Każdego roku w sierpniu w Buñol odbywa się „Tomatina”, święto polegające na wzajemnym obrzucaniu się tonami pomidorów. Na przetarcie przed tegoroczną edycją Holendrzy już w czerwcu w Salvadorze, przetarli Hiszpanów pomarańczami. Tarcia z pewnością nie było jednak w starciach brazylijskich napastników.
Równomiernie z turniejem o miano najlepszej ekipy świata, trwają mistrzostwa w kategorii „najgorzej odgwizdany mecz”. Kolumbijski arbiter, Wilmar Roldán na spółkę z Humberto Clavijo poprowadził Meksyk – Kamerun analogicznie do „Piłkarskiego Pokera”. Parafrazując… „ Ja jestem uczciwy. Miało być 1:0, będzie 1:0”. „Przeciw wszystkim” wygrał Meksyk, gdzie mieszają się radość i złość. Pomyłki sędziowskie w każdym z dotychczasowych meczów mistrzostw to nie błędy. To wielbłądy. Uchybienia niedopuszczalne na takim poziomie, psujące całą zabawę. Mundial to święto, piękne mecze to wesela, lecz arbitrzy robiący z futbolu cyrk budują atmosferę stypy. Jak na razie najlepiej prezentuje się nieomylna dotąd technologia goal-line, ale Anglicy grają dopiero dziś.
Wszystko zaczyna się jednak w głowach piłkarzy. W meczu otwarcia Brazylii z pewnością brakowało luzu i kocich ruchów w ofensywie. Chorwacja chciała wydymać „Canarinhos”, ale to Fred wydymał wszystkich. Jego rodak (?), wolący jednak reprezentować Hiszpanię podjął wyzwanie. Dobrze tylko, że nad Arena Fonte Nova nie padało jak kilka godzin wcześniej w Natal, bo bez sprzętu dla nurków murawa mogłaby wchłonąć nie tylko wodę. Diego Costa bezproduktywny – poza żałośnie wywalczoną jedenastką. Na deser zebrał masę gwizdów. Kanciarze, choć numery bardzo tanie. I nieuczciwe, skoro oszukiwała tylko jedna strona.
Nowy narybek do młodych wilków jest już w 50% skompletowany. Costa w meczu z Holendrami pokazał, że umie też jebnąć ze łba.
Zamiast pod wodę – wzbił się w powietrze. Wspiął się na Parnas piłkarskiej chwały, będąc jednym z głównych autorów pobicia mistrza. Robin Van Persie niczym Ikar (na pewno nie Casillas) szybuje teraz w chmurach. „Latającemu Holendrowi” zbliżenie się do słońca zanadto nie grozi. Swoją bramką dopisał piękny rozdział mundialowej historii. Takiej jakiej pragniemy – efektownej, pogrążając z rodakami mistrzów świata. Na wróżenie upadku ekipy Vicente del Bosque jest jednak za szybko, aczkolwiek wydaje się, że grając napastnikiem daleko nie zajadą. Jeden ma aspiracje do MMA, a drugi rozdaje kibicom piłki zamiast strzelać gole.
Mundial ma być świętem futbolu. Nie teorii spiskowych. Zaś popisy Costy i Freda mogły pochwycić co najwyżej Okiła Khamidowa. Bo na murawie to żadna trudna sprawa. To żałosna symulacja. A dlaczego (zawsze) ja zarezerwowane jest na dzisiejszą noc. Dla „SuperMario”.