Jeżeli nasi pucharowicze będą w czwartek takiej formie, jak dzisiaj, to niestety – nie ma co oczekiwać fajerwerków, ba, nie ma co liczyć nawet na emocje. Club Brugge, czy Żalgiris Wilno to nieco wyższy poziom niż Jagiellonia Białystok i Cracovia. To właśnie tych drużyn nie potrafił pokonać odpowiednio Śląsk i Lech. Oba kluby stać było na maksymalnie 20 minut dobrej gry. W Poznaniu pierwszy celny strzał, uwaga – to nie żart, padł w 81 minucie! Nieco lepiej spisał się Piast, ale z kolei jego już w pucharach nie ma…
W Gliwicach miejscowy Piast pokonał Zagłębie 2:1, można powiedzieć, że udało się uniknąć kaca pucharowego. Choć akurat ten, po odpadnięciu z takim przeciwnikiem jak azerski Karabach, powinien być ogromny. Kaca może i uniknąć się udało, ale za to chyba nieźle na bani był jeden z zawodników gospodarzy, który w przerwie mówił, że wynik w lidze z ubiegłego roku należy powtórzyć, żeby znów zagrać w pucharach, ba, po chwili stwierdził, że być może będą i eliminacje Ligi Mistrzów. O zgrozo! Ale wróćmy do meczu – Zagłębie szybko zdobyło bramkę, a jej autorem był najlepszy chyba na boisku Miłosz Przybecki. W drugiej połowie podopieczni, zwyzywanego po meczu przez kibiców, Hapala dali się kompletnie zdominować gospodarzom, którzy strzelili dwie, nomen omen bardzo ładne, bramki. Obok Legii i Jagielloni „piastunki” są jedynym zespołem z kompletem punktów po dwóch kolejkach. A Zagłębie? Jego grę na początku tego sezonu świetnie określił kapitan zespołu Adam Banaś. Żenująca – to odpowiednie słowo, pełna zgoda.
Na sporym, mamy nadzieję, że tylko pucharowym, bo wyglądało to momentami naprawdę średnio, kacu byli za to piłkarze wrocławskiego Śląska. Podopieczni Stanislava Levy’ego poruszali się po boisku, delikatnie mówiąc, bardzo wolno i ociężale, widać było spore zmęczenie. I tak wyglądali mniej więcej do 70 minuty meczu (do tego momentu wrocławianie przegrywali 0:3). Wtedy prawą stroną akcję przeprowadził Stevanović, dośrodkował do wprowadzonego w przerwie Marco Paixao i mieliśmy 1:3. Wrocławianie próbowali jeszcze odwrócić losy meczu, ale udało się strzelić jeszcze tylko jednego gola. Ostatecznie skończyło się 2:3. Warto odnotować, że w 88 minucie zobaczyliśmy chyba interwencję roku. W fantastycznym stylu swój zespół przed stratą gola uratował Jakub Słowik. Śląskowi sił starczyło na 20 minut, paradoksalnie na to ostatnie. trakcie meczu komentatorzy opowiadali o zmęczeniu pucharowym, o ogromnym upale. Oczywiście, puchary pucharami, upał upałem, ale umówmy się – to była druga kolejka ligowa. Druga z trzydziestu siedmiu. O zmęczeniu nie powinno być mowy.
Jeżeli narzekać mają kibice, czy trener Śląska, to pewnie nikt nie chciałby być dzisiaj w skórze Mariusza Rumaka. Co prawda 1 punkt więcej na koncie poznaniaków, ale z kolei styl gry wołał o pomstę do nieba. Obie drużyny właściwie nie grały przez 80 minut. Utrzymywał się wynik 0:0, a strzały można było policzyć na palcach jednej ręki. Później, po jednej z najgłupszych czerwonych kartek jaką pewnie widziała większość z nas, którą otrzymał Marcin Kuś, Lech ruszył. Lech ruszył, ale bramki padały tylko po błędach bramkarzy. Ci, solidarnie, postanowili chyba uatrakcyjnić kibicom nudne jak flaki z olejem 80 minut i puścili po jednym klopsie. Lech zremisował z Cracovią 1:1 po golach Ubiparipa i Ntibazonkizy. I to by było na tyle.
80 minut bez celnego strzału to nie ponury żart. To mecz wicemistrza Polski.
Oby w czwartek naszym piłkarzom chciało się bardziej.
A właściwie – w ogóle się chciało.
JAKUB FILA