Przed rozpoczęciem sezonu w Premier League, Arsenal przez wielu skazywany był na desperacką walkę o europejskie puchary, z minimalnymi szansami na awans do Ligi Mistrzów. Ale dziś, po siedmiu rozegranych kolejkach ligowych, „Kanonierzy” dość niespodziewanie przodują w tabeli najsilniejszej ligi na świecie, wyprzedzając faworyzowane kluby z Manchesteru, a także Chelsea czy Tottenham. Co takiego zmieniło się w grze ekipy Arsene’a Wengera w porównaniu z poprzednimi latami? Jak to możliwe, że z zespołu chimerycznego Arsenal stał się drużyną, która sieje postrach na angielskich i europejskich boiskach?
Niewątpliwie dużą wartość Arsenalu stanowią jednostki. Na Emirates Stadium pojawił się Mesut Ozil, w życiowej formie znalazł się Aaron Ramsey, a dyspozycję znaną jeszcze z Ligue 1, w końcu prezentuje Oliver Giroud. Najłatwiej byłoby wyróżnić właśnie tych trzech zawodników, podać liczbę goli i asyst przez nich zdobytych i przejść dalej, ale byłoby to zwyczajne pójście na łatwiznę. Jasne, ci piłkarze w tym sezonie stanowią o sile Arsenalu, ich zagrania zapewniają „Kanonierom” bramki, ale bezsprzecznie nie można przypisywać im wszystkich zasług, bo na grę londyńczyków składa się jeszcze wiele innych czynników.
O tym, że Ozil – mimo tego, że swoją osobą wniósł wiele do zespołu – nie jest lekiem na całe zło, najlepiej niech świadczy fakt, że i bez niego w składzie, Arsenal zaczął grać naprawdę widowiskową piłkę. Choć widowiskową to może złe słowo, bo przecież „Kanonierzy” już od kilku lat starają się prowadzić grę i wymieniać dużą ilość podań na połowie rywali – co niestety wychodziło im z różnym skutkiem. Bo o ile posiadanie piłki i procent podań się zgadzały, to nie miało to przełożenia na wypracowane sytuacje bramkowe, co w efekcie kończyło się utratą przez Arsenal punktów. Ale już w końcówce rozgrywek 2012/13 piłkarze Arsene’a Wengera prezentowali się naprawdę dobrze, kiedy w ostatnich 10 meczach zdobyli aż 26 punktów i rzutem na taśmę zagwarantowali sobie miejsce w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Grę „Kanonierów” prowadzili wówczas Cazorla, Walcott czy Rosicky, a więc piłkarze, bez których Arsenal gra teraz… jeszcze lepiej.
Tak, choć brzmi to dość niewiarygodnie, Arsenal aktualnie dysponuje naprawdę dobrze obsadzoną linią pomocy, w której niemal na każdej pozycji na piłkarza podstawowego składu czeka jego równorzędny zastępca. Słowo niemal pojawiło się jednak nie bez kozery – Arsenalowi brakuje klasowych defensywnych pomocników. Tylko Mathieu Flamini jest nominalnym DM-em łączącym pracę w defensywie, z tą z przodu. Przed przyjściem Francuza do Londynu na tej pozycji grali jeszcze Ramsey z Wilsherem, ale obaj ci zawodnicy lepiej czują się będąc ustawionymi nieco bliżej bramki przeciwnika i bez konieczności harówki w przerywaniu akcji rywala. Co prawda występując obok Flaminiego obaj wyglądają solidnie, ale w momencie, gdy byłego piłkarza Milanu zabraknie, z grą defensywną „Kanonierów” może być różnie. Choć pamiętamy też, że Wenger w odwodzie ma jeszcze Mikela Artetę, charakteryzującego się jednak nieco inną grą od Francuza – Hiszpan lubi poholować piłkę, rozgrywać akcje Arsenalu i nie można powiedzieć, by był stricte defensywnym pomocnikiem, którego domeną jest gra w odbiorze. Brak zmiennika Flaminiego może więc „Kanonierom” odbić się czkawką w dalszej części sezonu.
Zanim przejdziemy do innych formacji, skupmy się jeszcze na walorach pomocy „Kanonierów”. W pierwszych meczach tego sezonu, w tej formacji wychodzili Lukas Podolski, Alex Oxlade-Chamberlain, Santi Cazorla i Theo Walcott – wszyscy ci piłkarze są aktualnie kontuzjowani, a dopiero w ostatnim meczu z Napoli do gry, po miesiącu przerwy, wrócił Tomas Rosicky.
Mimo to, Arsenal bez – wydawałoby się swoich kluczowych postaci, potrafi wygrywać i grać przyjemną dla oka piłkę. Wspomniani już Ozil, Flamini i Ramsey, a także Jack Wilshere, Mikel Arteta czy 18-letni
Oxlade-Chemberlain II
Serge Gnabry tworzą równorzędną do poprzedniej, drugą linię Arsenalu. Uwagę zwróćmy też na sporą wymienność pozycji w tej formacji, bo Wilshere, Rosicky, Cazorla czy Ramsey występowali już na skrzydle, tuż za napastnikiem czy schowani nieco głębiej w środku pola u boku Flaminiego. To akurat może źle wpływać na funkcjonowanie poszczególnych jednostek, ale gdy do gry wrócą kontuzjowani zawodnicy, role piłkarzy na boisku powinny się nieco ukształtować. Pomoc Arsenalu gra inaczej niż jeszcze w minionym sezonie – Wenger kosztem posiadania piłki postawił na element zaskoczenia, cofnięcie się na własną połowę, odbiór i szybką kontrę. Coś, czym w ubiegłej edycji Ligi Mistrzów pokonał sam Bayern Monachium.
Ważną rolę w grze Arsenalu pełni też jego linia obronna. Formę wreszcie ustabilizowali środkowi obrońcy – Koscielny i Mertesacker, którzy poza pomocą ze strony pomocników, wspierani są także przez grających na boku Sagnę i Gibbsa. Właśnie wspomniane już ustawienie przez Wengera całego zespołu nieco niżej miało ogromny wpływ na działanie gry obronnej całego zespołu, co wiąże się też z mniejszą liczbą błędów popełnianych przez stoperów Arsenalu. W bramce „Kanonierów” pewniej wygląda także Wojciech Szczęsny, o którym w ubiegłych rozgrywkach można było powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że był ostoją swojej drużyny.
Będący w wybornej formie Olivier Giroud stanowić może tylko o poincie tego tekstu. To on bowiem gwarantuje skuteczne wykończenia akcji, czyli coś, co w poprzednim sezonie u niego mocno szwankowało. Francuz nie potrzebuje już tylu okazji do wsadzenia piłki do bramki rywali i wygląda na to, że Arsenal w końcu ma klasowego napastnika – który przecież jest niezbędny do sięgania przez klub po najważniejsze trofea.
Naszym zdaniem, mimo wysokiej dyspozycji większości piłkarzy, kluczem w zdumiewającej w początkowej fazie sezonu grze Arsenalu jest postać Arsene’a Wengera. To on umiejętnie przestawił zespół, przeorganizował funkcjonowanie poszczególnych formacji i zdaje się, że teraz, gdy najgroźniejsi rywale Arsenalu, czyli City, United i Chelsea są w zadyszce i pod wodzą nowych trenerów nie grają jeszcze we właściwym rytmie, „Kanonierzy” sukcesywnie punktując mogą im odjechać na kilkanaście oczek. Choć oczywiście jest jeszcze za wcześnie na ferowanie jakichkolwiek wyroków, to ciekawie byłoby, gdyby po rundzie jesiennej w tabeli Premier League przodowały dwie drużyny, na które przed sezonem stawiali nieliczni – właśnie Arsenal i imponujący ostatnio formą Liverpool.
WIKTOR DYNDA