Po tym, co wczoraj zaprezentował Śląsk, dziś siadaliśmy przed telewizory pełni obaw. Bo, nie oszukujmy się, tak grających polskich drużyn nie ogląda się codziennie. To tak po prostu nie działa.
Pierwsze minuty meczu Cracovia – Ruch tylko potwierdziły nasze obawy. Gospodarze klepali do 30-40 metra, a goście byli świetnie zorganizowani w defensywie, a do tego szybko strzelili bramkę i ich aktywność ograniczała się tylko do obrony, więc mecz był nudny.
Za oknem świeciło słońce, jutro sobota, mecz nudny, a my zamiast na piwku ze znajomymi w plenerze, oglądamy jakieś marne widowisko. Depresja nieunikniona.
I wtedy nagle… na boisku pojawił się Dawid Nowak i Saidi Ntibazonkiza. Tych dwóch panów sprawiło, że na boisku zaczęło dziać się zdecydowanie więcej, a Jacek Zieliński z przerażeniem zerkał na zegarek i odliczał minuty do końca spotkania.
I kiedy zaczynała się gdzieś w jego głowie tlić myśl o wywiezieniu z Krakowa trzech punktów, to nagle pach, pach – dwa strzały i koniec. Nokaut. Dawid Nowak najpierw uderzył prawym sierpowym, a później poprawił prawym prostym i koniec.
Cracovia jak przyspieszy, to patrzy się na nią z przyjemnością. Sporo podań z pierwszej piłki, długie utrzymanie się przy piłce i gra w ataku pozycyjnym, co szczególnie w polskiej lidze, bywa rzadkością.
Rozochoceni ostatnimi 30 minutami meczu w Krakowie zasiedliśmy do spotkania Zawisza – Pogoń z większym entuzjazmem. Niestety nasz zapał szybko zgasł. Pierwsza połowa była fatalna. Tak fatalna, że większość czasu zajęło nam wspominanie dzieciństwa i szkolnego, betonowego boiska, na którym spędziliśmy mnóstwo godzin.
Dlaczego tak? Ano dlatego, że na tym placu grał z nami taki gość, który ważył z 30 kg więcej, był dość wysoki i miał mocny strzał – nazywaliśmy go Magellan. I ten Magellan miał to do siebie, że jak się rozpędził, to wszyscy schodzili mu z drogi, bo nie było sensu przecinać linii jego biegu. Mogłoby się to skończyć tylko bolesnym odbiciem od jego potężnej sylwetki, a i tak nic by to nie zmieniło – Magellan biegłby dalej.
I jak tak patrzyliśmy na Goulona, to widzieliśmy właśnie naszego kolegę z dzieciństwa. Jesteśmy w stanie się założyć, że do końca tego sezonu nie znajdzie się żaden kozak, który go przepchnie i przewróci. Nie ma takiej opcji.
No i kiedy znowu w naszej głowie zaczęły kiełkować myśli, żeby wyłączyć tv i wyjść na piwko, to
Magellan
Goulon sieknął z dystansu nie do obrony i zrobiło się 1:1. A później to już jazda bez trzymanki. Oba zespoły chciały ten mecz wygrać i to było widać. Bliżej zwycięstwa była Pogoń, która w ostatnich minutach zmarnowała dwie wyśmienite okazje do zdobycia bramki.
Podsumowując – było ciekawie. Naprawdę niezłe 30 min w Krakowie plus bardzo dobra druga połowa w Bydgoszczy, więc tragedii nie było.
A teraz wreszcie można gdzieś wyjść.