Po wtorkowym wieczorze syto zastawionego stołu z dwoma daniami głównymi, w środę musieliśmy zadowolić się potrawami lekkostrawnymi. Spokojnie i bez większych problemów Real Madryt trafnie wypunktował Galatasaray Stambuł i z dość pokaźną zaliczką trzech goli zawita w Turcji w rewanżu. Sprawa awansu do półfinału jest już w zasadzie rozstrzygnięta. Zupełnie inaczej jest natomiast w przypadku drugiej srodowej pary. Malaga bezbramkowo zremisowała po fatalnym meczu w wykonaniu obu drużyn z Borussią Dortmund i sprawa promocji do gry w 1\2 finału jest całkowicie otwarta.
Niemniej to podopieczni Jurgena Kloppa grają u siebie, a tam są niemal nie do pokonania i chociażby ze względów psychologicznych znajduja sie w nieco lepszej sytuacji, pomimo niespełnienia planu minimum. Na La Rosaleda przyjechali wyłącznie z zamiarem zwycięstwa i mają prawo mieć do siebie pretensje. Znając życie długo roztrząsany będzie incydent z początku drugiej połowy, kiedy Jonas Eriksson nie wskazał na jedenasty metr po ewidentnym zagraniu ręką Antunesa. Owszem, popełnił błąd, być może wypaczył wynik spotkania, ale tak na dobrą sprawę remis wydaje się być rezultatem jak najbardziej sprawiedliwym, nie krzywdzącym zupełnie nikogo. Spogladajac na ogrom klarownych sytuacji, jakie wypracowała sobie Borussia, kierowanie zażaleń na arbitra będzie jedynie marną próbą utajenia swojej słabości. A dzisiaj – prawdę mówiąc – zawiedli jedni i drudzy. Plus taki dla widza, że obejrzeliśmy masę znakomitych okazji, minus w tym, że wykończenie stało na żenującym poziomie.
Przez pierwsze dwa kwadranse piłkarze Malagi przypominali jedenastu debiutantów, pożeranych przez tremę pierwszego razu. Bardziej niż piłkarzy przypominali dzieci zagubione we mgle. Grali zupełnie na stojąco, łatwo tracili piłkę, przegrywali walkę w środku pola, pozostawiali bardzo dużo wolnego miejsca, wybijali na oślep. Wszystko bez ładu i składu, pozbawione jakiejkolwiek koncepcji. To był moment, który Borussia powinna wykorzystać i rozwiać najmniejsze wątpliwości przed rewanżem. Sposobności ku temu nadarzyło się co nie miara.
Gdybyśmy mieli przyznać tytuł antybohatera meczu, bez cienia zastanowienia wskazujemy Mario Goetze. To młody, obiecujący zawodnik, ale skoro stanowi pierwszoplanową postać uczestnika Ligi Mistrzów, musem jest, by wykorzystywał okazje nie do zmarnowania. Miał ich aż trzy. Najpierw na szesnastym metrze miał przed sobą tylko ustawionego na ósmym metrze Willyego Caballero. Zamiast pociągnąć biznes dalej, do samego końca, nie wiedzieć czemu zwolnił i strzelił jakby ktoś zagroził mu odebraniem życia, w zamian za darmowe oddanie piłki. Potem znów stanął sam na sam i znów bez pomysłu przymierzył w bramkarza. W drugiej połowie wpadł w pole karne , ale futbolówkę posłał obok dalszego słupka.
Nas jednak najbardziej interesowali Polacy. Początkowo Robert Lewandowski pełnił rolę… prowokatora. Defensorzy Malagi przeświadczeni o jego wielkiej klasie, często poświęcali mu najwięcej uwagi podczas akcji ofensywnych, zapominając niekiedy o pozostałych zawodnikach BVB. Z czasem „Lewy” zaczął wychodzić z cienia. Znakomicie orientował się w polu karnym, obsługiwał partnerów przemyślanymi podaniami, niejednokrotnie otwierając drogę do bramki. Sam do sytuacji strzeleckich nie dochodził zbyt często. Niemniej po zmianie stron powinien bezwarunkowo zapewnić partnerom zwycięstwo. Co zrobił? Uderzył nieczysto i przestrzelił, choć wolnej przestrzeni miał naprawdę co nie miara. Ogólnie rzecz biorąc spodziewaliśmy się po nim znacznie, znacznie więcej. Co z tego, że z łatwością pozostawiał w tyle Wellingtona i Demichelisa, skoro nic wielkiego z tego nie wyszło? Zagrał zupełnie bez błysku i większego polotu. Reprezentacyjna trauma trwa?
Trochę zadowoleni możemy być za to z Łukasza Piszczka. Przede wszystkim uniemożliwił przeciwnikom jakiekolwiek pole manewru na swojej stronie, w ofensywie również obecny, aczkolwiek nie można tego nazwać dużą aktywnością. Borussii brakowało przede wszystkim Jakuba Błaszczykowskiego i jego dynamicznych rajdów i przebojowych przedarć w pole karne. Już po meczu z San Marino było jasne, że dziś nie zagra, jednak nadzieja umarła tak naprawdę przed srodowym meczem. Do końca liczono, że coś da się zrobić, lecz nic z tego. To kolejny dowód na dużą dysproporcję między zawodnikami pierwszoplanowymi a rezerwowymi dortmundzkiego klubu.
Nie zapominajmy o Maladze. Po tym jak napór Borussii ustał, zaczęła coraz częściej dochodzić do głosu, przywracając kibicom wiarę w pomyślność. W przeciwieństwie do gości, potrafili uderzać z dużym impetem, ale Roman Weidenfeller za każdym razem był na posterunku. Poniżej możliwości zagrał za to Javier Saviola, z którego doświadczeniem wiązano wielkie nadzieje. Doszedł raptem do jednej okazji bramkowej.
I choć Maladze do awansu wystarczy bramkowy remis, to w Niemczech czeka ich nie lada ciężka przeprawa. Pomijając fakt, ze BVB jest panem własnego, podwórka, Manuel Pellegrini nie będzie mógł skorzystać z Wellingtona i Manuela Iturry. Obaj przekroczyli dzisiaj limit żółtych kartek i w rewanżu się nie pojawią. To poważne osłabienia, aczkolwiek ławka rezerwowych jest dosyć obiecująca, co zostało pokazane w La Liga, ale również w ostatnich meczach fazy grupowej Ligi Mistrzów.
***
CF Malaga – Borussia Dortmund 0:0
***
Przyznać się bez bicia, kto zdystansował się do polskiej Borussi i obejrzał drugie starcie? Chyba jedynie najbardziej zagorzali sympatycy „Królewskich”. Na Santiago Bernabeu nie doszło do niespodzianki-Real był drużyną po prostu zdecydowanie lepszą. Jak zwykle błyszczał Cristiano Ronaldo, Karim Benzema wykorzystał szansę otrzymaną od Jose Mourinho i wpisał się na listę strzelców, zaś tym razem rezerwowy Gonzalo Higuain tuż po wejściu na boisku także umieścił piłkę w siatce. Czy to początek progresu napastników „Królewskich”?
„Galata” walczyła dzisiaj bardzo dzielnie, mogła nawet zmniejszyć rozmiary klęski, lecz bez skuteczności to misja niemożliwa. Poza tym piłkarsko stała na innym, tzn. niższym poziomie. Cud w tym dwumeczu już się nie wydarzy, Real już teraz może czuć się półfinalistą.
Real Madryt – Galatasaray Stambuł 3:0
Ronaldo 9′, Benzema 29′. Higuain 73′