Na Stamford Bridge derby Londynu. Jedna z ekip mogła dziś przerwać niefortunną serię trzech porażek z rzędu. Nie, nie chodzi o Fulham. Zły okres miała Chelsea. Chelsea Jose Mourinho.
Gdy Portugalczyk wracał do stolicy Anglii, w niebieskiej części miasto mówiono „wreszcie”. Mała euforia była, lecz bardziej traktowano to jak długo oczekiwany powrót niż sensacyjne przybycie. Po erze mniej lub bardziej udanych następców 50- latka, The Special One pogodził się z Romanem Abramowiczem. Chelsea znów miała dzielić i rządzić w Premier League.
Za wcześniej oczywiście na jakiekolwiek oceny, jednak Mou ma zapewne nadzieję, że powiedzenie „miłe złego początki” nie wzięło się znikąd. To nawet nie dotyczy wcześniej wspomnianej serii trzech porażek. Te mogą się zdarzyć każdemu. Minimalna porażka z Evertonem to żadna ujma, natomiast wielka drużyna bez wpadki w Lidze Mistrzów to widok rzadszy niż faulujący Ryan Giggs.Chodzi o styl. A właściwie jego brak. Chelsea Mourinho version 2.0 to drużyna nijaka, miałka. Bez zęba. W niczym nie przypomina wcześniejszych dzieł Portugalczyka. Nieprzewidywalnego Porto, głodnej triumfów Chelsea, piekielnie skutecznego Interu, czy momentami dominującego Realu. Jeśli do czegoś porównać dzisiejszych The Blues, to do…Chelsea za Rafaela Beniteza. Dużo rozgrywania, niby techniczna, ułożona piłka. Wszystko to jednak bez elementu supremacji, szybkości, determinacji. Rozgrywanie imponujące tylko na własnej połowie. O sukcesie lub porażce decydują zrywy poszczególnych graczy. Tego popołudnia odpalił Schuerrle, który zasiał w polu karnym Fulham wiatr, a burzę zebrał Oscar.
A goście? Grali na miarę swoich możliwości. Tylko albo aż. Żelazny rygiel w defensywie przez 52 minuty kompletnie neutralizował walory ofensywne The Blues. Gdyby Bent nawiązał choć w połowie do swojej formy z Aston Villi, to w pierwszych minutach Fulham wyszłoby nawet na prowadzenie. Sytuację sam na sam z Anglikiem bez większych problemów wygrał jednak Petr Cech. Potem The Cottagers brakowało jakichkolwiek argumentów w ataku. Skarciła za to w końcówce Chelsea, a konkretnie prawa noga Johna Obi Mikela, dla którego była to pierwsza ligowa bramka. Na Wyspach Nigeryjczyk zadebiutował w…2006 roku.
Derby Londynu miały być hitem dnia. Były co najwyżej wieczorynką. Lekkim deserem po pochłaniających bojach Norwich z Aston Villą i West Ham z Sunderlandem. Mourinho powinien mieć ksywkę „Zamaskowany Szachista” – tak jak słynny Andy Anderson. Ekipa Portugalczyka od jakiegoś czasu lubi nam bowiem zaserwować dobrą partię szachów.
Chelsea FC – Fulham
2:0
52′
Oscar
84′
Mikel
Wyniki pozostałych sobotnich meczów:
Liverpool – Southampton
0 : 1
Newcastle – Hull City
2 : 3
WBA – Sunderland
3 : 0
West Ham – Everton
2 : 3
Norwich – Aston Villa
0 : 1
TOMASZ GADAJ