Niesamowity zjazd Śląska

Śląsk Wrocław może mieć poważny problem, by rundę zasadniczą ukończyć w grupie mistrzowskiej. Co prawda przed nami jeszcze dziewięć kolejek, a na tę chwilę piłkarze Stanislava Levy’ego do ósmej pozycji tracą tylko pięć punktów, ale gra tej drużyny nakazuje nam raczej myśleć o bezpiecznym utrzymaniu się nad Podbeskidziem i Widzewem, niż szturmowaniu lokat gwarantujących miejsce w górnej połowie stawki. Czy we Wrocławiu minął więc czas sympatycznego szkoleniowca z Czech?

dolaczdonas_baner

Od momentu, gdy Stanislav Levy pojawił się w Polsce, natychmiast stał się postacią kultową. Oryginalna stylówka, charakterystyczny wąs i nieszablonowa ekspresja na ławce trenerskiej – to głównie z tego powodu o Czechu mówiło się głośno, a na dalszy plan schodziły jego umiejętności szkoleniowe. W internecie powstawały kolejne fanpejdże i memy, czasami w chamski, a czasem w zabawny sposób żartujące z Levy’ego, który po cichu robił jednak swoje. Śląsk pod jego wodzą zdobył 41 punktów w 27 kolejkach i rozgrywki ekstraklasy ukończył na niezłym, trzecim miejscu, co było dla wrocławian trzecim kolejnym podium z rzędu. Co prawda gdzieniegdzie Levy’emu zarzucano nietrafione wybory personalne, szczególną krytykę dostał za konsekwentne wystawianie w pierwszym składzie będącego wówczas w słabej formie Dalibora Stevanovicia, ale koniec końców, jego praca była oceniana pozytywnie.

Podobnie było na początku obecnego sezonu, kiedy Śląsk rozpędzał się przez kolejne fazy eliminacji Ligi Europy. Już po pierwszym, wysoko wygranym meczu z Rudarem Pljevlja, na twitterze pojawiało się sporo komentarzy o wysokiej dyspozycji wrocławian oraz o bardzo udanych letnich transferach, a Marco Paixao stał się jednym z najczęściej wybieranych napastników w Fantasy Lidze. W równolegle toczących się rozgrywkach ekstraklasy Śląskowi szło zdecydowanie gorzej, ale nikt się tym specjalnie nie przejmował, bo najważniejszy był przecież jak najlepszy wynik w Europie. Niespodziewane wyeliminowanie Clubu Brugge znalazło potwierdzenie w tych słowach, bo mimo że po czterech kolejkach podopieczni Levy’ego mieli na koncie tylko trzy punkty, nikogo we Wrocławiu to nie martwiło. Stratę do czołówki przecież zawsze można odrobić, a w IV rundzie Ligi Europy nie gra się codziennie.

Wszystko zaczęło się psuć od momentu dwumeczu z Sevillą. Potężne lanie od Hiszpanów, odejście Waldemara Soboty, słabnąca z meczu na mecz frekwencja na Stadionie Miejskim. Do tego, nawet nie chimeryczna, co stała, słaba postawa Śląska, mającego w swojej drużynie zaledwie kilku piłkarzy ciągnących grę zespołu w niemal każdym spotkaniu. Bezsprzecznie najlepszym piłkarzem wrocławian jest w tym momencie Marco Paixao, jednak już teraz spekuluje się, że Portugalczyk zimą opuści Śląsk. Kilka niezłych występów zaliczyli Tomasz Hołota i Mariusz Pawelec, a przebłyski miewał Dudu. Kompletnie bez formy po kontuzji jest za to Sebastian Mila, Adam Kokoszka stał się niemyślącym na boisku rzeźnikiem, a nieźle rokujący Sebino Plaku okazał się być plakiem, ale niestety dosłownym.

Nie jestem zwolennikiem zwalniania trenerów po kilku nieudanych meczach, ale indolencja Śląska trwa już kilka miesięcy. W tym momencie ta drużyna nie potrafi grać w piłkę, rozegranie w meczu kilku składnych akcji, złożonych z paru celnych podań, stanowi dla niej misję nie do wykonania. Właściciel Zawiszy Bydgoszcz, Radosław Osuch twierdzi, że w Europie zimą raczej nie przeprowadza się transferów, ale jeśli we Wrocławiu wciąż myślą o grupie mistrzowskiej – muszą działać. Czy nadszedł czas na Stanislava Levy’ego? Moim zdaniem, z taką kadrą, dobry trener powinien doprowadzić Śląska do czołowej ósemki z zamkniętymi oczami. A jeśli do beznadziejnych wyników dodamy brak pomysłu na grę i spadek formy najważniejszych ogniw drużyny z minionego sezonu, winowajca może być tylko jeden.

Fioletowa ambrozja się rozlała, Śląsk cały w ekstrementach. Czas sympatycznego szkoleniowca z Czech w Polsce chyba dobiega końca. Ekstraklasa nigdy nie będzie już taka sama.

WIKTOR DYNDA

Fot. Legia.net

Pin It