Na szczęście moim szefem nie jest Przesmycki

Jak mówi klasyk: o czym ty do mnie rozmawiasz?! A propos rzutów karnych w meczu Górnika z Lechem, które podyktował sędzia Paweł Raczkowski. Pan  Zbigniew Przesmycki (szef Kolegium Sędziów PZPN) stwierdził, że arbiter miał prawo się pomylić i to rozumiem, bo decyzje boiskowe bywają niełatwe i są podejmowane w ułamku sekundy. To że Pan Przesmycki twierdzi, iż były słuszne, też rozumiem – choć już dużo mniej i tylko dlatego, że nie jestem alfą i omegą i co człowiek, to opinia. Ale to, że publicznie krytykuje swojego podwładnego Sławomira Stempniewskiego za odmienne zdanie – to tego kompletnie nie rozumiem. Tym bardziej że według mnie nie ma racji i podobnie jak Pan Sławek (ekspert stacji Canal+) w stu procentach uważam, że układ ciała Gancarczyka był naturalny. No, chyba że udowodni mi Pan Zbigniew, że normalnie przemawia z podniesionymi rękoma i tylko na tym zdjęciu ma nienaturalny układ rąk…

KONFERENCJA PZPN

Środowisko sędziowskie zawsze było „specyficzne” (czytaj: „trudne”) i rozumiem, że aby to się zmieniło, potrzeba jeszcze wielu lat i niejednej ulewy na Narodowym. Publiczny lincz arbitra to codzienność. No ale ja rozumiem lincz dokonany przez piłkarzy, kibiców czy media. Ale żeby przez własnych przełożonych?! Tego, jak już rozumiecie, nie rozumiem. Toż to wbrew psychologii, zdrowemu rozsądkowi i zasadom dobrego wychowania! To jest ten sam błąd, który popełnia trener publicznie chłoszcząc swojego zawodnika, że mu zawalił mecz. Przecież wszyscy widzieli, każdy ma swój rozum. Miej jaja i weź to na klatę, powiedz na konferencji, że takie rzeczy się zdarzają, albo co najwyżej, że podjąłeś błędne decyzje personalne. A konsekwencje wyciągnij później – najlepiej podczas merytorycznej analizy. Szatnia piłkarska tego nie zapomina i myślę, że szatnia sędziowska też… No i potem mamy sytuacje, że przy pierwszej okazji chce się dołożyć przełożonemu… byłemu już przełożonemu. Jak to zrobili niektórzy piłkarze Śląska Wrocław zaraz po zwolnieniu Oresta Lenczyka za wcześniejsze upokorzenia, nierówne traktowanie czy lekceważące słowa: „mam to, co mam”.

I dalej w temacie – wiecie dlaczego piłkarze lubią Tomasza Musiała? Bo to jest chłop, który oprócz tego, że czuje piłkę, to dodatkowo świetnie rozumie zasady psychologii i wie, jak postępować z zawodnikami, którzy doprowadzeni są podczas spotkań do maksimum wysiłku fizycznego i psychicznego. On wie, że oni nie wyszli na boisko, jak to się widzowi w kapciach często wydaje – pokopać dla przyjemności – tylko na kolejny test (a przecież ostatni był tydzień wcześniej, a kolejny już za chwilę!), podczas którego będą oceniani przez tysiące kibiców, media, trenerów i prezesów, walcząc przede wszystkim o pieniądze dla swoich rodzin, miejsce w podstawowym składzie, kontrakt na kolejny sezon, czyli generalnie o swoją przyszłość. I kiedy ONI widzą, że ON to widzi i nie rozgrywa jakiegoś „z daleka śmierdzącego kreowaniem własnej indywidualności szoł” i po prostu jest w robocie, która polega głównie na tym, by pilnować, żeby nikt się nie pozabijał i od czasu do czasu dać „klapsa”, a wręcz czasami tak po ludzku, w miarę możliwości nagięcia przepisów, wybaczyć małe grzeszki, czy dać się wykrzyczeć, na zasadzie rozładowania emocji, to i ONI JEMU chcą okazać zrozumienie, chęć współpracy, czy nawet sympatię, albo po prostu pomóc i wybaczyć błędy.

I kiedy patrzę na zaostrzone przepisy w sprawie rozmowy z sędziami, wygłaszaniem pretensji, tzw. naruszaniem ich nietykalności i na przestrzegających ich pilnie rozjemców w postaci „łatwo” pokazywanych żółtych i czerwonych kartoników, to już Wam mogę powiedzieć, którzy arbitrzy tego respektu u piłkarzy mieć nigdy nie będą. Choć trzeba zauważyć, że lekko nie mają, ze względu na takich przełożonych, którzy obniżą notę za brak pokazania „żółtka”.

Oponenci powiedzą, że profesjonaliści muszą kontrolować emocje. Tak, ale jakie to trudne nie zrozumie tylko ten, który nigdy nie brał udziału w poważnych zawodach o poważną stawkę. A ja się pytam: jak tu sobie nie krzyknąć, kiedy w ostatniej akcji przebiegłeś 4 razy 50 metrów, twoje serce bije 185 uderzeń na minutę, oczy zalewa pot, plecy cię bolą od dwóch tygodni, kostkę masz opuchniętą po poprzednim starciu i właśnie oberwałeś łokciem w szczękę, a sędzia odgwizdał twój faul, mimo że wydawało ci się, że starcie było bark w bark (i nieważne, że trzecia powtórka telewizyjna pokazała, że to było jednak barkiem w plecy), nie wspominając o sytuacji, kiedy np. nie uznał prawidłowo zdobytej bramki…?! No nic, tylko sobie wrzasnąć! Trochę na sędziego, trochę na siebie, trochę na przeciwnika i trochę na… nieważne – zawsze coś się znajdzie. A tu bęc – żółta kartka, pewnie czwarta z kolei, bądź druga w tym meczu i masz chłopie placek. Frajer z wozu, koniom lżej. A frajerowi lżej będzie w kieszeni, bo dostanie jeszcze karę finansową za głupią czerwoną lub nie otrzyma premii za kolejny mecz, w którym nie wystąpi. A kibic w kapciach zajada kolejnego chipsa i myśli: „jak można być takim baranem?” .

Proponuję najpierw dawać czerwone kartki tym, którzy używają wulgaryzmów na trybunach zniechęcając grzeczniejszą część społeczeństwa do zwiększenia frekwencji, przychodzenia z dziećmi, nie mówiąc już generalnie o zmianie wizerunku polskiej piłki i jej kibiców. Na widowni mięso i krew, a na boisku aniołki… Żaaaal! (mówiąc językiem tych dużo młodszych ode mnie)
Pozdrawiam i do następnej gadki o sędziach – w końcu nie mogą mnie za to ukarać!

REMIGIUSZ JEZIERSKI

Pin It