Sezon 2013/14 T-Mobile Ekstraklasy właśnie przeszedł do historii. Finisz rozgrywek nie porwał nas swoimi emocjami, wszak wszystko wiadome było już od jakiegoś czasu, i my również nie porwiemy was masą tekstów podsumowujących minione 37 kolejek. Zamiast tego, wstawiamy jeden, duży tekst, w którym będziecie mogli znaleźć nasz ranking kilkunastu „naj”zakończonego właśnie sezonu, a jutro zaserwujemy Wam najlepszą jedenastkę rozgrywek według redakcji FootBaru. Zapraszamy!
***
Największe rozczarowanie: ŚLĄSK WROCŁAW
Właściwie moglibyśmy przepisać tu to, o czym pisaliśmy niecałe dwa miesiące temu, gdy końca dobiegła runda zasadnicza: Śląsk jest w trudnej sytuacji, ale gdyby włodarze tego klubu zimą ruszyli głową i Levy’ego wykopali po ostatnim meczu w 2013 roku, dziś wrocławianie mogliby się bić nawet o europejskie puchary. A tak pozostaje im rywalizacja z Widzewem i Podbeskidziem.
W zasadzie nic w tej kwestii się nie zmieniło, poza tym, że Levy ze Śląskiem powinien chyba pożegnać się jeszcze wcześniej. Wrocławianie, odkąd pieczę nad nimi zaczął sprawować Tadeusz Pawłowski plasują się w lidze tuż za plecami Legii i Lecha, w 13 meczach zdobyli 27 punktów, a ostatnio mogą szczycić się imponującą serią dziewięciu kolejnych meczów bez porażki i siedmiu bez straty gola. Dla porównania, pod wodzą sympatycznego szkoleniowca z Czech, ostatnio widzianego w Nikozji, piłkarze Śląska zajmowali w lidze czwarte miejsce od końca, a by zgarnąć 24 oczka potrzebowali niemal dwa razy więcej meczów, bo aż dwudziestu trzech. Średnia – poniżej jednego punktu na mecz. Z takim składem i z takimi możliwościami, bezpośrednia walka o utrzymanie to prawdziwa klęska Śląska. (Ośmiu piłkarzy odejdzie ze Śląska! – czytaj TUTAJ ).
***
Największe zaskoczenie: RUCH CHORZÓW
30 maja 2013 roku. Pamiętacie ten dzień? Gdyby tamtejszego wieczora, Euzebiusz Smolarek w doliczonym czasie gry nie umieścił piłki w bramce Emilijusa Zubasa, dziś „Niebiescy” pewnie graliby w 1. lidze. Co się odwlecze, to nie uciecze – myśleliśmy jednak latem, stawiając Ruch w jednym rzędzie z Widzewem do grona głównych kandydatów do spadku. I rzeczywiście, nasze prognozy się sprawdzały, ale tylko do ósmej kolejki. Wówczas na ławce trenerskiej chorzowian zadebiutował Jan Kocian. I co? I okazało się, że wcale w tym Chorzowie nie grają takie miernoty, jak mogło się wydawać. Słowak w kilka miesięcy zdobył z Ruchem 52 punkty, sprawił, że do czołówki strzelców nieśmiało puka Grzegorz Kuświk, który tylko w tym sezonie zdobył już 12 goli (dotychczas w ekstraklasowej karierze udało mu się zdobyć 5 bramek), Daniel Dziwniel aspiruje do miana odkrycia roku, a Łukasz Surma złapał drugą młodość i jest o krok od wyprzedzenia Marka Chojnackiego w liczbie występów w Ekstraklasie. Aha, zapomnielibyśmy o najważniejszym – dzięki Kocianowi Ruch po raz trzeci w przeciągu pięciu lat stanie do walki o fazę grupową Ligi Europy. Sukcesu w eliminacjach się nie spodziewamy, ale sam fakt zajęcia miejsca w pierwszej trójce ligi przez „Niebieskich”, czyni ze Słowaka murowanego faworyta do nagrody w kategorii „Trener sezonu”.
***
Najgorsza drużyna: ZAGŁĘBIE LUBIN
Mówcie, co chcecie, ale spadek „Miedziowych” w pewnym sensie nas ucieszył. Nie dlatego, że Zagłębia nie lubimy czy życzymy mu jak najgorzej. Po prostu, degradacja zespołu z tak ogromnym budżetem musi dać do myślenia włodarzom klubu z Lubina. Zagłębie przez cały sezon nie pokazało nic, czego będzie nam po nim brakować w kolejnym sezonie w Ekstraklasie. Taktyka? Brak. Umiejętności indywidualne? Tylko Piech i Abwo miewali przebłyski. Wola walki? Zero. W 1. lidze Zagłębie ma przejść prawdziwą rewolucję kadrową, z klubem pożegnać ma się mnóstwo piłkarzy, a Piotr Stokowiec deklaruje, że będzie stawiał na młodzież. Wreszcie, wypadałoby powiedzieć, choć można mieć też pewne obawy, czy wychwalana szkółka Zagłębia rzeczywiście generuje tak zdolnych zawodników, jak zwykło się o tym mówić. Weryfikacja tej śmiałej tezy może być o tyle trudniejsza, że na pierwszoligowych boiskach dominuje doświadczenie, wyrachowanie i gra fizyczna, dlatego takich piłkarzy jak Mateusz Szwoch na zapleczu Ekstraklasy zbyt wielu nie oglądamy. Ale poczekamy, zobaczymy. Dziś pozostaje jedynie mieć nadzieję, że w Lubinie w końcu przejrzą na oczy i w klubie pojawi się ktoś, kto milionami z KGHM będzie w stanie rozsądnie gospodarować. Szkoda, żeby klub z takim potencjałem jak Zagłębie był pośmiewiskiem całej Polski.
***
Najładniejsza akcja: LECHIA GDAŃSK
Chodzi rzecz jasna o akcję z 84. minuty meczu Lechii z Cracovią i wymianę podań przez duet Matsui-Buzała. Wrzutka Deleu z prawej strony, przyjęcie piłki na klatkę przez filigranowego napastnika, pach, podanie piętą do Japończyka, ten Buzale odwdzięczył się tym samym, tyle że zrobił to w pełnym biegu i atomowe wykończenie przez tego ostatniego. Akcja-marzenie, szkoda tylko, że za kadencji Michała Probierza tak mało razy mogliśmy Lechię w takim stylu oglądać. Na poniższym filmiku cała sytuacja od 1:18.
***
Najlepszy mecz: GÓRNIK-LEGIA 2:3
Cóż, sami jesteśmy zdziwieni, że meczem, który najbardziej nam się podobał było starcie dwóch drużyn z góry tabeli – wszak pewnie wiecie, że najwięcej emocji dają nam spotkania, co do których nie ma żadnych oczekiwań – ale trzeba przyznać, że to właśnie starcie z 18 maja utkwiło w naszej pamięci jako to niosące ze sobą najwięcej jakości. Najpierw piękny gol Olkowskiego i przewaga Górnika, później zmiana ról i dominacja Legii walczącej o gola przed przerwą i w drugiej połowie dwa kolejne ciosy mistrzów Polski, na które skutecznie odpowiedział – w ten sam sposób – prawy obrońca zabrzan. Jakby tego było mało, w samej końcówce gospodarze osiągnęli przytłaczającą przewagę, zamykając broniącą się Legię we własnej szesnastce. Mnóstwo emocji, mnóstwo fantastycznych zagrań, odwracanie losów meczu i walka do ostatniego gwizdka. To trzeba zobaczyć.
Górnik Zabrze – Legia Warszawa 2:3 (18.05…
przez
adam-kasperek-75
***
Największa kontrowersja: LECHIA-LEGIA 2:0, ŚLĄSK-LEGIA 1:1 i LEGIA-LECH 1:0
Inaczej być nie mogło. Najwięcej kontrowersji zawsze budzą mecze Legii i tak też było w tym sezonie. W spotkaniu w Gdańsku sędzia Tomasz Musiał niesłusznie podyktował rzut karny dla Lechii, a co za tym idzie - niesłusznie wyrzucił z boiska faulującego, którym w tym przypadku był Bartosz Bereszyński.
W starciu ze Śląskiem nie popisał się Paweł Gil, który podyktował absurdalną „jedenastkę” dla gospodarzy po zagraniu ręką Dossy Juniora. Sprawą zajął się Zbigniew Boniek, który wysłał pismo do UEFA i otrzymał odpowiedź, że decyzja o wskazaniu na wapno była słuszna. Zdrowy rozsądek podpowiada nam coś innego.
Trzecia sytuacja była chyba najbardziej klarowna, choć w najbardziej elektryzującym publikę meczu. W akcji bramkowej w spotkaniu przeciwko Lechowi Miroslav Radović tuż przed oddaniem strzału delikatnie popchnął Marcina Kamińskiego, uniemożliwiając mu interwencję. Powtórki pokazały jednak, że było to zagranie w granicach tolerancji, a „Kamykowi” radzono popracować na siłowni, by takich wpadek w przyszłości unikać. (Ekspert: Legia jest za słaba na Ligę Mistrzów – czytaj TUTAJ ).
***
Największy niesmak: MICHAŁ PROBIERZ
Ten sezon miał być prawdziwą weryfikacją umiejętności szkoleniowych „polskiego Guardioli”. I wychodzi na to, że reputacja Probierza w Polsce jest, a na pewno do niedawna jeszcze była, zdecydowanie przesadzona. Ostatni raz, urodzony w Bytomiu trener przyzwoicie wypadł bowiem tylko w ŁKS-ie, z którym pracował dwa i pół roku temu. Od tamtego czasu? Aris Saloniki, Wisła Kraków, GKS Bełchatów i Lechia Gdańsk. W każdym z tych klubów Probierz nie spełniał oczekiwanych efektów i został zwalniany lub sam decydował się na dymisję. W tym sezonie, po ewakuacji z Pomorza wrócił do Jagiellonii, która chwilę wcześniej, jeszcze pod wodzą Piotra Stokowca wyeliminowała Lechię Probierza w ćwierćfinale Pucharu Polski. Całe szczęście, że „Pszczółki” przegrały półfinał z Zawiszą, bo w przeciwnym wypadku mówilibyśmy o wydarzeniu bez precedensu – ten sam trener jednocześnie odpadłby z rozgrywek w 1/4 finału, by miesiąc później stanąć do walki o zwycięstwo w tym samym turnieju, prowadząc drużynę, którą do tego miejsca doprowadził ktoś inny. Jaga z Pucharu Polski odpadła, ale niesmak pozostał. W kolejnym sezonie Probierz bez wątpienia będzie miał w polskich mediach zdecydowanie pod górkę.
***
Największy pechowiec: JAKUB KOSECKI
Po niezwykle udanym dla „Kosy” sezonie 2012/13, mijające właśnie rozgrywki skrzydłowy Legii śmiało może zapisać do listy najgorszych w karierze. Jesienią Kosecki przez pół rundy leczył kontuzję, a przez drugie pół spisywał się beznadziejnie. Gdy w marcu w końcu wrócił na boisko i wszedł na plac w końcówce meczu z Piastem, jego rajd lewą stroną i wyłożenie Dwaliszwilemu „patelni”, dały Legii trzy punkty. O odbudowie Koseckiego powiedzieć jednak nie mogliśmy, bo już po chwili piłkarz doznał kolejnych urazów – mięśnia czterogłowego i ostatnio łydki, który skutecznie wykluczał go z gry niemal do końca rundy finałowej. „Kosie” życzymy rzecz jasna powodzenia, bo o tym jak uciążliwe jest życie „piłkarza ze szkła” przekonał się już choćby Dawid Nowak. ( TUTAJ czytaj o ogromnym pechu Koseckiego!).
***
Największy wariat: STANISLAV LEVY
Tak, musiał być i on. Staszek, mimo że jako trener w Śląsku się nie popisał, w pamięci kibiców Ekstraklasy zapadnie na długo. Żarty na jego temat w Internecie stały się już klasykiem, ale my, poza jego ekstrawagancką stylówką, kochaliśmy też niesamowitą ekspresję na ławce trenerskiej. Pamiętacie choćby mecz z Piastem z szóstej kolejki? Czech wówczas na tyle żywiołowo reagował na sytuacje boiskowe, że na trybuny został odesłany jeszcze w pierwszej połowie. W tym sezonie Levy nie miał co prawda tylu okazji, co w poprzednim, by pokazać nam, że nie jest on oazą spokoju, ale i teraz z nim na ławce nie mogliśmy się nudzić oglądając mecze Śląska.
***
Największe pudło: RAFAŁ BOGUSKI, KASPER HAMALAINEN, WLADIMER DWALISZWILI
Tę kategorię ex aequo wygrywa wspomniana trójka, wszak wszyscy trzej panowie w minionym sezonie nie potrafili umieścić piłki w bramce z najbliższej odległości. Każda z tych trzech historii jest jednak inna: najlepiej ze swojego pudła wyszedł piłkarz Wisły, bo po jego uderzeniu futbolówka odbiła się od obydwu słupków i znalazła się pod nogami Pawła Brożka, który nie miał problemów ze zdobyciem gola.
Hamalainen z kolei w meczu ze Śląskiem zdołał strzelić gola, by dwadzieścia minut później w najprostszej sytuacji komicznie skiksować, odbijając przy okazji piłkę ręką. Lech tamto spotkanie jednak wygrał, więc Fin po części swoje winy miał odpuszczone.
Najbardziej oberwało się Gruzinowi, którego pudło z końcówki meczu z Wisłą pozbawiło Legię zwycięstwa. Dwaliszwili w dziecinnie prostej sytuacji uderzył wprost w Michała Miśkiewicza, ale już w kolejnej kolejce pokazał, że i on potrafi wbić piłkę do bramki z najbliższej odległości. Warto dodać, że „Lado” po części odkupił swoje winy, bo wspomniane trafienie w meczu z Piastem zapewniło wówczas mistrzom Polski trzy punkty w starciu z Piastem.
***
Najlepszy występ: MARCIN ROBAK
Chodzi rzecz jasna o mecz Pogoni z Lechem z 23. kolejki i łomot „Kolejorza” po pięciu golach nowego króla strzelców Ekstraklasy. Robak w tamtym spotkaniu z obrońcami z Poznania robił wszystko, na co to tylko miał ochotę, sprawiając, że duet Wołąkiewicz-Kamiński był bezbronny jak niemowlę. To z główki, to z prawej, to z lewej nogi, a nawet z karnego – tego dnia snajper „Portowców” był nie do zatrzymania. To właśnie od tamtego spotkania Robak wyraźnie wybił się na lidera stawki o koronę króla strzelców, powiększając przewagę nad peletonem do kilku trafień. Ostatecznie, snajper Pogoni wygrał tę klasyfikację z 22 golami na koncie, wyprzedzając o włos walczących z nim do samego końca Marco Paixao i Łukasza Teodorczyka.
***
Najmocniejsze kopyto: PIOTR PETASZ
Obrońca Zawiszy nie dość, że w swojej lewej nodze dysponuje mocą, którą nie pogardziłby sam Roberto Carlos, to jeszcze potrafi dołożyć do niej taką precyzję, że jak tylko ma trochę miejsca, to z bramkarzy rywali nie ma co zbierać. Ale że Petasz w tym sezonie podstawowym obrońcą „Zetki” nie jest, to i jego goli za dużo w lidze się nie uzbierało, bo tylko dwa. Ale za to jakie! W końcówce sezonu urodzony w Warszawie zawodnik coraz częściej uruchamiał swoją lewą nogę, z czego Zawisza czerpał sporo pożytku. A do dwóch trafień w lidze, Petasz dołożył również 5 asyst i trzy kolejne bramki w Pucharze Polski. Być może te liczby przekonają Ryszarda Tarasiewicza do tego, by w kolejnym sezonie dawać mu więcej minut na boisku.
***
Najlepszy transfer: SEMIR STILIĆ
Bardzo ciężko było wybrać zwycięzcę w tej kategorii, ale ostatecznie wybór padł na Bośniaka, który w Wiśle jest prawdziwą alfą i omegą. W innych klubach, żaden zawodnik nie ciągnie gry swojego zespołu aż tak bardzo, jak w Krakowie robi to Stilić. Paixao? Strzelił 18 goli, ale Śląsk gra w grupie spadkowej. Duda? Niezły piłkarz, ale i bez niego Legia pewnie byłaby mistrzem. Sadajew? Świetny napaatnik, ale żeby się obudzić potrzebował sporo czasu. A Stilić, odkąd tylko się w Wiśle pojawił, szast-prast i rozpoczął czary. Technika tego zawodnika stoi na takim poziomie, że spokojnie można by ją obdarzyć pięciu innych ligowców i każdy z nich byłby zadowolony. Efekty? 7 goli, 4 asysty i powrót do Ekstraklasy w iście mistrzowskim stylu. A jego bramki w meczach z Legią, Górnikiem czy Lechią śmiało można umieszczać w kompilacji podsumowującej najpiękniejsze trafienia sezonu 2013/14. I to nie tylko w Polsce.
***
Największe zamieszanie: PAWEŁ STOLARSKI
Pamiętacie burzę, jaką zimą wywołały przenosiny młodzieżowego reprezentanta Polski z Wisły? Spekulowano wówczas o wielu klubach z najróżniejszych zakątków Europy, dużo mówiło się o Juventusie i Legii, a ostatecznie Stolarski zdecydował się na Lechię, gdzie niby miał mieć najwięcej szans na granie. Cóż, po pół roku okazało się, że obrońca ma w Gdańsku nie po drodze z Michałem Probierzem, który za swojej kadencji dał mu zagrać tylko przez 26 minut starcia z Lechem. Pozostałe okazje – choć ich też było bardzo niewiele – Stolarski dostawał już od Moniza, ale w pierwszym składzie Lechii wyszedł tylko dwa razy, w meczach przeciw Ruchowi i dziś, przeciwko Górnikowi. W sumie może to i lepiej, że po takim zamieszaniu młody piłkarz musi walczyć o miejsce w składzie. W przeciwnym wypadku raz, dwa wyjechałby na zachód i tam szybko przepadł. A tak przynajmniej widzi, że w jego grze pozostało jeszcze sporo elementów do poprawy.
***
Najbardziej przereklamowany: ORLANDO SA
Ach, ileż to było głosów zimą, gdy Legia wydawała na Portugalczyka 450 tysięcy euro. Ach, jaki to nie miał być zawodnik, w końcu dziewiątka z prawdziwego zdarzenia z debiutem w reprezentacji i przeszłością m.in. w Fulham. A jak Sa rzeczywiście zadomowił się w Warszawie? Cóż, stwierdzenie, że szału nie ma, byłoby w tej sytuacji eufemizmem. Orlando jak na razie zagrał w sześciu meczach pierwszej drużyny Legii (podkreślenie nie bez kozery, bo Portugalczykowi zdarzało się też grać w rezerwach), w których radził sobie średnio albo słabo. Zaliczył bezbarwne występy z Górnikiem, Ruchem i Pogonią i solidny z Zagłębiem. Jeden gol strzelony spadkowiczowi to dla nas jednak zbyt mało, jak na gościa, który miał stać się dominatorem polskich boisk. Ponadto, jego pozycję na boisku zajmował nominalny pomocnik, Radović, co najlepiej pokazuje, że Sa w Polsce wciąż „się aklimatyzuje”. Wierzymy jednak, że Portugalczyk już wkrótce się obudzi i rozpocznie w Legii strzelanie, jakiego się od niego oczekuje. Jest to napastnik zbyt dużego kalibru, by okazać się transferowym niewypałem.
***
Największe odrodzenie: MICHAŁ ŻYRO
Żyro do Żyrardowa, nie do Żyrondystów – żartów tego typu jeszcze nie tak dawno temu było w Internecie mnóstwo. Facebookowe strony wyśmiewające pomocnika Legii liczyły sobie tysiące fanów, a sam piłkarz, mimo że liczby jesienią miał przyzwoite – 5 asyst w Ekstraklasie – sprawiał wrażenie stłamszonego całą tą sytuacją. Wszystko jednak zmieniło się wraz z przyjściem do Warszawy Henninga Berga, który dość niespodziewanie zaczął stawiać na Żyro niemal od samego początku swojej kadencji. A ten odwdzięczył mu się bramkami i asystami, i to od razu w hurtowej ilości. Wiosną skrzydłowy Legii może nie jest motorem napędowym drużyny, który zrobi różnicę w akcji jeden na jeden, ale doskonale wie kiedy i jak dograć piłkę, by kolega z zespołu umieścił ją w bramce. Żyro nie dość, że ma świetnie ułożoną lewą nogę, to dysponuje też bardzo dobrą szybkością, czego często – przez jego warunki fizyczne - nie widać, tak jak choćby u Koseckiego. Latem zapowiada się duży transfer w Warszawie.
***
Najlepsza wypowiedź: FRANCISZEK SMUDA
Cóż, kandydatów niby było sporo, bo wielu piłkarzy w przerwie czy też bezpośrednio po meczu gada brednie, ale faworyt musiał być tylko jeden. Pytanie tylko, którą wypowiedź „Franza” zakwalifikować jako tę najzabawniejszą? Z grona dwóch wybraliśmy tę z konferencji po meczu z Legią, kiedy Smuda mówił o Arkadiuszu Głowackim, cegle oraz skórze i kościach, i którą możecie obejrzeć poniżej. Tuż za jej plecami miejsce zajmuje zdanie wypowiedziane przez „Franza” w Poznaniu, w którym „współżył ze wszystkimi szybko”.
***
Najśmieszniejsza fryzura: PAVEL VIDANOV
Jesienią Bułgar umilał nam oglądanie meczów Zagłębia fryzurą, z którą bardziej niż na boiskach Ekstraklasy sprawdziłby się w roli Bohuna lub Zagłoby z „Ogniem i mieczem”. Wiosną zaś poszedł w inną stronę, a konkretniej na wschód, bo z Europejczyką stał się Azjatą i uraczył nas fryzurą na samuraja. Pozostałe miejsca na podium w tej kategorii przyznajemy Akahoshiemu i Ziajce.
WIKTOR DYNDA
Fot. Pressfocus/Norbert Barczyk/Łukasz Laskowski