Polak, Węgier, dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki. Sięgająca XVIII wieku sentencja nie miała niestety ostatnio szans na ożywienie. Przynajmniej nie na niwie piłkarskiej. Od eliminacji Euro 2004 jakoś z Madziarami mijamy się.. Ledwie dwa mecze towarzyskie. Choć to ciężkie do uwierzenia, nasi niegdysiejsi sąsiedzi przechodzą jeszcze większy futbolowy kryzys niż my. Więc o żadnych spotkaniach na wielkich imprezach nie było mowy.
Nasi rodacy nie lubią jednak stagnacji. Ani tym bardziej suchoty. Na szczęście podczas Euro 2012 narodową tęsknotę za biesiadami wypełnili przybysze z daleka. Z mitycznej, zielonej, pełnej tęcz i złota krainy. Irlandii. Kibice, w większości – o dziwo – nie rudzi, byli zawsze radośni. Wesołość nie ustępowała nawet, gdy ich drużyna coraz dotkliwiej przegrywała. Uśmiech. Zabawa. Minut do końca meczu ubywało, bramek nie przybywało, lecz ostatni gwizdek oznaczał zawsze jedno – Irlandczycy dawali w długą. A raczej na Długą, gdańską ulicę pełną pubów, restauracji, shotbarów i innych przybytków rozkoszy w postaci piwa, whisky, czy obiektu pożądania Niemców, Goldwassera. Horda pijanych, szalonych fanów z Wysp. Koszmar baristów, marzenie żądnych zagranicznych wrażeń Polek. I dobry, zahartowany kompan do picia dla mieszkańców pięknego kraju nad Wisłą. Gorzej, gdy po pijaku zapominali o angielskim i zaczynali bełkotać po swojemu. Tak, istnieje język irlandzki. Sam byłem zdziwiony. Co najlepsze, nie brzmi on ani trochę jak narzecze Szekspira. Z dźwięku bliżej mu zdecydowanie do…węgierskiego.
Wszyscy byli zadowoleni. Wszyscy oprócz samej reprezentacji Irlandii oraz jej ówczesnego selekcjonera – Giovaniego Trapattoniego. Dziś słynny Włoch już nie prowadzi krewkich Wyspiarzy. Kiepska gra w eliminacjach do mistrzostw świata w Brazylii, ustąpienie miejsca nawet nie Szwecji i Niemcom, ale Austriakom oraz najniższa pozycja w rankingu FIFA w historii przelały zbierającą się miesiącami czarę goryczy. Niemniej Trap, mimo wszystko, na Zielonej Wyspie wykonał dobrą robotę. Wyciągnął Irlandię z zapaści tak głębokiej, w jakiej nawet my (jeszcze?) nie byliśmy. Ledwie dwa lata wystarczyły, by rodacy Bono z futbolowego One Direction, bitego trzema golami przez Cypr, przeobrazili się w piłkarskie U2 ocierające się o awans do południowoafrykańskiego mundialu.. Aż w końcu doczekali się pierwszej po 10 latach wielkiej imprezy. Wspomnianego europejskiego czempionatu. Koncertowo przerżniętego, fakt, ale już sama obecność na polsko-ukrainskim turnieju była dla Irlandczyków chyba wynikiem ponad stan.
POLSKA – SŁOWACJA TO JUŻ DZIŚ
Rozpoczęła się nowa era. Tymczasowo kadrę objął Noel King. Na stałe zameldował się faworyt mediów i kibiców, Martin O’Neill. Vox Populi. Żadna niespodzianka. Pierwsze zdziwienie przyniosła dopiero nominacja asystenta. Choleryk, brutal, niezrównoważony psychol, który swojego czasu spektakularnie wypiął się na kadrę narodową. Tak, to on. Roy Maurice Keane. Po średnio udanych trenerskich angielskih wojażach i dwuletnim stanowisku gadającej głowy w telewizji, legenda Manchesteru United wraca na ławkę. Gdyby jednak ktoś niezbyt orientował się w futbolu, to mógłby odnieść wrażenie, że to były defensywny pomocnik jest najważniejszy w kadrze. O nim się więcej pisze. Pisze, mówi, zastanawia się o prawdopodobnych skutkach włączenia 42-latka do sztabu. Dosyć eklektyczny charakter Keane’a ma to do siebie, że nikt nie powinien się zdziwić, jeśli za dwa miesiące świeżo mianowany asystent wykrzyczy „Pierdolę to!”, wyjdzie i mało zgrabnie trzaśnie drzwiami. I już nie wróci. Druga sprawa dotyczy kwestii, czy w ogóle 67-krotny reprezentant kraju powinien z kadrą pracować. Media przywołują sprawę sprzed ponad dekady. Keane w 2002 roku publicznie zbeształ selekcjonera Micka McCarthy’ego. Przez kilkanaście minut ówczesny kapitan drużyny zdążył nazwać trenera kłamcą, „pierdolonym koniobijcą”, odmówić mu szacunku i zaproponować wsadzenie sobie mistrzostw świata w dupę. Coś jak Grzegorz Szamotulski masakrujący w szatni Stefana Majewskiego. Z tą różnicą, że tyradę wygłaszał nie co najwyżej solidny bramkarz na wronieckiej prowincji przed meczem z jakimś Aluminium Konin, lecz mentalny lider reprezentacji sporego państwa przed najważniejszą imprezą w futbolu. Mundialem. Keane spakował manatki i pozostawił osierocony zespół. Sierotki nie okazały się takie słabe, grając lepiej niż dobrze. Zielona Armia odpadła dopiero po rzutach karnych w 1/8 z Hiszpanią, wcześniej psując sporo krwi między innymi Niemcom. Jak daleko zaszłaby Irlandia z najlepszym piłkarzem w swoich szeregach?
Póki co Keane jest grzeczny. Zachwala bossa, wierzy w sukces, a w ośrodku treningowym Gannon Park, na premierowe zajęcia, stawił się 90 minut przed resztą drużyny. Wzór. Pytanie, czy sielanka nie skończy się wraz z pierwszym konfliktem.
Martin O’Neill. Roy Keane. Duet okrzyknięty mianem „Odd Couple”, na cześć znanego filmu z Jackiem Lemmonem oraz Walterem Matthau, którzy byli pierwowzorem bohaterów „Miodowych Lat”. Podobno charaktery w szatni powinny się równoważyć. Agresja – spokój. Brawura – rozwaga. Charyzma – powściągliwość. Tu mamy mieszankę wybuchową. Życiowo zahartowanych dyktatorów, szkoleniowo wychowanych twardą i ciężką ręką Briana Clougha. Neil Lennon powiedział jedynie: Boże, miej w opiece zawodników [Irlandii]. Zamiast dobrego i złego gliny – dwóch Brudnych Harrych. Mimo zarzekań asystenta, że z tandemu to on jest tym łagodniejszym.
Jaką więc receptę przygotowuje „Dziwna para” na małą zadyszkę Zielonej Armii? Szukanie. Szukanie wszędzie. A trzeba szukać naprawdę głęboko. Liga irlandzka to śmiech na sali, a reprezentanci kraju nie stanowią również o sile czołowych ekip z Premier League. Raczej lepszych ekip Championship. Jak bezwzględny na murawie był Keane, tak O’Neil chce bezwzględnie, jakkolwiek wzmocnić zespół. Choćby farbowanymi lisami. Piłkarzami za słabymi na Anglię, ale mających irlandzkie korzenie i mogących pomóc nowemu trenerowi. Innymi słowy: selekcjoner chce mieć zawodników za słabych na grę dla ekipy, która od prawie dwóch dekad nie awansowała na wielkiej imprezie dalej niż ćwierćfinał. Resztki z i tak niezbyt obfitego stołu Albionu. Desperacja? Kto wie. Wszystkie chwyty dozwolone. O kogo dokładnie chodzi? 61-latek zarzuca sieci na mających irlandzkich dziadków Kyle’a Naughtona i Harry’ego Kane’a. Monitorowani są również Callum McManaman, Curtis Davies oraz Mark Noble. Niewykluczone jest akces bliźniaków Michaela i Willa Keanów. Pierwszy ma występy w juniorskich reprezentacjach zarówno Anglii, jak i Irlandii. Jak to możliwe? W 2009 roku FIFA powołała do życia idiotyczny zapis stanowiący, że piłkarze nie są ograniczeni do reprezentowani jednego kraju, o ile nie zagrali w meczach o punkty. Zniesiono też ograniczenia wiekowe co do podjęcia wyboru reprezentowanego państwa. Handlowanie kadrami narodowymi stało się faktem.
O’Neill zastanawia się również, czy nie wskrzesić Stehphena Irelanda, Irlandczyka (na co nazwisko wskazuje nazwisko) z krwi i kości, który powołań nie znajduje w swojej skrzynce pocztowej od 2007 roku. Rozgrywający prochu raczej nie wymyśli. Nie zapowiada się na zbawcę, generała Zielonej Armii. Oględnie mówiąc, gracz Stoke nie jest zbyt rozgarnięty. Sześć lat temu nie stawił się na zgrupowaniu kadry, tłumacząc się śmiercią babci. Przyjęto to ze zrozumieniem, współczuciem. Słano kondolencje. Do momentu, jak okazało się, że seniorka rodu jest w jak najlepszej kondycji. Od tego momentu Irelandowi nie zawracano głowy jakąś tam reprezentacją kraju.
Inny filar – aktywność. Monitoring nawet niższych lig angielskich. Obserwacja, co ważne, na własne oczy. Koncepcja odwrotna niż filozofia Trapattoniego, który wolał pić wino w Mediolanie, a takie przyziemne sprawy, jak oglądanie na żywo meczów, zostawiał asystentowi Marco Tardellemu, samemu posiłkując się telewizją oraz płytami DVD. Następuje zatem powrót do ery McCarthy’ego, sławnego z notorycznego wręcz odwiedzania w klubach swoich podopiecznych.
Póki co, dopóki O’Neill nie znajdzie lub nie naturalizuje nowych piłkarzy, musi dysponować dotychczasowym, raczej przeciętnym kapitałem. Już bez Shaya Givena i Damiena Duffa, z coraz starszymi i coraz słabszymi Richardem Dunnem oraz Johnem O’Shea. Z kopiącym właściwie dla rekreacji w MLS Robbie’m Keane’m. Amnestię otrzymał, lubiący za czasów Trapattoniego wyjść na miasto, Andy Reid. Zamiłowanie do nocnego życia kosztowało pięć lat przerwy.
Jeśli chodzi o taktykę, również w tym aspekcie nie należy spodziewać się rewolucji. Fizyczna, siłowa gra, pressing, dwójka napastników, z czego jeden nieco cofnięty, wspomagany przez duet środkowych pomocników. Klasyka. Do bólu. Raczej siermiężni Irlandczycy nie bardzo nadają się za radykalnych taktycznych modyfikacji. System nie ulegnie wielkiej zmianie. Inne ma być podejście. Keane oraz O’Neill swoimi osobami gwarantują to. Nieco krwi, mnóstwo potu i zapewne niejedna łza. Mając na sobie demoniczny wzrok byłego kapitana United, żaden kadrowicz nie powinien jednak być na tyle nierozważny, by narzekać. Bynajmniej nie tak, jak 11 lat temu ich świeżo upieczony opiekun.
Przed kadrowiczami żmudna droga do sukcesu. Mocno średni potencjał, marne perspektywy. Powierzenie opieki na reprezentacją duetowi O’Neill – Keane stanowiło duże ryzyko. Niemniej sam wybór, na dzisiaj, chyba jednak najlepszy.
Zresztą – przekonamy się o tym na własne oczy. Za cztery dni, 19. listopada.
TOMASZ GADAJ