Koszmar Pereza, zbawienie Wengera. Gdy domniemany walijski crack, Gareth Bale, znów leczy wyjątkowo mało odporne mięśnie, lekką ręką oddany Mesut Özil o co najmniej sezon wydłuża londyński żywot francuskiego menedżera. Niemiec oczarował widzów dwa dni temu w Lidze Mistrzów . Ponownie. Z każdym kolejnym meczem rzeka łez na Santiago Bernabeu łez za rozgrywającym podnosi się do krytycznego poziomu. Nawet najwięksi przeciwnicy stylu gry wychowanka Rot Weiss-Essen dostrzegają teraz, ile znaczył on w madryckim zespole.
To była reakcja łańcuchowa. Ostatnie dni, a właściwie godziny okienka transferowego. Bale zaklepany dla Realu. Tottenham za hiszpańskie złoto kupuje nieoszlifowane diamenty w postaci Christiana Eriksena i Erika Lameli. Arsenal, wykorzystując wewnętrzny konflikt i znacznie uszczuplony portfel Florentino Pereza, wykrada z Madrytu Mesuta Özila. Rzekomego imprezowicza, rozdrabniającego talent w stołecznych klubach. Klubach nie sportowych, lecz nocnych. Któż by przypuszczał, że na początku października, z tercetu klubów uwikłanych w ten splot wydarzeń, najmniej zadowoleni będą Królewscy. W stolicy Hiszpanii – względem Barcelony – różnica temperatur już teraz wynosi -5. Tyle samo zresztą, co w sąsiednim dystrykcie okupowanym przez Atletico. Tottenham i Arsenal, niby za Realem w transferowym łańcuchu pokarmowym, jak dotąd w czubie tabeli. Póki co, nic nie zapowiada większej zmiany w tej konfiguracji.
Angielskie media, opisując nieraz wybranych graczy, przywdziewają im „X Factor”. Czynnik X, który mają wybitne jednostki. To coś, co pozwala im przechylać szalę końcowego triumfu na stronę zespołu mającego luksus zatrudniania ich. Leo Messi, Cristiano Ronaldo, Robin Van Persie, czy – z trenerów – Jose Mourinho. Özila raczej takim mianem nie określano. Owszem, doceniano kunszt, technikę, kosmiczną ilość asyst, ale główną postacią był zawsze ktoś inny. W klubie CR7, w kadrze choćby Bastian Schweinsteiger, Miroslav Klose, Thomas Müller. Niesłusznie. W Londynie reprezentant Niemiec udowadnia, że gen liderowania ma równie bogaty, co zawartość adamantium w ciele Wolverine’a.
Gole, asysty, dryblingi to jedno. Oprócz nich, Özil na Emirates Stadium przyprowadził coś jeszcze. Kto wie, czy nawet nie rzecz najważniejszą – standardy zwycięzców. W lutym, gdy Arsenal dotknął największy kryzys, a wielu uznawało dymisję Wengera za pewną, Neil Ashton na łamach Daily Mail pisał, że ewentualnym następcą Francuza w ekipie Kanonierów powinien być Jose Mourinho. Człowiek chorobliwie ambitny, ukierunkowany tylko na jeden cel. Triumf, czyli pierwiastek, który Portugalczyk zaaplikowałby młodzieńcom z północnego Londynu. Nim ten by zaczął działać, zapewne poleciałyby głowy, a sama drużyna przeszłaby gruntowną rewolucję. Być może niepotrzebną. Zamiast wywracać wszystko do góry nogami, wystarczyło zespół jedynie doprawić. Dokooptować zaledwie jeden element do bardzo dobrze funkcjonującej przecież maszyny. Özil przez lata mierzył się z presją i najczęściej spełniał oczekiwania. Trofea dla niemieckiej kadry, czy w wiecznie głodnym sukcesu Realu, podkręconego dodatkowo legendarną już socjotechniką Mou, to wymaganie, nie możliwość. Obowiązek, nie prawo. Przychodząc do Arsenalu, pomocnik nie rzucał słów na wiatr. Stwierdził, że chce wygrywać trofea. Od ośmiu lat podobne deklaracje w kontekście ekipy Wengera nie brzmiały tak poważnie.
Kto wie, czy transfer Özila to nie punkt zwrotny w najnowszej historii Arsenalu. Harpagon Wenger, pozbywając się w końcu węża z kieszeni, sam zapewne nie liczył na tak rychły zwrot kosztów.
Jak zwykle, 31 sierpnia śledziłem ostatnie chwile okienka transferowego, w duchu licząc na jakąś sensacyjną transakcję. A konkretnej – na mocne uderzenie Manchesteru United. Potężnego kolosa, pozbawionego mózgu w postaci światowej klasy rozgrywającego, dodatkowo uszczuplonego o emerytowanego już Sir Alexa Fergusona. Od rana donoszono, że Arsenal czai się na Özila. Dobre sobie. Poluje zapewne tak samo, jak na Higuaina, Suareza czy Rooneya. Rok temu bodajże Sky Sports podało, około godziny 22:00, że w Manchesterze, na testach medycznych, widziano Wesleya Sneijdera. Holender, zamiast jednak stać się następcą Paula Scholesa i obsługiwać podaniami Javiewra Hernandeza, obecnie dogrywa nad Bosforem Didierowi Drogbie. Wieczór . Oficjalny sklep Realu nie ma już w ofercie koszulek z niemieckim pomocnikiem. Noc . 25-latka wyrejestrowano z La Ligi. Coś się rzeczywiście święci. Ale Kanonierzy? Nie. Niemożliwe. Jakaś Chelsea, Manchester City, PSG, Monaco – ok. A może United? Może to David Moyes poszedł po rozum do głowy? Okolice północy . Jednak. Mesut Özil w Arsenalu. Czerwone Diabły z Marouane Fellainim. Tylko, bo to urodzony defensywny pomocnik. Wydusiłem z siebie tylko: o kurwa. Skoro Niemiec zaakceptował ofertę Arsenalu, to zapewne – by podpisać kontrakt z Czerwonymi Diabłami – dotarłby na Wyspy Brytyjskie wpław. To samo Eriksen – 12 milionów funtów za takiego grajcara to wyprzedaż. Gdzie był wtedy Moyes? Negocjował przejście pivota i niezwykle potrzebnego, czwartego lewego obrońcy, Leightona Bainesa.
Z Arsenalu śmiano się całe wakacje.
Wiesz, że wydałem w ten weekend więcej niż Wenger przez całe lato ? – mówiono, pisano, szydzono.
Transferowa stagnacja rozweselała nawet zwolenników Kanonierów. Ci bardziej uzdolnieni stworzyli prześmiewczą piosenkę, podpartą samplem z popularnego „Thrift Shopu” Macklemore’a.
Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Wyświechtane, banalne, lecz prawdziwe. Dziś to londyńczycy rozanieleni patrzą na pozycję ekipy z Old Trafford. Ekipy poważnie wzmocnionej jedynie przez Marouane’a Fellainiego. Piłkarza nie najgorszego, fakt. Dobrego, po prostu fajnego zawodnika. Taki dotąd był Arsenal i takie teraz jest United – dobre, fajne. Zaledwie dobre i fajne. A Özil to synonim wybitności. I taki właśnie może stać się zespół Arsene’a Wengera.
TOMASZ GADAJ
fot. football365.com