Anglia. Ojczyzna wspaniałej literatury i futbolu. Kraj niezliczonych wybitnych piłkarzy, legendarnych stadionów, pięknych, a także dramatycznych historii. Mit, sen potęgi angielskiej piłki, potęgowany niezwykle silną ligą krajową, ciągle głęboko tkwi w świadomości wielu kibiców. Kadra „Synów Albionu” od zawsze należy do faworytów mundiali, czy mistrzostw Europy. Rzeczywistość jest niestety dla Brytyjczyków bardzo brutalna.
Reprezentacja Anglii, w najważniejszych imprezach, zdobyła bowiem mniej medali niż… Polska. A także Urugwaj i Szwecja. Nawet nieistniejąca już Czechosłowacja, w swoim krótkim żywocie, zdobyła więcej kruszców niż poddani dynastii Windsorów. Takie same osiągi co Anglicy mają za to Chile, Węgry , Turcja, Austria, czy Chorwacja. Dlaczego zatem tak potężne, bogate państwo, z ogromnymi tradycjami i mnóstwem świetnych piłkarzy, wypada słabo, jak na swój potencjał, w wielkich turniejach?
Niedostateczne wyszkolenie techniczne Brytyjczyków
Bo ostatni, a raczej pierwszy i, jak dotąd, jedyny sukces kadry Albionu, czyli złoty medal mistrzostw świata, miał miejsce 47 lat temu. Patrząc na niektórych brytyjskich zawodników w Premier League, wydaje się, jakby technicznie zatrzymali się właśnie w czasach szczytu popularności Beatlesów. Jeszcze całkiem nieźle wyglądają reprezentacje młodzieżowe, które dzięki zazwyczaj większej sile, wytrzymałości oraz kondycji zachodzą daleko w juniorskich imprezach. Gorzej, gdy ich rywale z innych krajów nadrobią zaległości fizyczne i również nabiorą krzepy. Wtedy zaczynają decydować między innymi kryteria techniczne. Tu Anglicy leżą. Zresztą nie tylko oni, problem obejmuje również pozostałe nacje wchodzące w skład Wielkiej Brytanii. Gdy na zeszłorocznych Igrzyskach zdecydowano się w turnieju piłkarskim wystawić wspólną reprezentację Brytyjczyków, problem ten u młodych wyspiarzy był aż nadto widoczny. Dość powiedzieć, że najżwawiej oraz najlepiej technicznie wyglądał 39-letni wówczas Ryan Giggs. Znakiem czasów jest również to, że niemal we wszystkich reprezentacji na meczach Euro 2012 wystąpił Andy Carroll. Jeszcze kilkanaście lat temu takie piłkarskie drewno nie miałoby prawa bytu nawet w angielskiej kadrze C.
Zbyt intensywne rozgrywki krajowe
Pomimo umiarkowanego klimatu i liczącej aż 20 zespołów Premier League, w Anglii gra się bez przerwy. Nie ma zmiłuj. Boże Narodzenie, Sylwester, Nowy Rok – w Albionie kopie się cały czas. Jako że czołowe kluby zazwyczaj długo grają we wszelakich pucharach, czy to krajowych, czy zagranicznych, reprezentant Anglii przed wielkim turniejem ma za sobą solidnych kilkadziesiąt meczów bez dłuższego odpoczynku. Co naturalne, odbija się to potem czkawką na wielkich imprezach. Władze ligi pozostają głuche na apele dziennikarzy i co odważniejszych piłkarzy. Premier League to najbardziej dochodowe rozgrywki na świecie, więc rządzący panowie mają w głębokim poważaniu wycieńczenie fizyczne zawodników. Wprowadzenie chociażby skromnej przerwy otwarcie postulował Fabio Capello. Lekko napomknął o tym również jego następca na selekcjonerskim stanowisku, Roy Hodgson. To wszystko jednak niczym grochem o ścianę. Prawa telewizyjne do PL sprzedają się coraz lepiej, lecz dopóki kalendarz rozgrywek nie ulegnie modyfikacji, to reprezentanci Anglii będą zawsze w gorszej kondycji fizycznej niż ich vis a vis z innych krajów. Zamiast liczby medali, rosnąć będą tylko i wyłącznie konta bankowe władz angielskiej ligi.
Zły dobór selekcjonerów
Przy takim potencjale kadrowym, przy takich pieniądzach, przy takiej atmosferze, przy takiej miłości Anglików do futbolu, dumni Synowie Albionu powinni raz po raz dochodzić przynajmniej do półfinałów wielkich imprez. Ostatnim selekcjonerem, który dokonał tego wyczynu, a raczej niejako obowiązku, był Terry Venebles. Zdarzyło się to jednak długich 17 lat temu. Od tego czasu ojczyzna futbolu nie potrafiła podskoczyć wyżej niż ćwierćfinał. Pomimo trzech lwów w herbie, od tamtych mistrzostw Europy ani jeden ludzki odpowiednik króla zwierząt nie usiadł na ławce trenerskiej. Glenn Hoddle oraz Kevin Keegan szybko spakowali manatki. Miałki i bezbarwny Sven Goran Eriksson nie potrafił za to wykorzystać prawdopodobnie najlepszej generacji, jakiej Anglicy doczekali się w ostatnim dwudziestoleciu. McLaren okazał się totalnym niewypałem. W 2008 roku na wyspie swoją stopę postawił słynny Fabio Capello. Pyszni Brytole nie potrafili jednak wykorzystać i, przede wszystkim, zaufać utytułowanemu, wielbiącemu rygor oraz porządek szkoleniowcowi. Wieczne przepychanki pomiędzy Włochem a przedstawicielami Football Association skończyły się odejściem obecnego selekcjonera Rosji na trzy miesiące przed Euro 2012. Rządzący angielską piłką dygnitarze nie potrafili zrozumieć, że do efektywnej pracy niezbędne jest pełne, obustronne zaufanie na linii menedżer-związek. A komuś takiemu jak Capello byle urzędnik nie będzie dyktował, kto będzie kapitanem prowadzonej przez niego kadry. Dziś drużyną mistrzów świata z 1966 roku opiekuje się Roy Hodgson. Miły, poczciwy starszy pan. Niezły taktyk, szczególnie w defensywie. Wydaje się jednak, że 66-latek nie posiada ani krzty charyzmy, by okiełznać angielskie gwiazdeczki i chyba nie jest typem szkoleniowca, który robi różnicę, co doskonale pokazało Euro 2012.
Nadmiar gwiazd, niedobór patriotyzmu
Niedobór jest równie niebezpieczny co nadmiar. O ile w ostatnich latach Anglicy mieli nikłą konkurencję w bramce, czy na lewej obronie, o tyle w pomocy od dawna występował przesyt gwiazd. Kolejni selekcjonerzy głowili się, by maksymalnie wykorzystać potencjał Stevena Gerrarda i Franka Lamparda. Próbowano wszystkiego. Przesuwano to jednego na bok, to drugiego do tyłu, to do przodu. Nikt nie miał za to jaj, żeby któregoś z nich regularnie sadzać na ławce. A to rozwiązanie, z perspektywy czasu, wydawało się najrozsądniejsze. Każdy z osobna jest z pewnością wybitnym piłkarzem, jednak wspólnie nie stanowią choćby połowy wartości, jaką prezentują w swoich klubach. Najlepiej widać to było na przykładzie kapitana Liverpoolu, który, pod nieobecność londyńskiego kolegi, rozegrał na Euro 2012 najlepszy turniej odkąd gra dla reprezentacji Anglii. Innym problemem jest to, że poddani Elżbiety II nie sprawiają wrażenia drużyny. Drużyny w znaczeniu duchowym, wspólnotowym. Podczas meczów nie ma się wrażenia, że jeden za drugiego byłby zdolny wskoczyć w ogień. Po części wiąże się to z brakiem odpowiedniego trenera, który byłby zdolny wytworzyć atmosferę zjednoczenia, jednak inicjatywa powinna również wychodzić od samych piłkarzy. Team Spirit to podstawa w każdym klasowym zespole. Synowie Albionu zachowują się za to bardziej jak wysoko opłacani najemnicy, którzy co dwa lata zmuszani są reprezentować swoją ojczyznę.
Słaba psychika
Ta wada występuje u Anglików zazwyczaj w dwóch skrajnych odmianach. Gdy lekceważą pozornie słabszego przeciwnika, jak chociażby w październikowym starciu z Polską lub kiedy los przydzieli im w turnieju rywala, który nie ogłasza kapitulacji na sam widok Rooneya i spółki. Dychotomiczne problemy z koncentracją oraz idąca za tym konsekwencja w postaci gorszego miejsca w grupie, nieraz już powodowały, że w relatywnie wczesnej fazie wielkiej imprezy wyspiarze trafiali na potęgi okazujące się poza ich zasięgiem. Dodatkowo, Synowie Albionu nie potrafią zachowywać zimnej krwi. Po ichniemu nie są „cool”. Jeśli rodacy Daniela Day-Lewisa od początku nie narzucą swojego tempa gry i całkowicie nie zdominują co najmniej równego sobie przeciwnika, to kończy się to ich klęska. Nie mówiąc już o sytuacji, w której to oni pierwsi tracą bramkę. O indolencji w egzekwowaniu rzutów karnych u mistrzów świata z 1966 nie ma nawet co wspominać. Napisane na ten temat publikacje, zebrane do kupy, są obszerniejsze niż niejedna encyklopedia.
Słaba linia napadu
Jeszcze niedawno taki punkt można było stworzyć na temat bramkarza, jednak Joe Hart niejednokrotnie potwierdził już swoją dużą klasę. Teraz największą bolączką Anglii są napastnicy. Dziwnie to brzmi w kontekście państwa, które reprezentuje i w którym wychował się Wayne Rooney, lecz snajper Manchesteru United w kadrze jest tak naprawdę jedynym graczem napadu wyrastającym poza krajowy poziom. Pomimo tego i tak póki co 28-latek ma pecha do ważnych turniejów. A to złapie kontuzję tuż przed samą imprezą (mundial 2006), a to w trakcie (Euro 2004), a jeśli jest zdrowy, dostaje karę dwóch meczów dyskwalifikacji za agresywne zachowanie (2012). „Wazza”, czego zresztą sam nie ukrywa, najlepiej czuje się jako cofnięty napastnik, czasem wręcz ofensywny pomocnik. Niezbyt odpowiada mu rola osamotnionego, wysuniętego snajpera. Niemniej, od czasu Michaela Owena, na Wyspach nie pojawił się inny niż Roo gracz pierwszej formacji na miarę światowej czołówki. Zresztą, jeśli spojrzeć głębiej w ten aspekt, tak naprawdę kryzys klasycznej „9” w reprezentacji Albionu trwa już od dobrych kilkunastu lat. Mniej więcej od czasów Alana Shearera. Ostatnim angielskim królem strzelców Premier League był bowiem Kevin Phillips. Nie kojarzycie? Nic dziwnego. Jegomość ma dziś 40 lat, a po wyżej wspomniany tytuł sięgnął w… 2000 roku. Dla brytyjskich napastników zatem do dziś aktualny jest film pt. „Jak zostać królem”.
Perspektywy? Jest światełko w tunelu…
Kiedyś potencjał angielskiej piłki będzie musiał zostać wykorzystany. Pytanie tylko, kiedy to się stanie. Pierwszy krok ku lepszemu został już poczyniony: rządzący wyspiarskim futbolem przejrzeli na oczy i dostrzegli słabość swoich młodych piłkarzy. Świadczy o tym powstanie ośrodka im. Św. Jerzego w Burton. To ogromne, piłkarskie centrum, otwarte w listopadzie 2012 roku, ma za zadanie pomagać w treningach nie tylko wszystkim krajowym reprezentacjom, ale także szkolić trenerów z całej Anglii. Efekty nowej inwestycji przyjdą jednak najwcześniej za dekadę, gdy rządy w seniorskiej kadrze obejmie już nowe, wychowane w inny sposób pokolenie. A wcześniej? Czołowe kluby, może poza Chelsea, sukcesywnie wprowadzają sporo młodych brytyjskich piłkarzy, którzy coraz więcej znaczą w swoich zespołach. Na takich zawodnikach jak Tom Cleverley, Alex-Oxlade Chamberlain, czy Raheem Sterling już niedługo będzie ciążyła równie wielka presja, co na ich starszych kolegach. Materiał ludzki zatem istnieje. Brakuje tylko wodza, który obudziłby śpiącego, piłkarskiego giganta, jakim niewątpliwie jest Albion. Jose Mourinho coś wspominał, że po zakończeniu pracy w Realu chętnie wróciłby do Anglii…
TOMASZ GADAJ