Obyło się bez niespodzianki. Chociaż Dortmund przez mniej więcej pół godziny zadziwiał cały futbolowy świat, a Juppa Heynckesa i fanów Bayernu pozbawił kilku lat życia, koniec końców to „Bawarczycy” udowodnili swoją dominację w Europie. Wytrzymali trudne momenty, cierpliwie przeczekali nawałnicę BVB i pewnie usadowili się na tronie. Wczorajszy finał był nie tylko kulminacją ostatnich kilku lat pracy, zadośćuczynieniem za upadki i niepowodzenia, przełamaniem swoistej klątwy, ale także początkiem nowej ery. Ery Bayernu.
- Moim zdaniem w całej historii Bundesligi nie było drużyny, która grałaby tak równo na tak wysokim poziomie, wygrywając ligę z 25-punktową przewagą i łamiąc przy tym niemal wszystkie rekordy – powiedział Heynckes. Wie, co mówi, bo sam grał w wielkiej Borussii Moenchengladbach, rywalizującej z jeszcze potężniejszym Bayernem (w składzie z Beckenbauerem, Muellerem, Hoenessem, Breitnerem, etc.).
Wczorajsza wygrana przypieczętowała narodziny nowego herosa. Bayern ma środki, ma drużynę, ma wielkiego trenera, ma wiarę i zacięcie, a teraz ma jeszcze oczyszczające podboje, które sprawnie dopełniają resztę. Dwa przegrane finały Ligi Mistrzów musiały boleć, a gdyby doszła do tego trzecia klęska, trauma mogłaby zepchnąć na bok sukcesy i znacząco okaleczyć giganta. Już wiemy – porażki nie było.
Aż ciśnie się na usta – ruszyła maszyna, już nic nie zatrzyma, kto wpadnie pod koła, ten uciec nie zdoła . Bayern może zdominować europejski futbol na długie, długie lata, być może jeszcze okrutniej i dobitniej niż zrobiła to Barcelona Pepa. Dlaczego? Ano dlatego, że „Bawarczycy” nie są monostylowi. Zespół z Monachium nie musi grać zawsze tak samo, potrafiąc swobodnie miksować sposoby gry. „Duma Katalonii” stała się zakładnikiem swojej tiki-taki i gdy coś idzie nie tak (zeszłosezonowe porażki z Realem czy Chelsea, a ostatnio z Milanem i Bayernem), nie umie zareagować na zastałe warunki, nie jest w stanie dostosować się do rywala. Niemiecka machina potrafi to wyśmienicie, przez co może stać się na długo niepokonana.
Tutaj powstaje pytanie – co może poprawić Guardiola? Czy w ogóle da się coś ulepszyć?
Da się i londyńska batalia doskonale to unaoczniła. Dortmund przez pierwsze pół godziny całkowicie dominował, swoim wysokim pressingiem kapitalnie wybijając Bayern z rytmu. Schweinsteiger został zepchnięty niemal do formacji obronnej, natomiast gdy znajdował się wyżej musiał zagrywać w bok lub do tyłu. Lepiej spisywał się Javi Martinez, ale jego głównym zadaniem jest zabezpieczenie środka pola, a nie reżyserowanie gry. Z kolei Thomas Mueller zupełnie nie sprawdził się w roli trequartisty, gracza, który powinien operować między formacjami rywala i łączyć pomoc z atakiem. Brak Toniego Kroosa był aż nadto widoczny, bo Mueller miast wcielić się w rolę dziesiątki, operował bardziej jako drugi napastnik.
Defensywa pozbawiona była łączności z ofensywą.
Początkowy okres gry pokazał, że Bayern to też tylko zespół i można go pokonać. BVB zabrakło skuteczności, ale to wyraźny sygnał dla innych – spokojnie, są mocni, ale da się. Zadaniem Pepa będzie prędkie wysłanie sygnału zwrotnego – nie, nie, to tylko chwilowy marazm, a o zwycięstwa to możecie walczyć między sobą, bo z nami szans nie macie.
Co z Borussią?
Wczoraj zagrała wielkie spotkanie, udowadniając, że nieprzypadkowo znalazła się w finale i trzeci rok z rzędu jest największym rywalem Bayernu. Fantastycznie wykorzystała swoje sztandarowe atuty – pressing i kontratak, dzielnie walcząc o zwycięstwo. Klopp po raz kolejny pokazał, że jak mało kto zna się na swoim fachu. Wszystko fajnie, gdyby nie porażka…
Teraz wyjścia są dwa – albo odejdzie tylko Lewandowski, przyjdą nowi i BVB będzie dalej mocne, albo odejdą też inni, co będzie równoznaczne z końcem obecnej Borussii. Nie ma co się oszukiwać – ubytków Gundogana, Hummelsa, a może też Piszczka, Kuby bądź Schmelzera nie da się załatać małym kosztem, a Dortmund niechętnie wydaje duże pieniądze.
Tym bardziej, że o ile faktycznie piłkarze pod wodzą Kloppa osiągają szczytowe dyspozycje, o tyle nie dzieje się tak od razu. Lewandowski przez rok grzał się w cieniu Barriosa, Błaszczykowski już był na wylocie, wygryziony przez gołowąsa Goetzego, Gundogan przez pierwsze pół roku więcej czasu spędził siedząc obok swojego coacha na ławce, niż biegając po boisku. Można wyliczać dalej, bo jeszcze kilka przykładów by się znalazło.
Teraz nie będzie czasu na aklimatyzację. Eriksen momentalnie będzie musiał wskoczyć na poziom Goetzego, a w przypadku odejścia Gundogana, prawdopodobnie De Bruyne od razu powinien go zastąpić. Do tego potrzebny będzie bramkostrzelny napastnik, o którego wcale nie będzie łatwo (Schieber się raczej nie rozstrzela). Nie wspominając o problemach, które spowodują transfery Hummelsa czy Kuby. Oczywiście istnieje szansa, że to wszystko się uda, ale podobnie polskie drużyny co roku mają okazje zakwalifikować się do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Jak jest, każdy wie.
Dlatego najbliższe kilka tygodni będzie decydujących dla przyszłości Borussii. Jeśli wspomniani wyżej zawodnicy odejdą, Bundesliga może przekształcić się w ligę szkocką, z jednym hegemonem i resztą pseudogrupy pościgowej. Bo ile w Europie znajdzie się kilku śmiałków, gotowych rzucić się do gardła mocarnemu Bayernowi, o tyle w Niemczech – poza obecną BVB – próżno szukać rywala godnego „Bawarczyków”. Z tego powodu za lat kilka, może i kilkanaście, finał na Wembley będziemy wspominać dwojako – po pierwsze, jako początek dominacji Bayernu, po drugie, w związku z końcem pięknej bajki „Dzieciaków Kloppa”.