27 lat na karku, dziewięć profesjonalnej kariery i zaledwie niecałe dwieście meczów rozegranych w tym okresie. Giuseppe Rossi to bez dwóch zdań ewenement na skalę światową – nie znamy innego piłkarza na świecie, któremu kontuzje zabrałyby tak dużo, w tak młodym wieku. I mimo że przed Włochem teoretycznie wciąż jeszcze kilka ładnych sezonów grania, to nie mamy wątpliwości – wszystko, co w piłce najważniejsze, zdążyło już go ominąć. Głównie przez urazy.
Włoch na boisku, Amerykanin w duchu
Rossi urodził się w Stanach Zjednoczonych. Jego rodzice byli imigrantami z Włoch, a sam piłkarz swą karierę zaczynał w amerykańskim Clifton Stallions. W wieku 12 lat wraz z ojcem przeniósł się jednak do Parmy, z której w 2004 roku przeszedł do Manchesteru United. Rossi był wtedy nastolatkiem ściągniętym za darmo, a kontrakt z „Czerwonymi Diabłami” był jego pierwszym profesjonalnym w karierze. Mając za konkurentów Rooneya czy van Nistelrooya wiadomym było, że Włoch na Old Trafford postrzegany jest jako potencjalna melodia przyszłości, a w ogrywaniu się pomóc miały mu wypożyczenia.
W sezonie 2006/07 Rossi występował w dwóch klubach – Newcastle i Parmie. Zdecydowanie lepiej poradził sobie w ojczyźnie, gdzie stanowił o sile ofensywnej broniącej się przed spadkiem drużyny, która – w dużej mierze dzięki dziewięciu golom Włocha – ostatecznie uniknęła degradacji z Serie A. Jesienny pobyt w „Srokach” był dla Rossiego dużo mniej udany – jedenaście meczów w Premier League, z czego tylko trzy w pierwszym składzie i zero trafień w dorobku bramkowym.
Udana runda wiosenna w Parmie pozwoliła mu jednak zwrócić na siebie uwagę kilku europejskich drużyn. Pod koniec lipca 2007 roku Włoch podpisał kontrakt z Villarreal, szukającym następcy dla przechodzącego do Atletico Madryt Diego Forlana. Rossi kosztował włodarzy Żółtej Łodzi Podwodnej około 10 milionów euro i zapowiadał się na kawał solidnego snajpera - najlepiej niech świadczy o tym suma transferu, bo nie były to czasy, kiedy za 20-latka mającego za sobą jedną udaną rundę dawano aż takie pieniądze.
Już w swoim pierwszym sezonie na El Madrigal Rossi miewał pierwsze problemy ze zdrowiem, ale mało kto się wówczas spodziewał, że jest do zaledwie wierzchołek góry lodowej. W listopadzie Włoch po raz pierwszy odczuł problemy z kolanem - uraz łąkotki wykluczył go z gry na miesiąc, a Rossi był wtedy świetnej formie – w lidze i Lidze Mistrzów strzelił do tej pory aż osiem goli. 20-latek jednak wrócił do gry, zaczął ponownie trafiać do siatki rywali, aż do lutego 2008 roku. Wówczas przydarzył mu się kolejny, tym razem mniej groźny uraz kostki. Przerwa w grze trwała tylko trzy tygodnie, ale po powrocie na boisko Włoch wyraźnie obniżył loty i do końca sezonu strzelił tylko jednego gola.
W sezonie 2008/09 Rossi ustrzegł się kontuzji, strzelił 15 goli w sezonie i zaliczył debiut w reprezentacji, dodatkowo łapiąc się w czerwcu na Puchar Konfederacji rozgrywany w RPA. W nim wpakował dwie bramki Amerykanom i jak się później okazało – te dwa trafienia stanowią blisko 30 procent całego dorobku strzeleckiego Rossiego w kadrze. Ale rozgrywki 2009/10? To już zupełnie inna para kaloszy. Zjazd rollecoasterem z samej góry, niemal na sam dół, mimo bardzo dobrych występów w klubie.
Rodzinna tragedia początkiem kłopotów
Wszystko zaczęło się sypać w lutym. Do tego czasu 22-latek miał za sobą niezły sezon, zdołał strzelić 10 goli, zagrał w każdym meczu ligowym, w zdecydowanej większości wychodząc na boisko w pierwszym składzie. Na początku miesiąca Włoch opuścił klub i pojechał do przebywającego w szpitalu w New Jersey ojca. 24 lutego Fernando Rossi ostatecznie przegrał walkę z chorobą i zmarł w wieku 60 lat. Do gry Giuseppe, po opuszczeniu czterech spotkań, wrócił dwa tygodnie później w meczu z Espanyolem, a do końca sezonu strzelił jeszcze pięć goli.
Latem miały odbyć się mistrzostwa świata w RPA. Rossi wydawał się być pewniakiem w kadrze Marcelo Lippiego, tym bardziej, że miał za sobą bardziej udany sezon od swoich rywali o miejsce w ataku reprezentacji – Vincenzo Iaquinty czy Fabio Quagliarelli. Lippi nieoczekiwanie pominął jednak napastnika Villarreal w swoich powołaniach, jednak ten do drużyny narodowej wrócił tuż po kompletnie nieudanym dla Włochów mundialu – w sierpniu z jego usług w towarzyskim meczu z Wybrzeżem Kości Słoniowej skorzystał nowy selekcjoner Squadra Azzurra, Cesare Prandelli.
Sezon 2010/11 był dla Rossiego najbardziej udanym w karierze i ostatnim, w którym nie musiał pauzować z powodu kontuzji. Włoch strzelił aż 32 gole we wszystkich rozgrywkach, ominął tylko dwa mecze w lidze i dodatkowo zagrał dziesięć meczów w kadrze. Żeby sielanka nie trwała jednak za długo, kolejny rok w jego karierze to już same rozczarowania. Niemal na samym początku nowego sezonu Rossi, po rozegraniu dziewięciu meczów i strzeleniu trzech goli w lidze zerwał więzadła w kolanie i wiadomo było, że czeka go żmudna rehabilitacja. W kwietniu filigranowy napastnik wrócił do treningów, media spekulowały nawet o jego występie w meczu z Racingiem, ale stało się najgorsze – uraz się odnowił i wszystko zaczynać trzeba było od nowa. Z tego powodu, podstawowy do tej pory napastnik reprezentacji ominął drugą wielką imprezę z rzędu – EURO 2012.
Przerwa w grze Rossiego zdawała się nie mieć końca. Włoch stracił cały 2012 rok, po zakończeniu którego opuścił Villarreal – w styczniu, wciąż kontuzjowanego napastnika za blisko 12 milionów euro pozyskała Fiorentina. W Serie A udało mu się zagrać w ostatniej kolejce sezonu – Rossi pojawił się na placu w rozstrzygniętym już wówczas mecz z Pescarą na ostatnie 25 minut, chwilę po tym jak na murawie zameldował się Rafał Wolski.
Odrodzenie w Fiorentinie
Latem Viola wzmocniła się dodatkowo Mario Gomezem, który na boisku ustawiany był obok Rossiego. Włoch swoją pierwszą bramkę w barwach Fiorentiny zdobył już w pierwszej kolejce nowego sezonu, a kilka dni później dołożył kolejne dwa gole w meczu z Genoą. Wydawać by się mogło, że w końcu odnalazł swoje miejsce na ziemi, w końcu błyszczał formą, w osiemnastu ligowych meczach strzelił aż czternaście goli i był zdecydowanym liderem klasyfikacji strzelców i co najważniejsze – to wszystko z dala od kontuzji. 2014 rok nie kazał jednak długo czekać na zmianę stanu zdrowia Rossiego. W pierwszym styczniowym meczu napastnik Fiorentiny musiał przedwcześnie opuścić boisko z powodu kontuzji… kolana. Na początku wydawało się, że uraz nie jest zbyt groźny, ale po kilku dniach i konsultacjach z lekarzem Richardem Steadmanem podano fatalną diagnozę – więzadła nie są zerwane, ale „Pepito” czekają co najmniej trzy miesiące przerwy w grze.
Pod koniec stycznia okazało się, że operacja nie będzie potrzebna, a Rossi zdąży wyleczyć się na mundial. – Nie wyobrażam sobie, żebym nie mógł zabrać go na mistrzostwa – mówił wówczas Cesare Prandelli. W połowie marca piłkarz rozpoczął rehabilitację i postawił sobie za cel wrócić na boisko w meczu przeciwko Bolonii, rozgrywanym 27 kwietnia. Ostatecznie zagrał nieco później, bo 6 maja, a florencką publicznością przywitał się golem w starciu z Sassuolo. W pozostałych dwóch spotkaniach także wchodził na plac z ławki i w tym czasie zdołał zdobyć jeszcze jedno trafienie, tym razem strzelając Torino.
Prandelli włączył Rossiego do szerokiej kadry na mundial w Brazylii i dał szansę w meczu towarzyskim przeciwko Irlandii. W nim 27-latek zagrał jednak słabo i ostatecznie został pominięty przy wyborze napastników na turniej. Szkoleniowiec Squadra Azzurra tłumaczył tę decyzję możliwym urazem psychicznym „Pepito”, strachem w obawie o kolejne kontuzje, a co za tym idzie – grą nie na sto procent. Rozżalony zawodnik nie kazał nam długo czekać na odpowiedź: Jestem zasmucony i rozczarowany, ale będę wspierać swoich kolegów. Wszyscy mówią, że bez formy, ale możecie zapytać kogokolwiek o wyniki testów w tygodniu i z meczu. Niejedna osoba byłaby zaskoczona. Strach przed kontaktem? Śmiać mi się chce…
Bez Rossiego Włosi, podobnie jak cztery lata wcześniej, ponownie nie wyszli z grupy i ponownie skończyło się to zmianą na stołku selekcjonera reprezentacji. Nie wiadomo jednak, czy pod wodzą Antonio Conte „Pepito” uda się wrócić do kadry. I to nie z powodu sportowych, bo umiejętności na grę w kadrze Rossi z pewnością ma. Problemem może okazać się… kolejny uraz, którego napastnik nabawił się w ostatnim tygodniu, i z powodu którego musiał on opuścić sobotni Supermecz w Warszawie. Tym razem zawiniło udo, a o długości absencji Włocha mamy dowiedzieć się na dniach. Czy znów zakończy się na kilkumiesięcznej przerwie? Byłoby szkoda…