Olisadebe i Sypniewski – czyją biografię przeczytamy chętniej?

Open Book „Pijany Igor jest lepszy od tej całej dziesiątki, która gra. Tak jest lepszy, bo jest to talent” – Jan Tomaszewski

- Pamiętam, że od dzieciństwa wszyscy, w tym ja, zamiast oranżady pili piwo i palili papierosy. Obojętnie czy miałeś 7 lat czy 17. Ja wypiłem swoje pierwsze piwo, gdy miałem 9 lat. A później to już samo poszło.

- Jestem alkoholikiem. To choroba jak każda inna. Ze mną jest tak, że jak czuję, że mam mocną pozycję w drużynie to wrzucam na luz. Jak już wypiję piwo, to przerwa w moim życiorysie może potrwać nawet miesiąc..

- Ja tylko chciałem zobaczyć syna. Owszem, byłem podpity, ale na nikogo nie podniosłem ręki. Powiedziałem może o dwa zdania za dużo i od razu pojawiła się policja..

– Radzę sobie. Kiedy siedziałem w łódzkim areszcie, przy ulicy Smutnej, pod moją celę trafiali też kibole Widzewa. Obrażali mnie, ubliżali. Ciągle się z nimi nap….em. Całą twarz miałem w siniakach, ale nie mogłem dać się stłamsić. Łapałem różne kary, a potem klawisze, chcąc mieć spokój, faszerowali mnie psychotropami. Wpadłem w taki dołek, że parę tygodni temu nie stawiłem się na własną sprawę o przedterminowe, warunkowe zwolnienie…

***

„Tamta reprezentacja stara się trzymać razem. Ostatnio dużą grupą spotkaliśmy się na ślubie Tomka Kłosa, ale „Oli” był wtedy w Chinach i ciężko było wysłać zaproszenie. Myślę, że jeśli wróci do polskiej ligi, to się to zmieni. Jak tak sobie myślę, to chyba wszyscy trochę się za nim stęskniliśmy” – Jerzy Engel.

- Mówię o tym po raz pierwszy.  Pożegnałem Grecję, wróciłem do Nigerii, choć nie wykluczam, że za jakiś czas pojawię się w Polsce jako… trener. Bo właśnie Polsce tak wiele zawdzięczam. Ja, chłopak z Nigerii, dostałem u was szansę. Polska ma szczególne miejsce w moim sercu (dla „SE”)

Jakże różne będą biografie Igora Sypniewskiego i Emanuela Olisadebe. Pierwsza bardzo mroczna, ukazująca upadek totalny, w stylu Andrzeja Iwana. Druga – w myśl założenia autora mająca być symboliczną pamiątką, inspirującym dziełem o człowieku, który pokochał Polskę i Polska pokochała jego. Sam „Oli” przyznał, że nie chce pisać dla pieniędzy. Ma ich sporo, pewnie nawet więcej, niż zdoła wydać w Nigerii. Inne podejście ma „Sypek”. Zmusiły go do tego wydarzenia życiowe. Obecnie mieszka z matką. Z jego dorobku życiowego nie zostało zupełnie nic. Za pióra chwycą: Piotr Koźmiński i Żelisław Żyżyński. Obu czeka pasjonująca podróż, pełna wzlotów i upadków. Na pytanie, którą z książek przeczytamy chętniej, odpowiem bez ogródek – obie z jednakowym zainteresowaniem.

Oli, czyli co go boli?

Do Polski trafił szesnaście lat temu. Długo nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Dopiero przed końcem ważności wizy, do stołecznej Polonii, ściągnął go Jerzy Engel. W pierwszym sezonie, w barwach „Czarnych Koszul”, strzelił jednego gola, jednak później nastąpiła eksplozja jego talentu. W 2000r., dzięki bramkom Nigeryjczyka, Polonia sięgnęła po tytuł mistrza Polski, a trener zaczął zabiegać o przyznaniu mu polskiego obywatelstwa. To, w błyskawicznym tempie, na podstawie klauzuli szczególnie uzasadnionego przypadku, nadał ówczesny prezydent RP, Aleksander Kwaśniewski. „Oli” szybko się odwdzięczył i w głównej mierze dzięki jego bramkom, Biało-czerwoni po szesnastu latach pojechali na mundial. Jeszcze przed jego rozpoczęciem, zdołał wziąć ślub, z Polką, Beatą Smolińską. Później nie odnalazł się w kadrze prowadzonej przez Zbigniewa Bońka. Gdy spóźnił się na jeden z treningów, ZiBi potraktował go w dość stanowczy sposób. Od tej pory Emanuel rzekomo unikał gry w reprezentacji, symulując kontuzje – tak twierdzili kibice. Przeprowadził się do Grecji, gdzie w ciągu czterech lat zdobył łącznie ok. 25 bramek. Błyszczał w Panathinaikosie, w 2005r. wyeliminował z kwalifikacji Ligi Mistrzów, krakowską Wisłę. Wtedy z Jerzym Engelem widział się po raz ostatni.

Tomasz Iwan tak go charakteryzował w rozmowie z portalem Sports.pl

­ – Powiem szczerze, że spodziewałem się, że tak potoczy się jego kariera zagranicą. „Oli” to chimeryczny piłkarz, a na zachodzie obowiązuje zasada „bez pracy nie ma kołaczy”. Nie sugeruję, że jest patentowanym leniem, ale specyficznym piłkarzem. My jako grupa akceptowaliśmy tę jego specyficzność, można powiedzieć, że otoczyliśmy go opieką, a on strzelał dla nas bramki, dzięki którym awansowaliśmy na mundial. Na Zachodzie rozliczają cię jednak z każdego treningu, to, że wcześniej strzeliłeś kilka bramek, często nie ma znaczenia. „Oli” pozostawiony samemu sobie ze swoimi wadami nie dał po prostu rady, reżim treningowy go przerósł.

Inaczej widział to jednak Jerzy Engel:

– Nie jest obibokiem. Jest specyficznym piłkarzem, z którym trzeba pracować indywidualnie, otoczyć specjalną troską. To typowy sprinter, szybkościowiec, dlatego na treningu nie ćwiczy tak intensywnie, jak inni i patrząc z boku można odnieść wrażenie, że nie daje z siebie wszystkiego. Moim zdaniem jego problemy po wyjeździe z Polski wynikały z tego, że nigdy nie współpracował z wysokiej klasy agentem piłkarskim, który ma otwarte drzwi do największych klubów europejskich. Stąd jego tułaczka po świecie.

Obaj mieli sporo racji. Olisadebe rzeczywiście miał dość specyficzny styl bycia. Nieco wycofany, lekko nieśmiały, stojący z boku, sprawiał wrażenie osoby, która wiecznie kroczy własnymi ścieżkami. Dopóki był traktowany specjalnie, otoczony atmosferą wzajemnego szacunki i zaufania, dopóty czuł się dobrze i strzelał bramki. Kiedy tego zabrakło, z formą i dyspozycją było różnie. Pamiętam, jak płakał w szatni dlatego, że wielu osobom wydawało się, że  nie chce już grać dla Polski.  Negował te opinie wielokrotnie. Skromność, czy introwersja często postrzegana jest jako słabość, bolączka. Tymczasem prawdą jest, że częstokroć właśnie w takich osobach tkwi wielka siła, energia i pasja do działania. Podobnie było z „Olim” , któremu Polska nigdy nie zapomni tego, co zrobił kilkanaście lat temu. Swą grą porywał tłumy i choć na kilkanaście miesięcy uszczęśliwił miliony Polaków.

„Emsi” zakończył już karierę. Kilkanaście miesięcy temu, przed Euro 2012, udzielił wywiadu CNN na temat rasizmu na stadionach. - Polska nie jest wyjątkiem. To zjawisko powszechne -podkreślił. Sam go doświadczył, kiedy grupka ludzi, mieniących się kibicami Polonii, obrzuciła go bananami. To już jednak przeszłość. Teraz zaczyna nowe, a może stare, życie. W rodzinnym Lagos, w Nigerii. Jak sam przyznaje, musi się uczyć wielu rzeczy od podstaw, bowiem różnice kulturowe między Europą, a Afryką są gigantyczne. Odwiedza przyjaciół, podziwia stare miejsca. „Wesołe jest życie staruszka” – mógłby zaśpiewać. Sęk w tym, że stary jednak nie jest i –jak sam zaznacza – zamierza jeszcze wrócić do Polski i sprawdzić się w roli trenerskiej. Może jako asystent, w jednym z naszych klubów? Czy starczy mu jednak umiejętności psychologicznych do współpracy z ludźmi? Może być różnie. Dobrze, żeby dla swoich przyszłych podopiecznych był takim człowiekiem, jakim był dla niego Jerzy Engel. Mądrym, wyrozumiałym psychologiem, skorym do ustępstw i umiejącym z każdym ukształtować relację.

***

Sypniewski, czyli największy zmarnowany polski talent

9 grudnia 1998r., w 74. minucie spotkania Panathinaikosu z Arsenalem w Lidze Mistrzów, popularny „Sypek” strzelił na 1:1. Miał 24 lata i mogło się wydawać-cały świat u stóp. Kariera, marzenia, sukcesy stały otworem. Mógł mieć wszystko, a po 15 latach nie ma już nic. Mieszka z matką, której obiecał, że nigdy już nie sięgnie do kieliszka. –Siedzę sobie w Łodzi, u matuli w mieszkaniu, czasem pomieszkuję też u ojca. Tata ma w domu prawdziwe muzeum piłkarskie, notował wszystko od mojego pierwszego treningu. Nieraz, więc siadamy i wspominamy dobre czasy. Nie piję od ponad roku. Słowo daję – powiedział„Super Expressowi”.

O problemach ze środkami odurzającymi było już głośno, podczas jego pobytu w Grecji. Piłkarzowi zarzucano nadużywanie alkoholu i zażywanie narkotyków. Przyjechał do Polski. W Wiśle zagrał tylko kilka meczów. Został odsunięty. Tłumaczono to kontuzją zawodnika. Nikt jednak nie miał złudzeń, że piłkarz, coraz bardziej popadał w nałóg alkoholowy. Ponadto uzależnił się od hazardu. Pojawiły się też problemy natury psychicznej. Klub rozwiązał z nim kontrakt. Próbował odbudować się w Szwecji. Po świetnym sezonie w Halmstads BK, znowu zagubił się w Malmö FF. W 2005 roku wrócił do swego macierzystego ŁKS-u, gdzie, mimo zniszczonego organizmu, przez sezon był najlepszym napastnikiem na zapleczu ekstraklasy.

Co było dalej? Znów: alkohol, hazard i narkotyki. Ponadto uczestniczył w burdzie na stadionie ŁKS-u, obrzucił butelkami kobiety na jednym z łódzkich osiedli. To obraz dna, na którym znajdował się piłkarz. Następnie trafił do Szwecji. Po epizodzie w trzeciej lidze znów popadł w Polsce w konflikt z prawem. Za znęcanie się nad matką i grożenie policjantom oraz konkubinie wylądował na 1,5 roku w więzieniu. Po odbyciu wyroku wrócił do futbolu, ale już tylko w amatorskim wykonaniu.

Jeden z kibiców tak zapamiętał Igora:

„Pamiętam jak Sypniewski grał w Wiśle i jechali na wyjazd na Legię (po tym meczu wywalili Smudę) byłem pod budynkiem klubowym i wyszedł Sypniewski i gadał przez komórkę. Podszedłem do niego z prośbą, że chcę fotkę, i ku mojemu zdziwieniu Sypniewski powiedział rozmówcy, że musi kończyć, bo czeka fan a oni już pakują się do autokaru, po czym się rozłączył i pstryknęliśmy fotkę i jeszcze chwilę ze mną pogadał, nawet sam zadawał pytania. Bardzo mnie to zaskoczyło, bo, mimo że mam fotki z tego dnia również z innymi tylko on pozostawił u mnie dobre wrażenie, reszta to były gwiazdy i nieźle się musiałem nalatać i naprosić. Nikt poza „Sypkiem” nie pomyślał, że może być to dla mnie ważne.

Teraz Igor Sypniewski po raz kolejny chce zmienić swoje życie. Dzięki tabletkom, jak sam przyznaje, nie pije od kilkunastu miesięcy. Ma ambitne plany. Wyjechać do Grecji, zrobić kurs trenerski i wraz z przyjacielem założyć szkółkę. Bez względu na to, ile osób w swoim życiu skrzywdził, najbardziej jednak zniszczył samego siebie. Mógł mieć wszystko, a nie ma nic.  Wielokrotnie, niczym w piosence Peji, znajdował się „na dnie”. Jednak przeszłość przeminęła, na nią nie ma już wpływu, ale poprzez teraźniejsze działania może jeszcze zmienić swoje życie. Wystarczy nie pić – tylko tyle i aż tyle.

Jest jeszcze jeden utwór, który świetnie podsumowuje, to, co czuł Igor. Social Distortion – „Ball and Chain”. I tego mu właśnie życzę, by ta kula u nogi, w postaci jego problemów różnej natury, odeszła w siną daaaaal. A on sam, żeby zrozumiał, że jest kreatorem własnego życia. Czy wyjdzie na prostą, czy też nie, to zależy tylko od niego. Setkom tysięcy ludzi  na całym świecie udało się zreformować swoje życie i odnaleźć właściwą drogę. Mimo że problemy mieli jednakowe lub nawet gorsze. Oby był jednym z nich! Niech zrobi użytek ze swojego negatywnego doświadczenia i niech to będzie przestroga dla wielu młodych, a nawet starszych osób, jak nie należy postępować. Niech każdego dnia budzi się jako zwycięzca walki, która toczy się głęboko w nim…

MARCIN SZYMAŃSKI

Pin It