Nie tylko w Polsce beton ma się dobrze

Największymi beneficjentami kryzysu niemal zawsze są radykałowie. Ludzie w czasach dostatku marginalizowani, by wraz z nadejściem burzy wyczuć szanse. Dyktatorzy, cholerycy, pozoranci. Najprzebieglejsi są jednak populiści. Jeden z nich od niedawna rządzi angielską piłką.

***

Po czym rozpoznać populistę? Obiecuje zdobycie złotych gór, chociaż nie ma pojęcia skąd wziąć potrzebne narzędzia. Uśmiecha się, mami, roztacza dalekowzroczną wizję lepszego jutra. Gdy tak naprawdę liczy się teraźniejszość.

Greg Dyke zastąpił w lipcu Davida Bernsteina na stanowisku prezesa Football Association. Od nominacji minęły prawie dwa miesiące, lecz dopiero teraz 66-latek publicznie ogłosił swój plan naprawy angielskiej piłki. Cele, o jakich mówi, są tak prawdopodobne, jak obniżenie podatków przez rząd Donalda Tuska.

Od razu da się zauważyć ponad trzydziestoletnie doświadczenie w polityce. Dyke, wcześniej prześlizgując się od Laburzystów do Liberałów i od Liberałów do Torysów, teraz urzędowanie w FA zaczął z grubej rury. Zapowiedział bowiem, że Anglia w 2022 roku zdobędzie mistrzostwo świata. Sprytnie, trzeba przyznać. Prezes rozsądnie nie rzucił się na Brazylię, czy Rosję. Sukcesu na tamtejszych mundialach nie przewiduje bowiem ponad 90 % respondentów ankietowanych niedawno przez BBC. Anglik ogłosił datę na tyle odległą, by dla przeciętnego Johna czy Paula zapaliła się lampka. „A może jednak? Kto wie, co będzie za dziewięć lat…” . Niestety, Brianie, Franku, Josephie. Alanie, Nigelu, Thomasie. Ani za lat dziewięć, ani za lat trzynaście Synowie Albionu nie sięgną po trofeum Silvio Gazzingi.

Mistrzostwo Świata w 2022 roku. Wcześniej półfinał Euro 2020. Cele zacne. Ale jak je osiągnąć?

W tym punkcie Dyke już się gubi.

Angielska kadra przypomina schorowanego, podstarzałego miliardera o zamiłowaniu do wódy i seksu. Stać go na najlepszą opiekę, luksusowe leki, najbardziej szanowanych lekarzy. Nic to jednak nie da, jeśli nie zmieni szkodliwych nawyków. Jaką radę dla pacjenta miałby Dyke? Lepsza gorzała, jeszcze więcej lasek!

Nowa głowa albiońskiej piłki wie przynajmniej, jaka jest podstawowa geneza kryzysu. Coraz mniej krajowych zawodników w Premier League. Na jej otwarcie, 21 lat temu, tubylcy stanowili 69 % ogółu graczy. Dzisiaj są 32-procentową mniejszością. Reprezentacja i liga to naczynia połączone. Żyją w symbiozie. Im więcej znaczą w rozgrywkach obcokrajowcy, tym mniej znaczy kadra na arenie międzynarodowej. Najprostszym, a jednocześnie najskuteczniejszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie obowiązku przebywania na murawie co najmniej pięciu Anglików, co postuluje zresztą wielu ekspertów. Przebąkuje o tym nawet część piłkarzy. Oznaczałoby to przyznanie się do porażki. Wysłanie do świata sygnału: brytyjscy piłkarze są zbyt słabi, by stanowić o sile własnej ligi. Trzeba im odgórnie pomóc. Duma byłaby zraniona w imię wyższych celów. Nie jednak z pobudek emocjonalnych, lecz ekonomicznych, wyżej opisana reforma nie wejdzie w życie. Przynajmniej nie w najbliższym czasie. Niejednoznacznie, choć dobitnie, powiedział to sam Dyke.

„Nie chcemy zabijać złotej gęsi w poszukiwaniu złotych jaj.”

Znaczy to nie mniej, nie więcej to, że Wyspiarze nie mają co liczyć na szeroko zakrojone zmiany. Premier League to dziś najbardziej dochodowe piłkarskie rozgrywki ligowe świata. Co roku jej prawa sprzedawane są za coraz wyższą cenę, na coraz to nowe rynki. Amerykanie, Azjaci, czy Rosjanie nie oglądają ligi angielskiej dla tubylców. Koniunkturę nakręcają kosmopolityczna Chelsea, multikulturowy Manchester City, internacjonalny Arsenal. Nie brytyjskie Stoke, czy pełne wychowanków Southampton. FA, powiększając liczbę zer na koncie, powiększa jednocześnie odległość Albionu od czołówki światowego futbolu. Już teraz kręgosłup drużyn młodzieżowych stanowią gracze z Championship. Jak młodzi chłopcy, przyzwyczajeni na co dzień do rąbanki z emerytami, mają rywalizować z hiszpańskimi bądź niemieckimi rówieśnikami, od lat wdrażanymi do gry na najwyższym poziomie? Nie chodzi nawet o absolutny top. Kadry U-21 i U-20 na dwóch ostatnich wielkich turniejach nie potrafiły wyjść z grupy, uznając wyższość takich „potęg” jak Norwegia, Izreal, Egipt, czy Irak.

Nic to. Przynajmniej kabza FA jest cały czas napchana. Napchana zagranicznym zaciągiem.

***

Powagę sytuacji widzą już nie tylko kibice oraz szkoleniowcy. Sami główni zainteresowani boją się gwałtownej pobudki z nocnikiem w ręku. Na głębokim, niekoniecznie moralnym, kacu. Tom Ince z Blackpool publicznie ogłosił, że wielu młodych angielskich piłkarzy czuję się zmarginalizowana na rzecz stranierich. Syn Paula, legendy Manchesteru United,  jest piłkarzem zbyt dobrym na Championship. W zeszłym sezonie zdobył 18 goli i zanotował 14 asyst. Pomocnik nie chce jednak na ten moment próbować sił w Premier League. Wie, że musiałby być dwa razy lepszy od piłkarzy zagranicznych. W swoim własnym kraju. Ince nie zamierza dzielić losu Androsa Townsenda, Toma Carrolla, Danny’ego Rose’a. Graczy żyjących na walizkach, w każdej chwili muszących liczyć się z wypożyczeniem do gorszego zespołu. Nikomu dziś nie opłaca się kształcić i podarować czas miejscowemu talentowi. Trzeba przecież zrobić miejsce dla tego Argentyńczyka wartego 30 milionów funtów.

TOMASZ GADAJ

Pin It

  • Kazimiro

    Prawda jest taka, ze Anglicy nigdy nie byli w czołówce na arenie miedzynarodowej…. Druzyny z Ameryki Poludniowej, czy lepsze zespoly z Europy zawsze orgywaly Anglie bez problemu. A te 1-ne Mistrzostwo Swiata zdobyte przez ta reprezentacje, to wynik (specjalnych) pomylek sedziowskich… Zreszta zawsze tak bylo… we wszystkich dyscyplinach…

  • Pingback: Czarnogóra – dowód bałkańskiej niezłomności | FootBar

  • Pingback: Łatwo dzisiaj opluć selekcjonera | FootBar