, również dla katowickiej Gieksy.
Teraz mamy w lidze powrót Ecika, bo w Ruchu, ale Chorzów, gra syn Mariana, Łukasz.
F jak Ferrari , ksywa zarezerwowana dla piłkarzy szybszych niż wiatr. Jak Tadeusz Nowak czy Jarosław Nowicki. Ten drugi był w latach 80. napastnikiem Zawiszy, ŁKS, Lechii i Jagiellonii. Po zakończeniu kariery osiadł w Kanadzie, gdzie robił interesy m.in. z byłym reprezentantem Niemiec Jensem Jeremiesem.
G jak Gollob , czyli Robert Bednarek z Korony Kielce, potem z Arki Gdynia, dziś w Chojniczance. Bednarek, gdy startował do piłki, był mocno pochylony, zupełnie jak mistrz speedwaya.
H jak Helmut , czyli Łukasz Załuska. Ten bramkarz nie gra już w naszej lidze. Szkoda, bo ma fajną ksywę, która wzięła się stąd, że zawsze, ale to zawsze, gdy ma okazję, dopinguje drużyny niemieckie. Przeciw polskim też?
I jak Ino , czyli Piotr Mosór. Trudna litera, mało ksyw się od niej zaczyna. Pochodzący z gór sympatyczny Piotrek, grając w Legii, większość zdań zaczynał od słowa „ino”, Ino to, ino tamto… No i został Ino.
J jak Jedi , czyli Marcin Pietrowski. Wiele lat temu, podczas kwarantanny Lechii w III lidze, na obóz w Cetniewie pojechał nieopierzony młokos, Pietrowski właśnie. Podczas chrztu dostał zadanie, by udawać jakąś postać ze szklanego ekranu. Junior wziął w dłonie wyimaginowany miecz świetlny i zaczął wymachiwać. Starszyzna siedziała osłupiała, ale test zaliczyła, ksywa się przyjęła. Inna rzecz, że im dalej w las, tym moc bywa rzadziej z gdańskim Jedi…
K jak Kazek , czyli Rafał Janicki. Zawsze uśmiecham się pod wąsem, gdy ekspert Węgrzyn Kazimierz krytykuje młodego obrońcę Lechii Rafała Janickiego. A robi to często. Oto bowiem Janicki dostał od kolegów ksywę Kazek z racji swego podobieństwa do Węgrzyna właśnie.
K to również Kot , czyli Włodzimierz Żemojtel, bramkarz Arki, który bronił gdyńskiej bramki w zwycięskim finale PP z Wisłą Kraków w 1979 r. Ze względu na swą sprawność fizyczną dostał kocie pseudo.
L jak Lejba , czyli Dariusz Czykier. Na rodzinnym Podlasiu Czykier nosił ksywę Kosa. Gdy oślepiły go światła stolicy, stał się Lejbą, w związku z tym, że nie zwykł wylewać za kołnierz. Miejmy nadzieję, że to już przeszłość. Legendarna jest anegdota, gdy Czykier powiedział któregoś dnia do swego legijnego druha Kowala: „Jedźmy do mnie do Białegostoku. Prawdziwie miasto ci pokażę, a nie siedzisz na tym swoim Bródnie”.
L również jak Lech Janerka , czy właściwie Lechia nerka, czyli Grzegorz Miłkowski. Kiedyś Miłkowskiemu (skazanemu zresztą później w aferze korupcyjnej z udziałem Świtu Nowy Dwór) w czasie meczu pękła nerka, a bramkarz Dariusz Gładyś nadał mu anatomiczno-muzyczną ksywę.
Ł jak Łejn Gretzky (czy właściwie Grecki, jeśli trzymać się fonetyki), czyli Tomasz Wieszczycki. Gdy ma się 99 goli ligowych na koncie, ksywka może być tylko jedna.
M jak Maja
, czyli Marcin Wodecki. Oczywiście od nazwiska zbieżnego ze sławnym szansonistą od „Pszczółki Mai” Zbigniewem Wodeckim.
Przy okazji kawał:
Zbigniew Wodecki czołga się po pustyni i mówi: „Wody, wody, błagam, wody…”. Po chwili ukazuje się jakoś facet i mówi: „Dam ci, ale mam tylko trzy krople”. A Zbyszek wciera te trzy krople we włosy…
M jak Murzyn , czyli Zbigniew Boniek. Podczas któregoś ze zgrupowań trener juniorów reprezentacji Polski poprosił piłkarzy, by nie wołali wciąż na niego „rudy” (ksywa również obecna w zestawieniu), bo Zibiemu może zrobić się przykro. No to wymyślili Murzyna. Murzyn to również Dawid Janczyk.
M jak Męczybuła , czyli Józef Młynarczyk. Z racji piekarniczego wykształcenia bramkarza rodem z Nowej Soli.
N jak Nędza , czyli Piotr Włodarczyk. W ten sposób nazwał go trener Lenczyk, bo wyjątkowo nędznie prezentował się, gdy spotkali się w Ruchu Chorzów. Wizualnie i pod bramką rywala. I tak zostało. Inna wersja mówi, że pseudo przywiózł jeszcze z rodzinnego Wałbrzycha. Piotrek ma zresztą jeszcze inne ksywy. Na przykład Pułkownik, która wzięła się stąd, że podczas powrotu z Tbilisi z meczu pucharowego w barwach Legii w stanie lekkiej nieważkości (w końcu to był lot samolotem!) TU 154 (ale to nie ten, co spadł w Smoleńsku, tylko ten drugi), wymienił się na koszulki z kapitanem, ówczesnym dowódcą pułku, który po tragedii rozwiązali. Nędza dał mu swoją polówkę, a ten piłkarzowi – mundur, gdzie na pagonach miał stopień podpułkownika. Od tego momentu zyskał dodatkową ksywę: Pułkownik.
O jak Osiołek , czyli Ariel Ortega – Burrito. Nic lepszego nie znalazłem, chociaż nie zdziwię się, jeśli zaprotestujecie, że przecież osłem nazywacie napastnika swej ulubionej drużyny, który notorycznie myli się pod bramką rywali.
P jak Palmer , czyli Jarosław Bieniuk. Nie chodzi o Laurę Palmer ani o to, kto ją zabił. Gdy 14-letni Jarek trafił z Ogniwa Sopot do Lechii, niespecjalnie czarował umiejętnościami piłkarskimi, ale był wysoki i chudy. Zupełnie jak ówczesny reprezentant Anglii Carlton Palmer.
R jak Roger , czyli Sebastian Mila. Na MŚ w roku 1990 występował z powodzeniem Kameruńczyk Roger Milla. Nie wiedzieć czemu, podpisywali go jako „Miller”, i również nie wiedzieć czemu, pisali, że ma 38 lat. W rzeczywistości miał sporo więcej.
Milla, Mila – dwa bratanki, a więc będziesz Rogerem, Sebastianie!
Kolega Mili ze środka pola Rok Elsner ma równie przebojową ksywę na „R” (Rocky) ale to od imienia, a nie dlatego że równie dobrze boksuje, jak Rocky Balboa.
R jak Rudy , czyli Michał Żewłakow. Jak się ma 102 mecze w kadrze na koncie, to przecież nikt nie będzie na niego wołał Gustlik, Grigorij czy Marusia.
S jak Szczęka , czyli Jacek Gmoch.
S to również Skuter , czyli Marek Szyndrowski. Niestety nie chodzi tu o ekologiczny sposób, w jaki Marek się przemieszcza po mieście, a podobieństwo do niemieckiego pieśniarza techno o podobnej do obrońcy Ruchu fryzurze.
Ś jak Ślimak , czyli Bogusław „Bobo” Kaczmarek. Skąd takie pseudo? Gdy byłem dzieckiem, ilekroć pytałem o to kogoś z trójmiejskiego światka piłkarskiego, widziałem na twarzy rozmówcy jedynie szyderczy uśmiech. Potem się dowiedziałem, że chodzi o to, że Kaczmarkowi podczas meczów leciała piana z ust. Zupełnie jak ślimakowi.
Ś jak Ślepy , czyli Wojciech Łobodziński. Słaby wzrok skrzydłowego rodem z Bydgoszczy stał się wręcz legendarny. Nie przeszkodziło mu to zdobywać pięknych bramek. Ciekawe, czy przy ich okazji celował, czy mu zeszło?
T jak Tevez , czyli Paweł Buzała. „Buzi” ma równie bogaty repertuar zwodów, jak Argentyńczyk, a kibice, gdy mocno pudłował, przezwali go pewnym imieniem z popularnego polskiego serialu…
T jak Tata , czyli Radosław Kałużny. Tata był (jest!) duży i potężny, jednak za mały, by przeskoczyć Koreańczyków Południowych podczas meczu otwarcia MŚ 2002. A ksywa wzięła się z czasów, gdy Tata grał w Lubinie i obok miał mikrusów, jak Zbigniew Szewczyk i Dariusz Baziuk. Ktoś rzekł: „Idzie tata z synami…”.
U jak Ursus , czyli Roman Kosecki – bo tam zaczynał. Bardziej znany pod pseudonimem Kosa, nie mylić z Kosiarką, czyli Kamilem Kosowskim. Z kolei syn Koseckiego Kuba ma ksywę Romek. I weź tu się nie pogub!
V jak Van der Drwal , czyli Grzegorz Rasiak. Ale to ksywa nadana i używana przez kibiców. Wśród piłkarzy nikt tak na Rasiaka nie mówi. A z tych drewnianych ksyw mnie najbardziej podobała się Boazerio.
V to również Valdano , czyli Marek Leśniak. Równie szybki jak legenda Realu Madryt, równie często strasznie pudłował pod bramką rywala.
V to także Vizir , czyli Ariel Jakubowski. Ojciec, prać!
W jak Wąski , czyli Arkadiusz Woźniak – bo był szczupły jako dziecko. Tak na niego wołał tata i tak zostało. Może się przedstawić: „Wąski jestem!”.
Z jak Zenek , czyli Krzysztof Piskuła. Czemu Zenek? A czemu nie? Może od Laskowika? Co ciekawe, Zenek zaliczył jeden mecz w barwach naszej drużyny narodowej. W Bangkoku, a rywalem była Nowa Zelandia.
Z to również Zito , czyli Zdzisław Rozborski, piłkarz Wielkiego Widzewa z Bońkiem, Młynarczykiem i Smolarkiem. A Zito, wychowanek Bałtyku Gdynia, to w oryginale był brazylijski mistrz świata z lat 1958 i 1962.
Z to także Zibi , czyli Mateusz Bartczak, który dostał taką ksywę z racji obecnego już w zestawieniu Zbigniewa Bońka.
Ż jak Żyleta . Jednego Żemojtela już mieliśmy, ten to Zbigniew, w latach 60. i 70. obrońca Lechii i Arki, potem w latach 90. usiłował mnie nauczyć grać w piłkę. A Żyleta dlatego, że przecinał każdą akcję rywala. Albo wślizgiem, albo – jak się nie dało tym pierwszym sposobem – wycinką…
MACIEJ SŁOMIŃSKI