Jestem wielkim zwolennikiem długofalowego projektu sportowego. Spójnej wizji – sytuacji, w której każdy w klubie wie, co chcemy grać, jak chcemy grać, gdzie chcemy być za dwa lata. Jest to jeden z głównych powodów, ze względu na które nie wyszło mi w Cracovii. Chciałem Wam przybliżyć, na kilku przykładach, jak taki projekt może wyglądać. Nie podejmuję się wyboru tego najlepszego, tego w jaki sposób powinna wyglądać struktura organizacyjna klubu. Pokażę to na przykładzie Davida Moyesa w Evertonie, a za wsparcie posłuży mi książka „The Nowhere Men”,opisująca życie i pracę skautów w Anglii. Jeżeli kiedykolwiek ktokolwiek zaproponowałby mi tłumaczenie jakiejś książki, ta byłaby jedną z tych, z którymi chciałbym się zmierzyć.
Każdy klub, wybierając zawodników do obserwacji, stosuje filtry. Dla przykładu: Lech szuka zawodników grających w Europie, występujących regularnie i nie zmieniających pracodawcy zbyt często. To jest pierwszy filtr. Everton szuka – tylko i aż – piłkarzy, którzy poziomem swoich umiejętności są gotowi na walkę o pierwszą ósemkę w Premier League, ale z drugiej strony, swoim talentem Evertonu nie przerastają (czyli Deulofeu tak, Messi nie). Tylko wyjątkowo sięgają po piłkarzy powyżej 26. roku życia. Gdy sprowadzają ich, liczą na rozwój i sprzedaż w przyszłości. Chodzi więc o to, żeby mieli wystarczająco czasu, aby się jeszcze rozwinąć w zespole i zainteresować większe kluby. Granica wieku, szczególnie tam, gdzie polityka polega na promocji i sprzedaży zawodników, jest bardzo różna. Do głowy przychodzą mi takie liczby jak 21, 23 czy nawet 28 lat. O tyle zgadzam się z założeniami Evertonu, że wierzę, iż za 28-latka można jeszcze otrzymać całkiem spore pieniądze (czyli sprowadzamy 26-latka, promujemy go przez dwa lata, osiągamy z nim sukces sportowy i sprzedajemy go z zyskiem). Everton, tak jak większość angielskich zespołów, dość dokładnie śledzi doniesienia prasowe związane z obserwowanym zawodnikiem. Potrafią one być bardzo cennym źródłem informacji, szczególnie jeśli chodzi o kontuzje.
Kto mnie zna, ten wie, że najważniejsze w skautingu są dla mnie raporty. Raport musi być ujednolicony, usystematyzowany, musi zawierać jak najwięcej detali. Raport to nie może być, co niestety jeszcze często się u nas dzieje, jedno zdanie: „bierzemy go” albo „słaby, odpuszczamy”. Skauting polega oczywiście na pozytywnej lub negatywnej weryfikacji danego zawodnika. Ale musimy pamiętać, że jeżeli sporządzimy kilka raportów oddalonych od siebie o kilka miesięcy czy nawet sezonów, to porównując raporty jesteśmy w stanie ocenić postęp lub regres zawodnika. Raporty powinny trafiać do bazy danych – tak właśnie wygląda profesjonalne podejście do tematu. Arkusze obserwacyjne, stosowane przez kluby, są mniej lub bardziej zaawansowane. Najdłuższy, który widziałem, miał 12 stron. Często zdarza się taki, mieszczący się na jednej kartce. Ważne, by raport był dostosowany do pozycji zajmowanej na boisku. W Evertonie ocenia się dwanaście cech dla każdej pozycji. Celem klubu jest posiadanie 50 raportów dotyczących głównych celów transferowych. Najlepiej sporządzonych przez 10-12 skautów. Są to liczby, przyznacie sami, naprawdę imponujące. Bardzo dobrze zorganizowane kluby są zazwyczaj usatysfakcjonowane 10 raportami napisanymi przez 3-4 skautów. Znam polskie kluby, w których na mecz wysyła się trenera i jego raport zawiera się w jednym słowie: „tak” lub „nie”. I później na tej podstawie podejmowana jest ostateczna, wiążąca już decyzja. Wierzę, że to się zmienia. Powoli, ale jednak…
CZYTAJ TAKŻE: Tomasz Pasieczny o modzie na piłkarza!
Wracając do „The Nowhere Men” – za czasów Moyesa kluczową rolę odgrywał pokój z białymi tablicami na każdej ze ścian. Pokój z bardzo ograniczonym dostępem, pokój, w którym cała polityka transferowa klubu nabiera kształtów. Pierwsza tablica zawiera nazwiska najbardziej utalentowanych zagranicznych zawodników, wyselekcjonowanych z grupy 1000 piłkarzy, którym Everton się przygląda. Co ważne, zawodnicy ci postrzegani są jako możliwe do zrealizowania transfery! Kolejna tablica to najbardziej aktualne cele, zawodnicy obserwowani praktycznie co tydzień. Podzieleni ze względu na status transferowy na: wolnych, związanych kontraktem oraz możliwych do wypożyczenia. Dodatkowo, co fajnie pokazuje, że klub przygotowany jest na każdą ewentualność, znajdujemy na tej tablicy nazwiska trzech bramkarzy, którzy w przypadku kontuzji mogliby zostać awaryjnie wypożyczeni do klubu. Kolejna tablica zawiera nazwiska, których nie spotkamy na żadnej innej. Mowa tutaj o piłkarzach z Premier League, wybranych przez sztab szkoleniowy, przy czym ich maksymalny wiek to 26 lat, a kolejnym obostrzeniem jest to, że nie mogą grać w klubie z pierwszej szóstki oraz ich transfer musi być możliwy do zrealizowania. Idąc dalej, napotykamy na tablicę, do której chciałby mieć dostęp każdy zawodnik Evertonu. Jest to z jednej strony lista wszystkich zawodników pierwszej drużyny, zawierająca szczegółowe informacja o ich kontraktach i występach, a z drugiej – najlepsza obecnie jedenastka, jak i najlepsza jedenastka… za trzy lata. Tak, Moyes na podstawie znajomości piłkarzy, ich spodziewanego rozwoju i tym podobnych czynników, próbuje przewidzieć, kto stanie się czołową postacią zespołu, a kto swój piłkarski szczyt już osiągnął. Następna tablica zawiera zawodników do 23. roku życia, grających w Championship, League One i Two. Ostatnia tablica, szczególnie w trakcie okienka transferowego, jest najważniejsza. Zawiera nazwiska zawodników, których klub aktualnie próbuje pozyskać. Jest to też tablica, na której najwięcej się dzieje, gdzie kolejne cele transferowe odpadają, a dopisywane są nowe. Z własnego doświadczenia wiem, że nawet najlepsza i najdłuższa lista nie zapewni ci transferu. Są miliony powodów, dla których potencjalne wzmocnienie może spalić na panewce. Dlatego właśnie nie jest to jedyna tablica w pokoju. Kiedy znika z niej nazwisko, klub posiada na tyle szeroką bazę raportów, że bez problemu może je uzupełnić następnym pozytywnie zweryfikowanym zawodnikiem.
Powyższy opis pokazuje bardzo dobrą organizację procesu rekrutacji piłkarzy. Pokazuje przede wszystkim, jak przyszłościowo myśleli Moyes i Everton. Ja jestem zwolennikiem systemu z dyrektorem sportowym. Myślę, że nawet Anglicy w dużym stopniu już to zrozumieli, gdyż – jakby się dobrze przyjrzeć – funkcja prawdziwego angielskiego menedżera powoli zanika. Zdecydowałem się jednak opisać przykład z Moyesem, żeby pokazać wam pewną zależność. Że niezależnie od struktury klubu, przy dobrej organizacji można szukać piłkarzy w sposób bardzo profesjonalny. Kilka zespołów w Ekstraklasie funkcjonuje obecnie bez dyrektora sportowego i bez szefa skautingu, kilka innych zatrudnia szefa skautingu, który nie ma pod sobą żadnego skauta. Brakuje pieniędzy i wiary w skauting. Chcecie równać do najlepszych? Uczcie się od nich. Tylko tyle i aż tyle.
TOMASZ PASIECZNY
fot. Jan Szurek/Legia.net