Po brazylijskiej klęsce, z okrętu o nazwie „reprezentacja Anglii” zeszło dwóch kapitanów. Samodzielnie pokład opuścił Steven Gerrard, rezygnując po mundialu z gry w kadrze Trzech Lwów. Frank Lampard co prawda nie powiedział głośno „pas”, lecz jego status – rezerwowego już podczas letniego turnieju, podparty nadchodzącymi rolami pierw głębokiego rezerwowego na Etihad, a następnie futbolowego emeryta w USA, przybliża go raczej do meczu pożegnalnego niż sukcesji po liverpoolczyku.
W sezonie ogórkowym, nim ligowy sezon 2014/2015 rozpocznie się na dobre, kwestia boiskowego dowództwa w drużynie Roya Hodgsona była dosyć szeroko omawiana w brytyjskich mediach. W Wielkiej Brytanii, jako ojczyźnie futbolu, rola kapitana nie jest traktowana jedynie symbolicznie. Wobec kapitulacji londyńsko-liverpoolskiego konglomeratu, naturalnym kandydatem jest Wayne Rooney.
Najbliższe tygodnie mogą przynieść Anglikowi zwycięstwo pod tym względem zarówno na polu reprezentacyjnym, jak i klubowym. Wobec exodusu doświadczonych graczy z Old Trafford, Wazza nie ma zbyt wielkiej konkurencji w szatni Manchesteru. Michael Carrick nie był nigdy typem lidera, a umieszczanie go w szatach Roya Keane’a mogło odnosić się tylko i wyłącznie do walorów boiskowych, nie wolicjonalnych. Innego ewentualnego kontrkandydata, Robina Van Persiego, nikt, nawet menedżer tak zuchwały jak Louis Van Gaal, nie uczyni kapitanem. Nie legendę Arsenalu. Nie gracza będącego w klubie nieco ponad dwa lata.
Rooney legitymizację do władzy niewątpliwie posiada. Zupełnie inna sprawą jest to, jakim kapitanem będzie. Najlepsi liderzy rodzą się z naturalnego wyboru reszty grupy. 29-letni snajper zaś całą swoją karierę stara się pokazać, że to on jest bożym pomazańcem. Udowadniać, udowadniać swoją rolę. I jeszcze raz udowadniać, wypychając się przed szereg. Znacie ten typ człowieka, prawda? Pierwszy do wszystkiego, z wiecznie nienasyconą potrzebą utwierdzenia własnej pozycji. I tupanie nóżką, gdy coś pójdzie nie po myśli gwiazdy. Włącznie z ultimatum w postaci odejścia. Ultimatum, po które Anglik sięgnął dwukrotnie, co potwierdził w literackim wspomnieniu Sir Alex Ferguson. Co gorsza, jako narzędzi szantażu napastnik użył pierw Manchesteru City, potem Chelsea, co w wielu sercach kibiców „Czerwonych Diabłów” do dziś pozostawiło niezabliźnione rany.
Wayne Rooney, piłkarz absolutnie genialny, dla United już wręcz pomnikowy, działa często zupełnie inaczej niż we własnej, napisanej w hagiograficznym stylu biografii. Wazza to piłkarz, który najlepiej czuje się w centrum uwagi. Kiedy gra jest pod niego podporządkowana, a nie on podporządkowuje komukolwiek. Kiedy cały zespół pracuje na jego wynik. Kiedy nie ma kontrkandydata na lidera. Ta przywara nie pozwoliła na Starym Kontynencie w pełni rozwinąć skrzydeł innemu geniuszowi, Juanowi Romanowi Riquelme. Wystarczyła drobna, zeszłoroczna uwaga Davida Moyesa o wyższości Robina Van Persiego, by Roo ponownie najeżył się na szkockiego trenera.
O antykapitańskim – w sensie idealistycznym – charakterze Rooneya świadczą również pogłoski na temat zapisów w ostatniej, bizantyjskiej umowie dającej Anglikowi tygodniówkę rzędu 300 tysięcy funtów. Jeśli informacje brytyjskich mediów zasiały choćby ziarenko prawdy, 29-latek kapitańską opaskę ma…zapisaną w kontrakcie.
Szatnia Manchesteru to twierdza raczej zdobyta, bez większego zresztą oporu innych pretendentów. A jak sprawa wygląda na reprezentacyjnym poletku? Rezygnacja Gerrarda , amerykańska dezercja Lamparda i wcześniejsze zmarginalizowanie Ashleya Cole’a kosztem Luke’a Shaw, zmniejszyła liczbę pretendentów innych niż Rooney właściwie do dwóch nazwisk – Gary’ego Cahilla oraz Joe Harta. Obaj w podobnym wieku, a defensor jest nawet od Wazzy o kilkadziesiąt dni starszy. Wiek do opaski ma się jednak nijak, przynajmniej na albiońskiej ziemi. Po raz pierwszy zakładali je, a potem długi czas dzierżyli, i 26-letni Shearer, i 25-letni Beckham, chociaż w obu dowodzonych przez nich kadrach nie brakowało starych wyg. Zarówno obrońca Chelsea, jak i golkiper Manchesteru City, nabyli wymagane doświadczenia. Przeżyli zarówno czas triumfów oraz posmakowali gorzkich klęsk. W swej karierze dotąd wykazywali się lojalnością, zaś na murawie walecznością. Dotąd żaden z nich nie splamił kariery wybrykami takimi jak szantaże Rooneya. Hart, będąc rok temu w słabszej formie, pokornie przyjął rolę tymczasowego rezerwowego kosztem Costel Pantilimona, by z czasem, tytaniczną prac na treningach, udowodnić swoją wyższość. A jak każdy bramkarz i lewoskrzydłowy, Anglik ma coś w sobie z wariata. Oraz z lidera.
Londyńsko-manchesterski duet ma jeszcze jedną przewagę na Rooneyem. Niezagrożone miejsce w wyjściowym składzie reprezentacji. Hart, wobec braku na horyzoncie jakiejkolwiek konkurencji, nawet do czterdziestki.
Miejsce z lokacją napastnika były już podczas brazylijskiego mundialu. Wobec zachowawczej taktyki Roya Hodgsona, w której jest miejsce tylko dla jednego napastnika, a tym był znajdujący się przed turniejem u szczytu formy Daniel Sturridge. Gracza United rzucano więc to na lewą stronę, to na ofensywnego pomocnika, to jako fałszywego snajpera. We wszystkich tych rolach 29-latek prezentował się raczej przeciętnie, zgłaszając pretensje do gry w pierwszej linii. Czy jednak usilne szukanie miejsca na boisku Rooneya będzie zasadne, i – przede wszystkim – sensowne, gdy w pełni rozbłysną gwiazdy Adama Lallany, Rossa Barkleya oraz w szczególności Raheema Sterlinga, predestynowanych oraz futbolowo wychowanych do operowania w drugiej linii?
Reprezentacyjny casus lidera United zależy od gwiazdy Liverpoolu. A właściwie – od jego postępów oraz formy. Jeśli kolejny sezon okaże się dla Sturrdge tak obfity w gole jak ostatni, Wayne Rooney, nawet zdobywając opaskę, może być kapitanem jedynie tytularnym. Kapitanem malowanym. Dowodzącym z ławki rezerwowych.
Dla Albionu, jak i dla Old Trafford wielką szkodą jest to, że Wazza załapał się jedynie na końcówkę czerwonych, nie tylko przez koszulki, rządów Roya Keane’a w Manchesterze.