Anglia wrze. Więcej, niż o zbliżających się meczach eliminacyjnych, mówi i pisze się o dezercji Rio Ferdinanda.
***
Roy Hodgson zdecydował się powołać obrońcę Manchesteru United na spotkania reprezentacji przeciwko San Marino i Czarnogórze. Poczciwy 66-latek wydzwaniał, pisał, szukał kontaktu. Niczym zakochany nastolatek. O pomoc prosi nawet administrację, lecz wszyscy nadziali się jedynie na pocztę głosową. Wreszcie, Ferdinand łaskawie spotkał się w niedzielę z selekcjonerem. Rozmowa była raczej krótka. Defensor poinformował przełożonego, że nie będzie miał sił na zagranie dwóch meczów w ciągu czterech dni, gdyż zaburzy to jego treningowy mikrocykl.
Na szczęście 35-latek zachował dość sił, by w weekend zaliczyć koncert One Direction, co nie uszło oczywiście uwadze brytyjskich mediów. W międzyczasie udało się nawet znaleźć kilka wolnych chwil na rozegranie bardzo dobrych 90 minut z Reading. O dziwo, większa krytyka spadła jednak nie na samego Ferdinanda, lecz na uległego, miałkiego Hodgsona. Jamie Redknapp, były reprezentant Anglii, wręcz popiera działania młodszego kolegi, ponieważ uważa, że ewentualna kontuzja może zniszczyć obrońcy udany sezon. Przyzwyczajeni do menedżerów-dyktatorów wyspiarscy żurnaliści nie mogą się nadziwić, że bądź co bądź podwładny tak lekceważy polecenia szefa, bez choćby minimum krytyki ze strony selekcjonera. Natychmiast przypomina się równie konformistyczny Steve McLaren. Ten jednak był zbyt dobrym kumplem, a nie starą poczciwinką. Hodgson, zamiast zdecydowanej reakcji, woli uśmiechnąć się, pogłaskać po główce. Najchętniej jeszcze dałby przemęczonemu zawodnikowi cukierka. Problemu nie widzą też inni kadrowicze. Ustami Franka Lamparda powiedzieli, tak w skrócie, że właściwie to nie ma sprawy, Ferdinand może wracać do Manchesteru. Niewielu pamięta lub nie chce pamiętać, że ostatni raz, kiedy w angielskiej kadrze panowała taka samowolka, ojczyzna futbolu nie zdołała awansować na Euro 2008.
Przyczyny zachowania Ferdinanda były niejasne, choć od początku podejrzewano, że za takim działaniem stoi ktoś inny. Teraz, z perspektywy dni, wszystko układa się w całość. Na decyzję Anglika na pewno mocno wpłynął inny doświadczony trener. Stary lis, sterujący całą sprawą z tylnego siedzenia Ferguson. Jak to Szkot, ma w głębokim poważaniu wyniki kadry „Synów Albionu”. Nadrzędnym celem jest dla niego zdobycie podwójnej korony, a do zwycięskiej kampanii na dwóch frontach menedżerowi United przyda się każdy człowiek. Publiczne ubolewanie nad powołaniem swojego obrońcy 72-latek wyraził już w piątek. Zadowolenie Fergusona jest dla 35-latka najważniejsze, ponieważ były gracz Leeds, jak donoszą media, walczy teraz o przedłużenie upływającego w czerwcu kontraktu. Otwarte nietrzymanie się wytycznych bossa, gdy na dniach rozstrzygnie się przyszłość środkowego obrońcy, zwyczajnie nie jest mu na rękę. A wiadomo, Hodgson nie ukarze. Zapewne przy kolejnej okazji i tak wyśle powołanie, co już zresztą sam zapowiedział. Także nie ma co się martwić. Pismakami też. Za kilka dni przecież znajdą inny obiekt zainteresowania i wszyscy będą zadowoleni.
Nie tajemnicą również to, że Ferdinand nie zamierza umierać za reprezentację narodową. Piłkarz Manchesteru United to typ lidera, przywódcy, nie lubiącego dzielić się władzą. Zabolało go odebranie w 2008 i 2011 roku kapitańskiej opaski na rzecz Johna Terry’ego oraz ogólne faworyzowanie zawodnika Chelsea. Człowieka oskarżonego o rasistowskie wyzwiska w kierunku młodszego brata Rio, Antona. Londyńczyk już co prawda przygodę z reprezentacją zakończył, lecz niesmak i uraz pozostał.
Całą sytuację zgrabnie podsumował Martin Samuel z „Daily Mail”. Dziennikarz przytoczył starą anegdotkę z czasów, gdy Anglia nie miała sobie równych na świecie:
W 1966 roku, niedługo po strzeleniu hattricka w finale mistrzostw świata, Geoff Hurst żegnał selekcjonera Alfa Ramseya słowami „Do zobaczenia!”.
- Jeśli cię powołam Geoffrey. Tylko, jeśli cię powołam. – usłyszał w odpowiedzi legendarny napastnik.
Dziś pewnie za taką odpowiedź Hodgson zostałby przez swoją drużynę wyśmiany. Znak czasów. Szkoda, że o konsekwencjach takich kontaktów na linii piłkarz-trener Anglicy boleśnie przekonają się na mundialu w Brazylii. O ile uda się wywalczyć awans.
TOMASZ GADAJ