Zapraszanie na testy ma tylu samo zwolenników, co przeciwników. Z jednej strony trafione są argumenty, że piłkarz po długiej podróży dostaje za mało czasu by pokazać swoje umiejętności. Czy da się go na tej podstawie rzetelnie ocenić? Raczej nie, wszyscy mamy przecież w pamięci piłkarzy z Afryki testowanych zimą, walczących ze śniegiem, własnym obuwiem, a na koniec odsyłanych do domu bądź następnego klubu.
Taki argument jest jak najbardziej trafiony. Co nie oznacza jednak, że jestem przeciwnikiem testów. Wiele bowiem zależy od tego kto je przeprowadza i co za ich pomocą chce osiągnąć.
Wiedza za kieszonkowe
Zastanówmy się, skąd wziął się pomysł na testy. Wiele klubów, nie mając rozbudowanej siatki skautingowej (głównie z powodów finansowych), korzysta z testów, by nabyć bądź uzupełnić wiedzę o zawodnikach. Trenerzy i pracownicy tych klubów oczywiście zdają sobie sprawę, że na podstawie jedno, dwu czy nawet trzydniowych testów nie będą mogli rzetelnie ocenić piłkarza, szczególnie w warunkach meczowych. Przyjmują jednak inne założenie – każda informacja jest cenna, nawet ta najbardziej szczątkowa. Dlaczego szczątkowa? Piłkarz przyjeżdża na testy najpewniej zestresowany i zagubiony, często zmęczony długą podróżą. Nie jest to dla niego sytuacja komfortowa. Ale klub myśli bardzo prosto – jeżeli dzięki testom wiemy więcej o danym piłkarzu, to należy z tego korzystać.
Szczególnie, że za testy zawodnika w klubie trzeba zapłacić astronomiczne 14 złotych. Tyle kosztuje ubezpieczenie (a większość klubów od tego uzależnia zgodę na testy swojego zawodnika – piłkarz musi być ubezpieczony). A co z resztą wydatków? Zawodnicy generalnie chcą zagrać dla nowego klubu, a w testach upatrują szansy, za którą mogą nawet zapłacić, biorąc na siebie koszty noclegu i dojazdu. Stroje mamy w klubie – po treningach są przez testowanych zwracane, więc zamykając się w kwocie 14 złotych mamy dodatkową wiedzę o jakimś piłkarzu. Jakakolwiek wiedza jest lepsza od jej braku.
Jednak co tanie, to drogie. Trzeba zawsze brać poprawkę na kilka spraw. Obecni już w klubie piłkarze raczej niechętnie będą patrzeć na nowego zawodnika, nawet na treningu, często zdarza się że w trakcie sparingu nie zagrywają mu piłki. A sam testowany też raczej nie zaufa innym od razu – niektórzy na aklimatyzację potrzebują trochę czasu.
Tak samo jest z taktyką. Nie ma co oczekiwać, że każdy piłkarz od razu załapie o co chodzi w treningu, czego wymaga trener na każdej pozycji. Jeśli więc klub kładzie nacisk na dokładne sprawdzenie zawodnika, to testy nie są dobrą metodą. Mimo tego, można nazwać je opłacalnymi.
Oprócz treningu i pojedynczych występów w sparingach, są też specjalne mecze dla piłkarzy testowanych. Jeśli klubowi zależy na dobrych relacjach z agentami, to zgodzi się na to, by ten dodatkowo podesłał kilku zawodników, nawet takich, którzy grają na obsadzonych już dobrze pozycjach. Tak więc w 90 minut mamy do obejrzenia i ocenienia wielu piłkarzy. Nie jest to proste, ale jeśli sztab szkoleniowy dobrze się za to zabierze, można to zrobić na przynajmniej podstawowym poziomie.
Jak znaleźć Ouattarę?
Troszeczkę inaczej ma się sytuacja z testami zagranicznych piłkarzy, bo w większości przypadków jest to jedyna i ostateczna weryfikacja zawodnika. Bogatsze kluby same pokrywają koszty biletów lotniczych, choć najbardziej praktycznym rozwiązaniem jest zwrot pieniędzy zawodnikowi, jeśli przejdzie testy. Mówiąc prosto: jeśli byłeś słaby, nie chcemy cię, dlaczego mielibyśmy płacić za twoje bilety? Spodobałeś się, chcemy podpisać z tobą umowę, pokryjemy koszty lotów.
Jeżeli zapraszamy zawodnika na zagraniczne zgrupowanie to trzeba liczyć się z dniówką na poziomie minimum 200 zł, a w zależności od standardu hotelu kwota ta może nawet dojść do 800 złotych. Taniej jest takiego piłkarza przetestować na miejscu w Polsce, trzeba jednak pamiętać, że zimą warunki atmosferyczne mogą być wybitnie niesprzyjające. Drożej, choć bezpieczniej jest więc takiego zawodnika zobaczyć w Turcji czy Hiszpanii.
Dowiedz się więcej o futbolu - skautingowe szkolenia u Tomasza Pasiecznego!
Ciekawym rozwiązaniem są natomiast obozy dla zawodników bez kontraktów. Bardzo prężnie w tym względzie działa Hiszpański Związek Piłkarzy , organizujący również mecze sparingowe (jednym z rywali był Piast Gliwice). Spotkania są dodatkowo nagrywane i umieszczane w internecie tak, by lepiej promować bezrobotnych piłkarzy. W planach jest organizacja takiego zgrupowania w naszym Gniewinie.
W podobny sposób odkryty został Moussa Ouatarra, którego Marek Jóźwiak dostrzegł w trakcie meczu bezrobotnych piłkarzy we Francji. W ślady za Francuzami i Hiszpanami poszli Polacy, pierwszy obóz dla bezrobotnych polskich graczy miał zostać zorganizowany w Wodzisławiu Śląskim na początku 2013 roku. Niestety został odwołany.
Najdziwniejsze są jednak testy przeprowadzane w Kazachstanie. Od stycznia do marca trwa tam masowe testowanie. Piłkarze przyjeżdżają i wyjeżdżają, a agenci podrzucają kolejne CV. Gdy CV wygląda dobrze, zawodnik jest zapraszany, jeśli nie prezentuje się najlepiej natychmiast jest wymieniany na kolejnego. I tak cały czas. Przez ten okres niemal codziennie na testach przebywa około 20 piłkarzy. Pieniądze są dobre, więc zawodników chętnych do przyjazdu nie brakuje.
Testy dla maluchów
Zupełnie inaczej wygląda sprawa z testowaniem młodych zawodników, szczególnie tych poniżej 16 roku życia. Takie testy (szczególnie popularne w angielskich i niemieckich klubach) są dla samego zawodnika świetną okazją, żeby zobaczyć jak funkcjonuje profesjonalny klub, żeby zmotywować się do dalszego rozwoju. Kluby organizują te testy z kilku powodów, istotne jest przede wszystkim to, że zgodnie z przepisami międzynarodowy transfer zawodnika poniżej 16 lat jest praktycznie niemożliwy.
Klub więc może nie tylko śledzić postępy konkretnego piłkarza, ale niejako przygotowywać go pod przyszły transfer. Gwarantuję Wam, że praktycznie każdy młody piłkarz testowany przez Everton, Aston Villę czy Eintracht będzie tam chciał wrócić, będzie chciał dla tego klubu występować. Takie testy mogą też „zastępować” transfer tak jak w szeroko opisywanym przypadku Kwietniewskiego i Fulham. Jego „testy” trwają prawie dwa lata, do czasu aż będzie mógł zostać legalnie wytransferowany do londyńskiego klubu.
Bardzo popularne są tak zwane nabory przeprowadzane dla konkretnych roczników. Mogą mieć one formę otwartą – mogą się zgłosić wszyscy chętni lub zamkniętą, gdzie zapraszani są wyselekcjonowani zawodnicy. Nie zawsze są to jednak tłumy, swego czasu do jednego z najlepiej szkolących młodzież klubów w Polsce na nabór otwarty przyszło tylko dwóch obrońców. W niektórych krajach popularne są nabory, w których można uczestniczyć po uiszczeniu opłaty. Dla młodych zawodników wszelkie formy testów powinny mieć walory motywujące, nawet jeśli nie przejdą ich pozytywnie będą zmotywowani do dalszej pracy.
Nie wszyscy brną w testy. Bardzo szanuję poznańskiego Lecha za to, że z zasady odrzuca taki sposób sprawdzania zawodników. Przekonuje mnie argumentacja: „mamy na tyle silny skauting, że z naszego punktu widzenia testy nie są potrzebne”. Wierzą w to, ich prawo.
Pamiętajmy również, że wielu piłkarzy na testy się nie zgodzi, bronił się przed nimi na przykład Dani Quintana, który całkiem zresztą słusznie twierdził, że można przylecieć do Hiszpanii i zobaczyć go w grze. Marzy mi się sytuacja, w której wszystkie kluby w Polsce będą wysyłały swoich przedstawicieli na obserwacje zamiast sprowadzania piłkarzy na testy. Póki jednak tego nie robią i tną koszty, wolę żeby organizowały testy niż brały piłkarzy w ciemno.