Był sobie pewien balonik. 40 milionów ludzi pompowało go przez kilka dni. Nikt nie szczędził płuc. Gdy wreszcie balonik był napompowany wystarczająco mocno, można było go wypuścić. A on? Pękł po kilkudziesięciu sekundach…
Smutna to historia. Smutna, ale prawdziwa. Optymistami byli praktycznie wszyscy. Wygramy – innej odpowiedzi na pytanie o rozstrzygnięcie dzisiejszego meczu nie usłyszeliśmy.
Pierwszy gwizdek, moment i nagle wielkie tssssssssssssssss… Ukłuł Andrij Jarmołenko, powietrze uleciało… Pierwsza minuta.
Przez kilka minut leżeliśmy bezradnie na ziemi, próbując zorientować się po polu bitwy. Gdy chcieliśmy podeprzeć się łokciem i dokładniej rozejrzeć dookoła, nagle rywale skopali nas po ryju. Tak to trzeba napisać – skopali po ryju. Konkretnie Oleh Husiew. Siódma minuta.
Są zawodnicy, których i taki cios nie nokautuje. Przez moment wydawało się, że takimi są właśnie Polacy, którzy w kilka chwil znaleźli się w sytuacji, w której przed pierwszym gwizdkiem byli Ukraińcy – nie mieli nic do stracenia. I ruszyli do ataku. Najpierw dobry strzał Sebastiana Boenischa trafił w Andrija Pjatowa. Potem, już do ukraińskiej bramki, po dortmundzkiej akcji piłkę posłał Łukasz Piszczek.
Był taki moment, że zupełnie nie wiedzieliśmy, jak traktować ten mecz. Z jednej strony sprawdziły się przewidywania – Ukraina była naprawdę słaba. Z drugiej – wystarczyło spojrzeć na wynik. Dostawaliśmy po dupie.
Na chwilę przed końcem pierwszej połowy goście strzelili trzeciego gola. Do szatni schodziliśmy przy gwizdach milczącej w pozostałych sytuacjach publiczności (nie można nazywać ich kibicami pod żadnym pozorem).
Jak zwykle spostrzegawczy Dariusz Szpakowski, zauważył, że trochę szybko i niepotrzebnie straciliśmy bramki. A my nie wiedzieliśmy co się dzieje. W sumie to dalej nie wiemy, dlatego to będzie wyjątkowo krótki tekst.
Bardzo raził nas w oczy przede wszystkim Radosław Majewski. Wepchnięty do składu przez dziennikarzy, spisywał się beznadziejnie słabo. Psuł dosłownie wszystko. Żądaliśmy na boisku Ludovica Obraniaka, ale gdy wszedł, nie odmienił losów spotkania. Również był słaby, jak cała druga połowa – bez historii i bez ambicji.
Dzisiejszy mecz pokazał, że porażki w spotkaniach towarzyskich to nie był przypadek. Są zawodnicy, nie ma drużyny.
Nasi ludzie na Stadionie Narodowym donieśli, że trybuna prasowa zwolniła Waldemara Fornalika już w trakcie meczu. My nigdy byśmy go nie zatrudnili. Jeśli obudzimy się jutro rano i zastanie nas wiadomość, że reprezentacja została bez selekcjonera, to uznamy, że wreszcie wynaleziono skuteczny sposób na kaca.
Na konkretne refleksje zdobędziemy się jutro. Teraz idziemy się napić. Nie chcemy słuchać tych wszystkich pieprzonych tłumaczeń.
PAWEŁ MARSZAŁKOWSKI
Pingback: Gdy jest mecz wszystko idzie precz! [LIVE] | FootBar