fot. legia.com
Legia stosunkowo pewnie zwyciężyła w organizowanym przez siebie turnieju ku czci jednego z najlepszych piłkarzy w historii Polski, jednak tym razem ważniejszy od końcowego rezultatu był styl gry. W tym wypadku strzelenie jednej bramki więcej od rywali tak naprawdę nie miało znaczenia, bo jeśli w przeciągu następnych kilku tygodni „Wojskowi” dadzą ciała w europejskich pucharach, nikt nie będzie pamiętał o złotych medalach w Deyna Cup. Co Legia pokazała w ten parny, lipcowy weekend? Czy jest już gotowa na Ligę Mistrzów? A jeśli nie, to czego jej brak?
***
Te pytania są tym ważniejsze, że potyczka z młodzieżówką Fluminense była ostatnim oficjalnym sprawdzianem Legii przed meczem z New Saints. Jak zapowiedział Jan Urban, w następny weekend mistrzowie Polski zamiast sparingu rozegrają wewnętrzną gierkę, a już kilka dni później przyjdzie im się bić z walijskim czempionem o kolejną rundę Ligi Mistrzów. W praktyce oznacza to, że opiekun „Wojskowych” już teraz powinien mieć wykrystalizowaną wizję podstawowej jedenastki, w której ewentualne znaki zapytania może rozwiać postawa na treningach.
W związku z tym Footbar nie omieszkał pojawić się na Łazienkowskiej 3 i czujnym okiem śledził poczynania gospodarzy. Oto kilka wniosków:
1. Napastnik potrzebny od zaraz
Kaja Paschalska (sic!) potrzebowała przyjaciela, Jan Urban napastnika. Jest Marek Saganowski i tyle. Dwaliszwili dużo lepiej gra będąc ustawionym bliżej drugiej linii i szkoda byłoby to marnować. Wprawdzie Michał Kucharczyk całkiem przyzwoicie poradził sobie w roli dziewiątki z Fluminense, ale nie da się ukryć – to były dzieciaki z Brazylii, nic więcej. „Kucharz” ani nie ma siły wysuniętego napastnika, ani sprytu, którym nadrabiałby braki fizyczne, ani nawet skuteczności, która tłumaczyłaby wszystko. Na skrzydło jeszcze, jeszcze. Atak – nie, jeśli Legia chce wygrywać w Europie bądź nawet w Polsce.
Chwalony był Mikita, ale na razie to tylko melodia przyszłości. Faktycznie, fajnie się zastawiał, nie odpuszczał, szukał gry na małej przestrzeni, jednak kiedy koledzy dwukrotnie wypracowali mu okazje bramkowe, podejmował złe decyzje. Za pierwszym razem, stojąc oko w oko z bramkarzem próbował lobować i po prostu podał mu w ręce. Za drugim, zamiast dograć do niepilnowanego Brzyskiego, który miałby przed sobą pustą bramkę, huknął w okalającą boisko bandę. Rasowy napastnik nie może sobie pozwalać na marnowanie takich sytuacji. A eliminacje LM to nie czas na ogrywanie młodzików.
Dlatego nie dziwią słowa Jana Urbana, który mówi, że transfery skończą się wraz z zamknięciem letniego okienka transferowego. On dobrze wie – Legia potrzebuje drugiego napastnika i to jak najszybciej. Z jednym, do tego blisko 35-letnim, który jeszcze niedawno miał kończyć karierę ze względu na problemy z sercem, daleko nie zajedzie. Oby warszawski klub nie popełnił tego samego błędu, co dwa lata temu Lech, kiedy to przegrał walkę o LM, bo poskąpił pieniędzy na Rudnevsa. Prosta zasada – żeby wyjąć, trzeba najpierw włożyć. Czy to w biznesie, czy w życiu.
2. Żółwie w środku obrony
Jodłowiec i Astiz nigdy nie byli sprinterami, a w sobotę okazało się, że Dossa Junior też nim nie jest (Šulera nawet nie ma co wspominać). Jeśli jego ociężałe człapanie niczym przeładowana ciężarówka nie było efektem zmęczenia treningami (istnieje taka możliwość), jest źle. W takim wypadku pierwsze trzy opcje Urbana na środek defensywy za nic na świecie nie ustawią linii obronnej wysoko, bo prostu będą bać się ścigania z napastnikami rywali, co praktycznie uniemożliwia pressing na połowie przeciwnika.
W kontekście europejskich pucharów może nie jest to aż tak ważne, bo we wczesnych fazach są półpiłkarze (coby nasi kopacze na ten temat nie mówili), którzy i tak tego nie wykorzystają, a z kolei później będą zespoły silniejsze od Legii, więc ta raczej będzie ich przyjmować na własnej połowie, ale w TME może stanowić to spory problem. Rybicki czy Jankowski będą wyglądać przy stoperach mistrzów Polski na ferrari, a wysoki pressing nie ma szans na sukces, jeśli cała drużyna nie podejdzie wysoko.
Tutaj lekiem na całe zło może okazać się Jakub Rzeźniczak lub ewentualnie Mateusz Cichocki. Wczoraj „Rzeźnik” zagrał po profesorku, zupełnie jakby większość kariery spędził w środku defensywy. Dobrze się ustawiał, czytał grę, podejmował dobre decyzje, umiejętnie wprowadzał piłkę do gry i – co bardzo ważne – nie bał się pojedynków biegowych z młodziutkimi Latynosami. Zresztą o Cichockim można powiedzieć mniej więcej to samo. Po dwóch weekendowych spotkaniach – o dziwo! – właśnie ten duet wypadł pewniej i to ktoś z nich, jeśli nie obaj, powinien zaczynać sezon w podstawowym składzie. Może nie mają takiego doświadczenia, jak szykowani na pierwszy skład Junior i Jodłowiec, ale poza kopaniem potrafią też biegać, a nie od dziś wiadomo, że bez biegania nie ma grania. Proste. Jedno jest pewne – ze ślimaczym środkiem obrony świata się nie zdobędzie.
3. Mózg i płuca w świetnym stanie
O ile w środku formacji obronnej jest problem, o tyle w centrum pomocy wręcz odwrotnie. Helio Pinto nie jest jeszcze w najwyższej formie, ale pokazał, że w piłkę grać potrafi. Łukasik, Furman, Vrodljak, a także Gol również udowodnili, że nie wypadli sroce spod ogona. Do tego jest Kopczyński, chociaż akurat jemu wróżylibyśmy trybuny, ewentualnie wypożyczenie. Jeśli Legia w którymś sektorze boiska jest kadrowo gotowa do walki co trzy dni, to właśnie w środku pomocy. Tutaj Urban może tasować personaliami do woli i w zasadzie jakościowo drużyna na tym nie ucierpi. Tym bardziej, że do środka mogą zostać przesunięci Radović lub Ojamaa.
Tutaj co lepsze popisy wspomnianego Pinto (rzecz jasna jeszcze przed przybyciem do Legii):
4. Raphael Augusto legijnym Szczewczenką
Nie, nie chodzi o fantastyczną skuteczność Ukraińca, a o jego epizod w Chelsea. Tak jak Abramowicz siłą wcisnął „Szewę” do zespołu Mourinho, tak teraz Leśnodorski wepchnął Raphaela Augusto do szatni Urbana. Jeśli po epizodycznych występach Brazylijczyka w Deyna Cup można wysnuć jakieś wnioski, to przede wszystkim, że za dużo w Legii nie pogra. Trener mistrzów Polski go nie chciał i teraz nie ma zamiaru na niego stawiać. Skoro nawet w tak piknikowym turnieju nie dał mu pobiegać choćby dwóch „połówek”, nie ma co się oszukiwać – później wiele więcej nie dostanie. W tym momencie żadnym argumentem nie są zaległości treningowe, ponieważ Dossa Junior jest w najlepszym razie na podobnym poziomie wytrenowania, a prawdopodobnie nawet na niższym, bo dołączył do drużyny jeszcze później. I co? I zagrał pełne 90 minut. A ile czasu dostał Augusto? W dwóch meczach w sumie tylko 35.
Czy swoisty ostracyzm ze strony Jana Urbana jest słuszną karą dla 22-latka? Trudno powiedzieć. Podczas tych kilkudziesięciu minut Augusto sprawiał wrażenie podwórkowego grajka, obdarzonego przez naturę nieprzeciętną techniką. Jego pierwszą myślą po otrzymaniu podania jest jak minąć przeciwnika, a nie do którego kolegi zagrać. Ma nieco chaotyczny, nieszablonowy drybling, ale poza efektownością – przynajmniej na razie – niewiele z tego wynika. No i trzeba dodać skrajną ignorancję, jeśli chodzi o kwestie taktyczne, którą widzieli nawet najwięksi futbolowi laicy. Jeśli to poprawi, doda do swych kiwek trochę pomyślunku, może Urban się do niego przekona, bo trzeba przyznać, że jakieś papiery na granie chłop ma. A w Polsce na pewno wyróżni się odwagą w pojedynkach 1v1, co już jest jakimś osiągnięciem. Nie wierzycie? A pamiętacie jak chwalono Bartłomieja Pawłowskiego właśnie za nieustraszone próby dryblingów? Tego z całą pewnością u Raphaela nie zabraknie. O ile oczywiście pojawi się na boisku.
5. Zabójczy prawy sierpowy
Na koniec najsilniejsza broń Legii. O ile w środku pola jest najwięcej piłkarzy o podobnych, wysokich umiejętnościach, o tyle największe zagrożenie dla rywali powstaje z prawej flanki. Z Partizanem dwie bramki wypracowali gracze właśnie z tej strefy boiska, czyli Miro Radović i Bartosz Bereszyński. Ten duet świetnie się uzupełnia – kiedy Serb schodzi do środka (co robi często), „Bereś” momentalnie zajmuje jego pozycje. Kiedy Radović jednak pozostanie z prawej strony, jego kolega w odpowiednim momencie się podłącza, stwarzając sytuację 2v1. Doskonała symbioza. Jeśli Bereszyński jednak pozostanie na Ł3, Broź może zapomnieć graniu, a Rzeźniczak z czystym sumieniem walczyć o pozycję stopera.
***
fot. legia.net