Osiem przekleństw Wisły

smuda_legianet

Gdyby kibica dowolnej drużyny w Polsce zapytać o obiektywny wybór pozytywnego zaskoczenia minionej rundy jesiennej, w większości przypadków odpowiedź brzmiałaby: Wisła Kraków. Jeszcze kilka lat temu taka sytuacja byłaby niedopuszczalna, bowiem przy Reymonta wszyscy od początku oczekiwaliby tylko i wyłącznie walki o mistrzostwo, jednak przez ostatnie lata parę kwestii w Wiśle uległo zmianie. Pozytywy w grze Wisły po zakończonej rundzie można mnożyć, jednak nie byłoby to żadną sztuką, dlatego my postaramy się przedstawić w tym artykule jej minusy i aspekty, które mogą na wiosnę utrudnić walkę o najwyższe cele. Pomoże nam w tym legenda Wisły Kraków i jej długoletni zawodnik, Marek Motyka!

***

SŁABE WYNIKI NA WYJEŹDZIE

Jesienią kibice „Białej Gwiazdy” mogli oglądać dwa zupełnie odmienne zespoły Wisły. Nie mówię tu jednak wcale o rezerwach występujących w III lidze małopolsko-świętokrzyskiej, które zresztą radzą sobie z równie zmiennym skutkiem, co pierwsza drużyna. Patrząc na poczynania wiślaków w minionej rundzie można było pokusić się o wniosek, że na mecze wyjazdowe Franciszek Smuda deleguje zupełnie innych zawodników, niż na spotkania rozgrywane w Krakowie. Grając przy Reymonta 22 Wisła potrafiła zachwycić swoich kibiców, w znakomitym stylu pokonywała takie zespoły jak Lech Poznań, Legia Warszawa czy Śląsk Wrocław, a rywali pokroju Widzewa, Piasta czy Lechii nokautowali w pierwszej rundzie. W jedenastu spotkaniach Michał Miśkiewicz zaledwie dwa razy wyciągał piłkę z siatki, a tylko dwie drużyny zdołały wywieźć z Reymonta jeden punkt. Czas pryskał jednak, kiedy wiślacy udawali się na mecze wyjazdowe. Tam bowiem ich statystyki prezentują się gorzej niż przeciętnie i ograniczają się do zaledwie jednego wygranego spotkania i aż trzech porażek. Jeżeli na wiosnę zespół z Krakowa faktycznie chce walczyć o najwyższe cele priorytetem wydaje się więc poprawa wyników w meczach wyjazdowych. Pierwszy test przed podopiecznymi Franciszka Smudy już 17 lutego, kiedy to zainaugurują oni rundę wiosenną spotkaniem w Gliwicach.

Rzeczywiście Wisła świetnie zaprezentowała się u siebie i wielka w tym zasługa formacji obronnej. Cała obrona i bramkarz grali bardzo solidnie i spisali się rewelacyjnie, ale niestety przede wszystkim u siebie. Zdarzyły się bowiem wpadki na wyjeździe, takie jak porażka z Jagiellonią czy z beniaminkiem w Bydgoszczy. Byłem osobiście na meczu w Szczecinie, gdzie do przerwy Wisła grała bardzo słabo i miała dużo szczęścia, że nie przegrała tego meczu. Krakowianie na wyjazdach tracą na grze ofensywnej i popełniają błędy w obronie, co bardzo mnie dziwi. Zawsze powtarzam, że solidny zespół poznaje się po grze na wyjazdach. Przy własnej publiczności piłkarze czują się mocniej, ale dopiero kiedy zaczynają oni wygrywać poza swoim stadionem oznacza to, że są solidną drużyną.

Marek Motyka

WĄSKA KADRA

W porównaniu do innych ekstraklasowych klubów Wisła dysponuje niewielkimi możliwościami kadrowymi. Sytuacja ta dawała o sobie znać już jesienią, kiedy krakowianie tracili punkty proporcjonalnie do natężenia spotkań. Wystarczy wspomnieć chociażby passę z połowy października, kiedy to w przeciągu czterech dni Wiślacy przegrali w Bydgoszczy z Zawiszą i odpadli z Pucharu Polski po porażce na własnym terenie z Lechią Gdańsk. Podobnie było na początku listopada, gdy w krótkim odstępie czasu podopieczni Franciszka Smudy zremisowali w Bielsku z Podbeskidziem i w dramatycznych okolicznościach przegrali z Górnikiem Zabrze. Niezwykle wymowne było właśnie spotkanie w Zabrzu, w którym do 55. minuty „Biała Gwiazda” wygrywała 2:0. Powodem trzech szybko straconych bramek mogło być rozprężenie, jakie wkradło się w szeregi krakowian, jednak swoją cegiełkę z pewnością dołożyło też zmęczenie niezwykle ciężkim poniedziałkowym meczem w Bielsku. Jedyna w tym sezonie seria dwóch porażek z rzędu przypadła jednak na początek grudnia i znów, o zgrozo, było to bezpośrednio związane z terminami rozgrywanych spotkań. W piątek 29 listopada wiślacy w fantastycznym stylu zdołali rozgromić na własnym terenie Śląska w stosunku 3:0, ale już kilka dni później, w poniedziałek, w Białymstoku jej kibice oglądali zupełnie inny zespół. Zespół, który w przeciągu 90 minut dał sobie wbić prawie 50% dorobku rywali z poprzednich 18 spotkań. Cztery dni po blamażu w meczu z Jagiellonią przyszła kolejna porażka. Tym razem podopieczni Franciszka Smudy musieli uznać wyższość Lecha, przegrywając z nim 0:2. Trudno więc oprzeć się wrażeniu, że wysokie tempo rozgrywek nie sprzyja zespołowi Wisły. Wydaje się jednak, że najgorsze mają już oni za sobą, bowiem natężenie spotkań na wiosnę nie będzie większe niż to z jesieni. Nieuniknione będzie jednak wówczas zmęczenie sezonem, które da się we znaki wąskiej kadrze „Białej Gwiazdy” i może wśród Krakowian zebrać żniwo w postaci utraty wielu punktów.

Trzeba pochwalić Wisłę za jesień, bo przed sezonem mówiło się, że nie będzie łatwo załapać się do ósemki. Teraz wszyscy mamy nadzieję, że Wisła będzie grała o mistrzostwo, ale żeby tak się stało, trzeba uzupełnić braki w kadrze. Wydaje mi się, że trzeba wzmocnić blok obronny, bo, po odejściu Stolarskiego, Burlidze będzie brakowało konkurenta. Przydałby się też dodatkowy środkowy obrońca, bo mówi się o problemach zdrowotnych Jovanovicia, a Chavez ciągle jeździ na kadrę. Zmiennika nie ma też Paweł Brożek, a po odejściu Patryka Małeckiego trzeba będzie szukać jeszcze jednego skrzydłowego. Na pewno nie można krytykować zespołu, bo, jak na swoje możliwości, ma za sobą świetną rundę. Mimo wszystko z takim składem Wiśle nie będzie łatwo utrzymać się na podium. Mam jednak nadzieję, że działacze pomyślą o solidnych wzmocnieniach i dokonają kilku transferów przed rundą wiosenną.

Marek Motyka

ZAMIESZANIE Z ODEJŚCIEM MAŁECKIEGO I STOLARSKIEGO

Okno transferowe w Polsce otwiera się dopiero 1 lutego, jednak szeregi Wisły już opuściło dwóch zawodników. Gorsze niż same te odejścia są jednak dla atmosfery w zespole okoliczności, w jakich z klubami pożegnali się Patryk Małecki i Paweł Stolarski. Obaj, jak jeden mąż, w wywiadach udzielanych już po zmianie barw klubowych stwierdzili bowiem, iż powodem ich odejścia jest trener „Białej Gwiazdy”, Franciszek Smuda. O tym, że między Smudą a Małeckim wielkiej chemii nie było, wiadomo już od jakiegoś czasu. Czara goryczy przelała się w momencie, w którym Patryk nie stawił się na klubowej wigilii, a po kilkunastu dniach trenował już z zespołem Pogoni Szczecin. Słabości Smudy obnażyła jednak sprawa Pawła Stolarskiego. Jeszcze kilka dni temu na konferencji prasowej trener „Białej Gwiazdy” stwierdził, że 17-latek zapewnił mu chęć gry dla Wisły. Słowa te straciły jednak na aktualności bardzo szybko, bo już kilkadziesiąt godzin później, kiedy to Stolarski parafował nowy kontrakt z Lechią Gdańsk. Finał całej sprawy nie satysfakcjonuje jednak chyba nikogo. Smuda swoje umiejętności wychowawcze potwierdził bowiem zepchnięciem młodego obrońcy do zespołu rezerw, gdzie najprawdopodobniej spędzi on całą rundę wiosenną. Czy wpłynie to pozytywnie na formę i morale zawodnika u progu profesjonalnej kariery? Na to pytanie odpowiadać chyba nie trzeba.

Stolarski to bardzo młody i perspektywiczny chłopak, na którego nieszczęście świetnie na prawej obronie spisywał się Burliga. Jestem pewny, że ma on przed sobą przyszłość w ekstraklasie, więc jestem zaskoczony, że w okresie przygotowawczym nie podjął rękawicy i nie powalczył o miejsce w pierwszym składzie. Nie wiem czy wypowiedź trenera nie sprawiła, że Stolarski przestał wierzyć, że będzie dostawał szanse gry. Być może nie chciał tracić czasu, może trener Probierz dał mu gwarancję gry w pierwszym składzie? Szkoda, że tak młody i perspektywiczny chłopak odchodzi z Wisły. Inaczej sytuacja wygląda w kontekście Małeckiego, który jest doświadczonym zawodnikiem. Po nieudanym epizodzie w Turcji wrócił on do Wisły i nie wykorzystał tej szansy, więc może mieć pretensje tylko do siebie. Nie ma na świecie trenera, który posadziłby na ławkę piłkarza w formie. Pretensje Małeckiego nie są uzasadnione, nie spisywał się on dobrze, a jego zachowanie przy schodzeniu z boiska, kiedy czasami nie podziękował nawet trenerowi, było katastrofalne. Profesjonalny zawodnik nie powinien się tak zachowywać.

Marek Motyka

SZYKUJĄ SIĘ KOLEJNE ODEJŚCIA

Wiele wskazuje na to, że Małecki i Stolarski nie będą ostatnimi, którzy w najbliższym czasie pożegnają się z Wisłą. Łączeni z innymi klubami z wielu powodów są bowiem przede wszystkim Osman Chavez, Gordan Bunoza, czy Michał Chrapek. O ile odejście tego pierwszego nie byłoby dla Wisły ogromną stratą, Chavez jesienią wystąpił bowiem tylko w czterech spotkaniach, brak pozostałej dwójki mógłby okazać się mocnym ciosem dla zespołu. Zarówno Bunoza jak i Chrapek mają za sobą najlepszą rundę w dotychczasowej karierze. Nic więc dziwnego, że swoimi występami wzbudzili oni zainteresowanie klubów zza granicy, które dla znajdującej się w kiepskiej kondycji finansowej Wisły mogłoby stanowić ofertę nie do odrzucenia. Nie jest tajemnicą, iż Bośniacki obrońca łączony jest przede wszystkim z klubami z ligi tureckiej i belgijskiej, zaś w przypadku Chrapka nieoficjalnie mówi się nawet o zainteresowaniu ze strony FC Porto. Jeśli obie te spekulacje się potwierdzą, nieuniknione będą również transfery do klubu, o których również mówi się dużo. Póki co, jak to zwykle bywa, brakuje jednak dwóch rzeczy: konkretów i pieniędzy.

Kiedy trenerem Wisły był Robert Maaskant, Chavez był bardzo solidnym obrońcą i myślę, że dzisiaj byłby alternatywą dla Wisły. Problemem jest to, że cały czas jeździ on na zgrupowania reprezentacji i trener Smuda żartuje nawet, że zapomniał, że ma go w kadrze. Zarówno w przypadku Chaveza jak i Bunozy problemem jest też pensja tych zawodników, którzy są pozostałością z holenderskiego zaciągu. Od tego czasu zmieniła się filozofia klubu i zarząd może chcieć zrezygnować z tych piłkarzy i postawić na młodych, perspektywicznych i tańszych zawodników. Paradoksalnie przy mniejszym budżecie Wisła nie gra gorzej i jest to sygnał, że ta strategia się sprawdza. Jeśli chodzi o Bunozę, trener przewidywał chyba, że może on odejść i zabezpieczył się ściągnięciem Piotra Brożka. Większym problemem byłoby za to odejście Chrapka, który był pierwszoplanową postacią w Wiśle i młodzieżowej reprezentacji Polski. To największy talent, jaki pojawił się w Wiśle i nie wyobrażam sobie, żeby klub miał się go pozbyć.

Marek Motyka

BRAK KONKRETNYCH WZMOCNIEŃ

Przez media w kontekście transferu do Wisły przewinęło się już sporo nazwisk, jednak żadne z nich nie zostało dotąd oficjalnie potwierdzone przez klub poprzez podpis piłkarza na kontrakcie. Najbliżej transferu do krakowskiego zespołu wydaje się być obecnie 18-letni napastnik z Chorwacji, Danijel Klarić, który z Wisłą trenuje już od listopada zeszłego roku. Wśród kandydatów do gry w zespole „Białej Gwiazdy” wymieniani są jeszcze między innymi dwaj pomocnicy: Argentyńczyk Diego Manicero i Denis Popović ze Słowenii, ale nowe nazwiska, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, pojawiają się każdego dnia. Cytując jednak Arsene Wengera, równie ważne co transfery z zewnątrz są również te wewnętrzne. Wśród nich największym wzmocnieniem może okazać się dopuszczenie przez Polski Związek Piłki Nożnej do gry syna legendy klubu, Clebera. Młodziutki Lucas Guedes od jakiegoś czasu trenuje z zespołem Wisły, a zarząd klubu jeszcze przed rozpoczęciem rundy będzie starał się dopełnić formalności dotyczących zawodnika i sprawić, by na wiosnę mógł on już występować w meczach ligowych. Oczywistym jest jednak, że Wiśle potrzebny jest dopływ świeżej krwi i powiększenie kadry przed zapowiadającą się niezwykle ciężko rundą. Na ile się to jednak uda i czy, zgodnie z zapowiedziami prezesa „Białej Gwiazdy”, Jacka Bednarza, w lecie Wisła będzie miała już tylko problem bogactwa, dowiemy się w przeciągu najbliższych tygodni.

Lucasa znam od lat i wiem, że to chłopak o ogromnym sercu i wielkich możliwościach. Cieszę się, że jest on z Wisłą, bo na pewno drzemie w nim ogromny potencjał. Jednak jest to melodia przyszłości, nie wiem, czy od razu będzie mocnym uzupełnieniem składu tak jak miało to miejsce w przypadku Chrapka. Tak naprawdę nie wiemy jakie piętno odcisną nowi piłkarze na wiosnę, bo może się okazać, że zawodnicy, którzy przyjdą są słabsi od tych, którzy odeszli.

Marek Motyka

ZNIŻKUJĄCA FORMA

Patrząc na jesienne wyniki Wisły bez trudu zauważyć można tendencję zniżkową. Po bardzo dobrym początku sezonu, którego nie spodziewali się nawet najbardziej optymistyczni kibice z Krakowa, druga część rundy nie była już tak udana. Nie można oczywiście stwierdzić, że Wisła grała w niej źle, bowiem podopiecznych Franciszka Smudy bronią zwycięstwa na własnym terenie, jednak biorąc pod uwagę statystyki, sytuacja jest dosyć klarowna. Spośród pierwszych dziesięciu spotkań wiślacy wygrali cztery, zremisowali sześć i nie zanotowali ani jednej wpadki, tracąc przy tym zaledwie pięć bramek. W jedenastej kolejce znakomita passa bez porażki została jednak przerwana w spotkaniu z Zawiszą Bydgoszcz i, jak się później okazało, nie była to przypadkowa przegrana. Drugie dziesięć meczów przyniosło bowiem aż cztery porażki, jeden remis i pięć zwycięstw – wszystkie na własnym terenie. Widoczny spadek formy zanotowała również będąca dotychczas ostoją wiślaków formacja defensywna, a w drugiej połowie rundy Michał Miśkiewicz piłkę z siatki musiał wyjmować aż 13-krotnie.

Nie oceniałbym krytycznie Wisły za tę rundę. Oczywiście, zdarzyły im się wpadki, ale co mają powiedzieć Lech i na przykład Legia, która miała zdominować ligę, a zaliczyła kilka wpadek w lidze i zawiodła w europejskich pucharach? Wisła u siebie grała bardzo dobrze i nie nudziła swoich kibiców, wprowadziła do składu kilka ciekawych twarzy, a paru zawodników mocno się rozwinęło. Formacje defensywne zaprezentowały się bardzo dobrze, wypromował się Miśkiewicz. Jestem bardzo zadowolony z występów Wisły jesienią.

Marek Motyka

DUŻE OBCIĄŻENIE TRENINGOWE

Piszę o tym z ciężkim sercem, ale wyczerpujące treningi, których entuzjastą jest Franciszek Smuda, również mogą negatywnie rzutować na formę Wiślaków w nadchodzącej rundzie. Szkoleniowiec „Białej Gwiazdy” nie ukrywa bowiem, że preferuje styl zajęć, po których piłkarze nie mają siły wejść pod prysznic i sam przyznaje, że niejednokrotnie po zajęciach z nim zawodnicy wymiotują w szatni. Sam osobiście również kwalifikuję się do grona zwolenników takiego systemu szkoleniowego i uważam, iż wina w tym wypadku leży po stronie piłkarzy, których organizmy po prostu nie są przyzwyczajone do takiego tempa. Ciężko nie zgodzić się jednak z twierdzeniem, że to między innymi wyczerpujący letni okres przygotowawczy był powodem zniżki formy pod koniec rundy i podobnie może być teraz. Zgrupowania w Grodzisku Wielkopolskim i tureckim Beleku znów mogą doprowadzić piłkarzy do stanu, w którym w decydującej fazie sezonu będą oni słaniać się na nogach. Problem polega jednak na tym, że, zakładając, iż Wisła zakończy sezon zasadniczy w czołowej ósemce, w drugiej fazie ponownie będą oni musieli stawić czoła takim drużynom jak Legia Warszawa, Lech Poznań czy Górnik Zabrze, a o losach takich spotkań przesądzić może każdy, nawet najmniejszy detal. Podsumowaniem niech będą niezwykle wymowne słowa, którymi w swojej głośnej autobiografii treningi z Franciszkiem Smudą opisał Grzegorz Szamotulski: „U Franka jest tak naprawdę tylko jedno ćwiczenie treningowe: gierka. Gierka do usranej śmierci.”

Takie treningi faktycznie mogą wyczerpać, ale mają też dużo plusów. Dawno nie widziałem tak walczącego i biegającego Garguły, fizycznie odbudował się też Brożek, który fantastycznie wrócił do zespołu. Jest w Wiśle pierwszoplanową postacią, ale przy okazji nabrał też pokory, mało go w mediach. Myślę, że trener Smuda nie jest aż takim katem, za jakiego uważają go niektórzy. Forma niektórych zawodników była bardzo wysoka i być może było to właśnie zasługą takich treningów. Są piłkarze, którzy lubią solidnie popracować i po takim wysiłku czują się dobrze. Wiślacy wytrzymywali mecze do końca i osiągali przy tym niezłe wyniki, więc trzeba pochwalić trenera Smudę.

Marek Motyka

PODEJŚCIE SMUDY DO TEMATU WALKI O MISTRZOSTWO

Nie jest tajemnicą, że Franciszek Smuda w kwestii Public Relations doktoratu nigdy nie napisał i nie napisze. Jego kontakty z mediami mają dość specyficzny charakter, a na konferencjach niejednokrotnie więcej jest śmiechu niż merytorycznej rozmowy. Smuda lubi zmieniać zdania w pewnych kwestiach i nawet specjalnie się z tym nie kryje, jednak na jedno pytanie od początku sezonu, a nawet dłużej, odpowiada tak samo. Popularny „Franz” konsekwentnie odcina się od tematu walki o mistrzostwo kraju. Niezależnie od aktualnych wyników, niezależnie czy Wisła w tabeli zajmuje piąte czy drugie miejsce, nieważne czy po zwycięstwie z Legią czy po porażce z Zawiszą – Smuda boi się deklaracji o walce o fotel lidera. Wśród jego wypowiedzi przeważają raczej argumenty tonujące sprawę, tak jak ten, że jeszcze w zeszłym roku w Krakowie myślano o tym, żeby się utrzymać. Z jednej strony ma to swoje plusy. Smuda w ten sposób odciąża nieco swoich piłkarzy i zdejmuje z nich presję wyników, jaka ciążyła na nich przez długie lata. Jakie ma to jednak znaczenie w sytuacji, gdy Wisła ma realne szanse na walkę o najwyższe cele? Czy takie wypowiedzi paradoksalnie nie podcinają zawodnikom skrzydeł i nie odbierają wiary w ich możliwości?

Jestem przekonany, że w sercu trenera i w sercach piłkarzy jest walka o mistrzostwo. Wisła jest obecnie na trzecim miejscu w tabeli. To bardzo dobra pozycja wyjściowa, zwłaszcza po podziale punktów, kiedy okazuje się, że strata do lidera jest bardzo mała. Okazało się, że w takim składzie „Biała Gwiazda” nie odstaje od reszty stawki i będzie walczyć o wysokie cele. Dobrze, że Wiśle nikt nie postawił ultimatum, bo to mogłoby wywrzeć większą presję na piłkarzach. Jestem pewny, że trener Smuda i drużyna w głębi duszy myślą o mistrzostwie Polski. Lepiej o tym jednak nie mówić i zrobić to po cichu, niż buńczucznie zapowiadać walkę o mistrzostwo, a później obudzić się z ręką w nocniku. Wszyscy w klubie zachowują spokój i rozwagę. Jesień była dobra, ale wcale nie jest pewne, że wiosna będzie taka sama.

Marek Motyka

Jak widać krakowska Wisła to drużyna, która na chwilę obecną wydaje się mieć takie same szanse na to, aby 1 czerwca świętować 14. w historii tytuł mistrza Polski, co na zakończenie tego sezonu bez miejsca gwarantującego choćby grę w europejskich pucharach. Jako kibicowi „Białej Gwiazdy” bliższy jest mi oczywiście ten pierwszy scenariusz, jednak mam świadomość, że runda wiosenna dla podopiecznych Franciszka Smudy zapowiada się niezwykle ciężko. Jedno jest pewne. Najbliższe miesiące zapowiadają się niezwykle pasjonująco i, między innymi dzięki reformie rozgrywek, czeka nas jeden z najbardziej emocjonujących sezonów w historii Ekstraklasy.

ADAM DELIMAT

fot. legia.net

Pin It