Nie czekając na Pepa. Bayern w drodze po triumf na Wembley

Bayern

Kiedy w mroźną, styczniową środę świat obiegła wiadomość o podpisaniu przez Pepa Guardiolę kontraktu z monachijskim Bayernem, gromada futbolowych ekspertów zgodnie zapiała z zachwytu. Po pierwsze, że świetna decyzja Hiszpana, pod drugie doskonały interes „Bawarczyków”, po trzecie prztyczek w nos dla zadufanych Anglików. Na pierwszy rzut oka wszystko się zgadza i faktycznie zasługuje na spływające zewsząd pochwały. Koniec końców przecież przyszły mistrz Niemiec zatrudnia twórcę być może najlepszej drużyny w historii piłki nożnej, jednocześnie pokazując miejsce w szeregu wyspiarskiemu arogantowi, a sam Guardiola miast chwiejnej posady w Chelsea bądź Man City dostaje dużo pewniejszy stołek w równie potężnym klubie. Niby wszystko fajnie, ale…

No właśnie, jak to zwykle bywa, znalazło się i „ale”.

A miało być tak pięknie

Po trzech miesiącach od złożenia parafki nieco ponad 40-letni Katalończyk może śmiało zakrzyknąć: „I cały plan w pizdu!” Miało być lekko, łatwo i przyjemnie, a szykuje się trudna przeprawa niczym premierowy obiadek u rodziców dziewczyny, którzy w dodatku wciąż wzdychają za poprzednim wybrankiem pociechy. Właśnie w takiej roli wystąpi Pep, zyskując w posagu cudownie funkcjonującą machinę, już mającą zapewniony tytuł najlepszej ekipy Niemiec, a przed sobą finał krajowego pucharu oraz półfinał Ligi Mistrzów.

Guardiola przychodzi na gotowe, na dzień dobry przyjmując całe wagony presji, której koniecznie chciał uniknąć w Anglii. Tak naprawdę jedynym zadaniem Hiszpana będzie nie zepsucie tego, co zostawi Heynckes. Poprawa, rozwój, krok do przodu – jak zwał, tak zwał – zostają zepchnięte gdzieś na bok, a na pierwszy plan wysuwa się utrzymanie poziomu  z mozołem wypracowanego przez Niemca. Katalończyk w Monachium miał udowodnić, że jest światowej klasy mechanikiem, dokręcając parę śrubek czy regulując hamulce, tymczasem jego rola ograniczy się do chuchania na ustawienia wprowadzone przez poprzednika.

Co gorsza (oczywiście tylko dla Guardioli), Heynckes nie skończył jeszcze swojego dzieła i niby wybitny malarz ostatnimi pociągnięciami pędzla nadaje swojej twórczości ostateczny, genialny kształt. O co chodzi? Ano o Ligę Mistrzów, z której wygraniem Bayern wcale nie ma zamiaru czekać na Pepa, lecz z rozmachem pędzi po trofeum do londyńskiego finału. Czy „Bawarczykom” do wygrania najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywek na świecie potrzebny jest geniusz Guardioli?

Otóż z całą pewnością nie, co  nie jest najlepszą informacją dla cieszącego się zasłużonymi wakacjami trenera.

Jeśli chodzi o transfery z ostatnich dwóch/trzech lat, to przyjście Guardioli wydaje się być jednym z tych najmniej koniecznych. Bayern nie byłby tu, gdzie jest, gdyby nie angaż Neuera, Dantego, Javiego Martineza i Mario Mandżukicia. Ich w Monachium kategorycznie potrzebowano, a teraz każdy z nich jest integralną częścią projektu, którego efekty mamy okazje podziwiać. Postawa i umiejętności każdego z wymienionych składają się na niepowtarzalny styl monachijskiej drużyny.

Jaki to styl?

A co w minionych kilku latach było najlepszego w europejskim futbolu? Po pierwsze, oczywiście niesamowicie wysublimowana katalońska tiki-taka, a po drugie bezapelacyjnie imponująca gra pressingiem  Borussii Dortmund. Bayern Heynckesa jest mieszanką tych dwóch strategii, kapitalnie stosując pressing i kontrpressing oraz wykorzystując bardziej bezpośrednią i nieco szybszą wersję ataku pozycyjnego będącego znakiem firmowym Barcelony.

To połączenie może zapewnić monachijskiemu klubowi upragniony triumf w Lidze Mistrzów już w tym sezonie.

Pressing

Dopracowany do perfekcji pressing jest pokłosiem fantastycznego transferowego wyczucia Heynckesa. Zaczynając od bramki – Manuel Neuer. Oceany kontrowersji towarzyszące  jego przenosinom z Gelsenkirchen do Monachium przysłoniły najważniejszą kwestię – Niemiec jest wyśmienitym bramkarzem, przede wszystkim grającym w nowoczesnym stylu. Jego dynamiczne, czasem nieco szalone wyjścia z bramki na 30./40. metr pozwalają Bayernowi walczyć o piłkę już na połowie rywali, nie drżąc o plac pozostawiony za plecami obrońców. Dzięki kontroli nad piłką, szybkości, odwadze i wyczuciu odległości Neuer perfekcyjnie skraca wolne przestrzenie między nim a defensorami, znacznie niwelując zagrożenie minięcia całej formacji jednym podaniem.

Agresywny, wysoki pressing nie byłby możliwy – nawet biorąc pod uwagę fenomenalnego Neuera – gdyby stoperzy byli wolni i mało zwrotni. Fakt, rozgrywający świetny sezon van Buyten idealnie wpisuje się w charakterystykę wpisaną powyżej, tyle że on braki fizyczne nadrabia doświadczeniem i wynikającym z niego ustawianiem się. W minionych kilku miesiącach na zmianę u boku Belga grają Boateng i Dante, jeszcze w grudniu podstawowi środkowi obrońcy Bayernu. Obaj dzięki szybkości, timingowi i sile fizycznej spokojnie mogą pozostawiać wolne miejsce za swoimi plecami, tym samym ryzykując biegowe pojedynki z napastnikami rywali, bo po prostu większość z nich wygrają.

Idziemy dalej. Wszechstronny Javi Martinez doskonale uzupełnia się z Bastianem Schweinsteigerem, zapewniając asekurację obrońcom oraz spokój w środku pola. Dla przykładu, gdy wyżej wychodzi Lahm, Hiszpan momentalnie to dostrzega, przesuwając się w tamtym kierunku i łatając powstałą lukę. Niby to zwykły obowiązek holding midfieldera, lecz bardzo często niespełniany.

No i ostatni z newralgicznych zakupów, czyli Mario Mandżukić. Rosły Chorwat jest wymarzonym piłkarzem każdego trenera. Szybki, silny, dobrze grający w powietrzu, skuteczny pod bramką rywali (piętnaście bramek w dziewiętnastu spotkaniach Bundesligi), a ponadto kapitalny w defensywie i chętny do boiskowej harówki. Ile znaczy ciężko pracujący, broniący napastnik mogliśmy się przekonać w ćwierćfinałowym boju z Juventusem, kiedy to Mandżukić ile sił w płucach uprzykrzał życie trójce stoperów „Starej Damy” oraz Andrei Pirlo, uniemożliwiając im spokojne rozgrywanie akcji od tyłu. To był sztandarowy przykład imponującej gry Chorwata.

Właśnie wymienione zakupy Heynckesa wraz zawodnikami już będącymi w Bawarii pozwalają Bayernowi na bardzo odważny, agresywny pressing. Piłkarze nowo koronowanego mistrza Niemiec walczą o piłkę wysoko na połowie rywali, ustawiając się skrajnie kompaktowo, czasem nawet w siedmiu/ośmiu zawodników na jednej stronie boiska. Kapitalna świadomość taktyczna każdego z zawodników pozwala na podejmowanie dobrych decyzji: atakować czy nie, zamknąć kierunek podania czy otworzyć kanał, podpuszczając rywali. I – co być może jest najważniejsze – w Bayernie nie ma świętych krów. Nawet Ribery i Robben jeżdżą na tyłkach, mordując się w odbiorze.

Gwoli prawdy należy zauważyć, że jeśli wymaga tego sytuacja, Bayern potrafi cofnąć się na swoją połowę i ze spokojem wyczekiwać na błąd rywala. Wówczas równie dobrze funkcjonuje ich kompaktowe ustawienie, które znacząco utrudnia przedostanie się rywalom pod ich pole karne.

Elastyczność w ataku

Jak wspomniano, jeśli chodzi o atak pozycyjny, Bayern preferuje dynamiczniejszą i bardziej konkretną wersję tiki-taki. Poszczególni gracze szybciej wymieniają podania, tym samym podkręcając tempo ataków, jednocześnie długo utrzymując się przy piłce. Dość powiedzieć, że biorąc pod uwagę pięć najlepszych lig Starego Kontynentu tylko Barcelona może się pochwalić dłuższym posiadaniem futbolówki – „Duma Katalonii” średnio przez 70%, a „Bawarczycy” przez 64% czasu gry.

W zasadzie każdy z piłkarzy Bayernu jest perfekcyjnie wyszkolony technicznie, podaje z wysoką skutecznością oraz jest przynajmniej dobry w pojedynkach 1v1, dzięki czemu utrzymywanie się przy piłce nie jest dla „Bawarczyków” najmniejszym problemem.

Ponadto wszechstronni Mueller, Ribery, Robben i Mandżukić gwarantują ogromną elastyczność w ataku. Każdy z nich dobrze się czuje zarówno w bocznych strefach boiska, jak i środkowych. Dzięki temu Bayern nie boryka się z kłopotem, który w tym sezonie tyle krwi napsuł kibicom Barcelony, czyli braku zbilansowania w grze. Zawodnicy Heynckesa nie dublują się na pozycjach, umiejętnie wybierając wolne strefy murawy.

Nie można zapomnieć o tym, że dzięki niepospolitemu przyspieszeniu Ribery’ego czy Robbena, Bayern swojsko czuje się także w kontrataku. Heynckes wyznaje tę samą zasadę co Joachim Loew, mówiącą, że po odbiorze piłki zespół ma osiem sekund na oddanie strzału. Różnorodność ofensywna nowego mistrza Niemiec czyni go niemal nie do powstrzymania.

Brak ofensywnego pomocnika poziom 2.0

Jeśli coś może przeszkodzić Bayernowi w pokonaniu Barcelony i później kogoś z dwójki Real-BVB, to absencja Toniego Kroosa. 23-letni Niemiec jest kluczową postacią w machinie Heynckesa i mimo wszystko wciąż niedocenianym graczem na arenie międzynarodowej. Kroos jest w tej chwili zwiastunem nowej generacji ofensywnych pomocników, których zadania będą daleko wykraczać poza dogrywanie piłek kolegom. Pomocnik Bayernu dzięki swojej wszechstronności może grać zarówno jako trequartista, jak i regista, a nawet box-to-box midfielder. Jest silny, szybki, dobry w odbiorze, z dokładnym podaniem i nieszablonową wizją gry. Może nie jest efektowny, ale na pewno efektywny, co w dzisiejszym futbolu jest nawet bardziej pożądane. Bez wątpienia brak reprezentanta Niemiec jest wyraźnym osłabieniem „Bawarczyków” w kontekście zarówno Champions League, jak i DFB Pokal.

Jak nie teraz, to kiedy?

Brzmi to naiwnie, ale taka jest prawda. Bayern już w poprzednim sezonie był o krok od końcowego triumfu, lecz wówczas cudem wygrała Chelsea. Teraz wydaje się, że na niemiecki walec nie ma mocnych. Gdyby spojrzeć na półfinalistów i ich cechy wyróżniające, wszystkie w całość połączył Heynckes. Real? Zabójczy kontratak. Barcelona? Tiki-taka. Dortmund? Pressing. Wszystko to potrafi Bayern, co przed pierwszym gwizdkiem daje mu nie lada przewagę (nawet mimo braku Kroosa). Tym bardziej, że „Duma Katalonii” ma w tym sezonie sporo kłopotów, Borussia kaca po przegranym z kretesem wyścigu w Bundeslidze, a Real dudniący konflikt między szatnią a trenerem. Więc czy można wymarzyć sobie lepsze warunki do wygrania całych rozgrywek?

Raczej nie, więc jak Bayern nie wygra teraz, to już chyba nigdy.

Pin It