Już jutro kolejny etap walki o brazylijski mundial, ale od dzisiejszego poranka jest na świecie grupa futbolowych maniaków, dla których eliminacyjne batalie zeszły na dalszy plan. Ich ulubieniec, idol, niemalże bożek, wyraźnie zasygnalizował możliwość rychłej dezercji. Luis Suarez – bo o nim mowa – stwierdził, że wszystko fajnie, Liverpool to mocna ekipa, a on dobrze się w niej czuje, tyle że… być może latem odejdzie. Bo w piłce nożnej nigdy nic nie wiadomo.
- Jestem bardzo szczęśliwy grając dla Liverpoolu, ale w futbolu wszystko jest możliwe – rzucił Urugwajski gwiazdor, dodając: – Jeśli na horyzoncie pojawi się klub z większymi możliwościami gry na międzynarodowej arenie i wyrazi chęć zatrudnienia mojej osoby, będzie mile widziany. W takim wypadku usiądziemy do rozmów i rozważymy, czy warto tam przechodzić, czy nie.
Słowa latynoskiego snajpera należy rozpatrywać dwojako. Po pierwsze, dosłownie, jako zachętę dla europejskich mocarzy – Juventusu, Bayernu czy Manchesteru City, by ostrzej ruszyły do walki o jego względy. Suarez niczym piękna dziewczyna uśmiecha się do swoich adoratorów, mówiąc: „Ok, chodź, nie bój się, pogadamy, zobaczymy co z tego wyjdzie.” Urugwajczyk głośno deklaruje swoją otwartość na negocjacje, co raczej nie pozostanie bez echa i można się spodziewać długiej kolejki do jego menedżera, Pere Guardioli.
Po drugie – trzymając się analogii z urodziwą niewiastą – Suarez chce wywołać zazdrość u swojego obecnego partnera, czyli Liverpoolu. Mówi: „Stary, na razie jestem twoja, ale jeśli chcesz mnie zatrzymać, musisz się bardziej postarać.” Nie chodzi tu o wspomniane europejskiej puchary na teraz, lecz raczej o solidnie przepracowane okienko transferowe. Trudno nie zauważyć dysproporcji między umiejętnościami Urugwajczyka a reszty zespołu, lecz – poza ostatnio zakontraktowanymi Coutinho i Sturridgem – próżno szukać prób zniwelowania tej rażącej różnicy. Henderson, Adam, Allen, Borini, Downing – tacy zawodnicy zasilali „The Reds” przez ostatnie dwa lata, a raczej mało kto uznałby ich za graczy światowego formatu. Nieco powyżej przeciętnej – tak. Wybitnych – zdecydowanie nie.
Jasne, Suso, Sterling, Borini czy nawet Allen to wciąż piłkarze stosunkowo młodzi, ciągle się rozwijający i świetnie rokujący na przyszłość. Tyle że Suarez teraz jest w doskonałej formie, teraz strzela hurtowo bramki i teraz chce wygrywać trofea. Podobieństwa do sytuacji Robina van Persiego w Arsenalu nasuwają się same. Wielki talent, gigantyczne umiejętności, kapitalna forma i brak wsparcia (poza nielicznymi wyjątkami) oraz perspektyw na trofea. Holender nie wytrzymał permanentnej wyprzedaży co lepszych kolegów i sam zawinął sprzęt, uciekając do Manchesteru. Walizki Suareza też już czekają.
Teraz powstaje pytanie, co powinno być na pierwszym miejscu – lojalność dla klubu czy wyciśnięcie ze swojej kariery absolutnego maksimum (czytaj zdobywanie pucharów gdzie indziej)? Suarez powinien – nie oszukujmy się – marnować swój nieprzeciętny potencjał w Liverpoolu, czy odejść i grać z równymi sobie?
Zanim odpowiemy na to pytanie, zadajmy inne: czy kluby traktują swoich piłkarzy jak członków rodziny, są wobec nich lojalni i uczciwi, czy może poczytują ich sobie za zwykłych pracowników, którzy jeśli nie wypełnią normy zostaną bezlitośnie pogonieni? Czy gdyby Suarez zaczął grać słabo, nie zostałby sprzedany, bez względu na to, co zrobił dla Liverpoolu przez minione dwa lata?
Chyba nie mamy wątpliwości jakby było. Zresztą, spójrzmy na sytuację Franka Lamparda w Chelsea. Zero sentymentów, a jego zasługi dla ekipy ze Stamford Bridge niebagatelnie większe od Suareza dla LFC.
Więc dlaczego zawodnicy mają się zachowywać inaczej? Tym bardziej że mówimy o graczu, który odpłacił się za zaufanie wagonami bramek, jego odejście zostałoby zrekompensowane nielichą górą pieniędzy, a jego mariaż z angielskim klubem rozpoczął się ledwie dwa lata temu.
Rzecz jasna, na słowa Suareza momentalnie zareagowały władzę Liverpoolu, zdecydowanie zaprzeczając możliwości sprzedaży swojego gwiazdora. Dyrektor zarządzający poszedł nawet o krok dalej, twierdząc, że Urugwajczyk wcale nie to miał na myśli. – Suarez udzielił wywiadu w swoim ojczystym języku, więc zapewne w przekładzie coś przekręcono – powiedział Ian Ayre dla BBC.
Przekręcono, czy nie, jedno jest pewne – Suarez pasuje do Liverpoolu jak silnik z Ferrari do wysłużonego Fiata 126p. W tej chwili Anfield Road jest już dla niego za ciasne, i jeśli nikt z zarządzającej ekipy nie spróbuje czegoś z tym zrobić, to Latynos prędzej czy później zmieni pracodawcę. I obowiązujący do 2017 roku kontrakt nic w tej kwestii nie zmieni – nie takie umowy podpisywano, by ich później nie wypełnić. Wszystko ma swoją cenę, trzeba ją tylko poznać.
MATEUSZ JANIAK