MOMENTY BYŁY. Odrodzenie Wisły, Semir cudotwórca

Stilić lepszy od biblijnego Salomona, Możdżeń jak Arnold Schwarzenegger lub sanki Pylypczuka, czyli momenty były.

HDP-RGOL-640x120

NA PLUS

+ Semir Stilić. Salomon z pustego nie nalał, a Semir dał radę. Po fatalnej pierwszej w połowie, w której Wisła straciła dwa gole i Głowackiego, wszystkie znaki na niebie, ziemi i poboczach wskazywały, że nie ma dla „Białej Gwiazdy” nadziei. Porażka wydawała się być nieuchronna, a szczytem marzeń był brak pogromu. I wtedy na fajrant zeszła Legia, a do roboty wziął się Stilić. Najpierw asystował mistrzowi fotografii, czyli Guerrierowi, a później sam cudownym uderzeniem z rzutu wolnego zapewnił Wiśle remis i niemożliwe stało się możliwym. Już o tym pisaliśmy, ale mamy nieodparte wrażenie, że Bośniak jest trochę jak Nikoś Dyzma – paradoksalnie wszystko co niepolskie mu szkodzi. Barszcz ukraiński mu nie służył, tureckie kebaby też nie za bardzo, a po naszym bigosiku hasa aż miło. I dobrze.

+ Mateusz Możdżeń. 23-latek niczym Arnold Schwarzenegger jest bohaterem ostatniej akcji. 95. minuta meczu, Lech remisuje z przedostatnim Podbeskidziem. Koledzy Możdżenia zastanawiają się, kto będzie ich nowym trenerem, a stary głowi się, jak sprawnie zorganizować przeprowadzkę. Wtedy rzut wolny na granicy pola karnego dyktuje Adam Lyczmański, a do piłki podchodzi właśnie Możdżeń. Koniec spotkania, dymisja jego kołcza wisi w powietrzu, a on posyła spadającego liścia pod poprzeczkę bramki Zajaca na luzie, jakby spuszczał wodę po porannej posiadówce. Czapki z głów i tydzień luzu dla Rumaka.

+ Stojan Vranjes. Heros Lechii. Bośniak rozegrał dobry, uświetniony dwoma golami mecz, ale powstrzymamy się z pisaniem pieśni pochwalnych na jego cześć. Dlaczego? Bo gdańszczanie podejmowali na swoim boisku Widzew, który na wyjeździe nie ugrał dotąd nawet remisu. Dziękujemy. Koniec imprezy. Dobranoc.

NA MINUS

Wladimer Dwaliszwili. Gdy po meczu zastanawialiśmy się, czy nie zapytać sympatycznego skądinąd Gruzina, jak można nie trafić z metra do pustej bramki, kolega z innej redakcji rzucił, że lepiej nie, bo przypłacimy dociekliwość nokautem. Szczerze? Jeśli cios wyprowadzałby Wlado, jakoś się nie boimy. I tak by nie trafił. Oczywiście na minusa wielkiego niczym świebodziński Chrystus zasłużyła cała Legia, jednak Dwaliszwili przebił wszystko. W sekundę mógł odwrócić losy meczu i z zera przeistoczyć się w bohatera, a zamiast tego… No powiedzmy, że zagrał w swoim stylu i jeden punkt pojechał na Reymonta. Na pocieszenie mamy dla niego poniższą kompilację, którą powinien oglądać nucąc refren hitu „Ich Troje” – „Wstań, powiedz nie jestem sam…”

Arkadiusz Głowacki. Jasne, wiemy, że kapitan Wisły to profesjonalista ze skóry i kości, a gdy widzi cegłę czy kamień, to szykuje się do uderzenia głową, ale nie da się ukryć, że w niedzielę zrobił kupę do własnego ogródka. Jego nieodpowiedzialny, zbyt agresywny wślizg powinien kosztować Wisłę trzy punkty, jednak – na szczęście dla „Głowy” – Legia najwyraźniej chce, żeby liga była ciekawsza i dała się „Białej Gwieździe” dogonić. W zasadzie Głowacki powinien prosto z szatni pobiec do monopolowego po dwie najdroższe butelki whiskey – jedną dla Semira Stilicia, drugą dla Wladimera Dwaliszwiliego. Gdyby nie oni, dzisiaj piłkarska Polska mówiłaby właśnie o 35-letnim środkowym obrońcy.

Serhij Pylypczuk. Nie mamy pojęcia, co się działo w głowie Ukraińca/Rosjanina tuż przed brutalnym faulem na Nawotczyńskim, ale obawiamy się, że po prostu byśmy tego nie zrozumieli. Może myślał, że jest na Euromajdanie i pacyfikuje zwolenników Unii? A może ktoś mu podrzucił w szatni „Ogniem i Mieczem” i w przypływie patriotyzmu postanowił trochę poskrobać laskie szlachetki? Trudno przewidzieć, czym też kierował się były gracz Wołynia Łuck, jednak mamy dla niego radę – zima się skończyła, więc wypada schować sanki do piwnicy.

MATEUSZ JANIAK

fot. wisla.krakow.pl/Kazek K.

HDP-RGOL-640x120

Pin It