Nasi blogują. Ulatowski

Wspominam Leo Beenhakkera jako mentora i trenerski autorytet.

Chciałbym podążać jego ścieżką podczas kariery trenerskiej. Pierwszy raz spotkaliśmy się podczas kursu UEFA A w Katowicach. Wywiązał się między nami dialog, ale czy to właśnie ta sytuacja spowodowała, że zostałem jego trenerem? To pytanie do niego. Jesteśmy ludźmi kontaktowymi, którzy kochają piłkę. Rozmawiamy ze sobą od czasu do czasu, ale głównie na tematy prywatne. Z tego względu, że obecnie nigdzie przecież nie pracujemy. Ale wcześniej kiedy prowadziłem jakieś kluby, Leo śledził moje mecze i często mogliśmy porozmawiać właśnie o mojej pracy.

Dzisiejsze pokolenie trenerów wzoruje się na Pepie Guardioli, który dwa sezony z rzędu wygrał La Ligę. Ale Beenhakker wygrał trzy razy z rzędu z Realem Madryt. Nieprzypadkowi trenerzy wygrywają ligę hiszpańską. Wprowadził reprezentację Polski po raz pierwszy na mistrzostwa Europy. Miał wiele do powiedzenia, ale nigdy nie koloryzował. Prowadził przecież wielu znakomitych zawodników, więc miał co opowiadać. Pod względem charyzmy, mentalności czy podejścia do piłkarzy, stanowi klasę światową.

Polacy są przeciwieństwem Holendrów. Brakuje nam pewności siebie, łatwo podkulamy ogon i opuszczamy głowę. Z kolei oni są na drugim biegunie. Nigdy nie odczułem, że Leo jest zarozumiały czy nosi głowę wysoko w chmurach. Trudno oczekiwać od człowieka, który prowadził reprezentację Holandii, Real Madryt czy był na mistrzostwach świata nawet z takim zespołem jak Trynidad i Tobago, że będzie chodził po Polsce ze spuszczoną głową. Współpracowałem także z innymi Holendrami i wiem, że nie ma w nich zarozumiałości, lecz pewność i wiara w samego siebie.

Beenhakkerowi lepiej współpracowało się z Listkiewiczem niż z Latą. To z poprzednim prezesem podpisywał umowę, ustalał pewne warunki. Na pewno nikomu nie jest miło, kiedy zwierzchnik mówi o nim źle w mediach. Przeżywał to na swój sposób, ale na treningach, czy w szatni własne problemy chował do kieszeni i zajmował się swoją pracą.

Leo nigdy nie żałował pobytu w Polsce. Miło wspomina pracę z reprezentacją, poza ostatnim wydarzeniem po meczu w Mariborze, kiedy prezes Lato zwolnił go na konferencji prasowej, a on dowiedział się o tym od dziennikarzy. Pozostał niesmak, ale to świadczy tylko o ludzkiej kulturze.

Pamiętam mecz w Bratysławie, kiedy prowadziliśmy 1:0 w 85. minucie, a przegraliśmy. Po zakończeniu spotkania wchodzimy do szatni. Panuje cisza, nikt się nie odzywa. Leo bierze leżący na podłodze podkoszulek, wyciera ubłocone buty i rzuca tą koszulką w kąt. To był taki mocny moment, którego nie zapomnę. Później była bezsenna noc. Nie mogłem spać w hotelu, więc około czwartej w nocy zszedłem do hotelowej restauracji i zamówiłem kawę. Leo też tam był, choć nie umawialiśmy się wcześniej. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie i żaden nie odezwał się ani słowem. Minuty mijały, a my nie mogliśmy uwierzyć, że przegraliśmy wygrany mecz.

To był początek końca. Słowacy uwierzyli w swoją szansę, a nasi piłkarze powoli zaczęli tracić wiarę, że można pojechać na te mistrzostwa. Poza tym wiele osób z kadry było na mundialu w 2006 roku, dlatego nie było takiej fascynacji możliwością udziału na mistrzostwach świata.

Dzięki Leo Beenhakkerowi poznałem smak wielkich stadionów. Mogłem rozmawiać z wielkim szkoleniowcem jak partner z partnerem. Wymienialiśmy się poglądami. Wiele się od niego nauczyłem. Nabyłem pewności siebie i wiary we własne umiejętności. Mogę podziękować Leo, że byłem w jego sztabie szkoleniowym.

RAFAŁ ULATOWSKI

Pin It