Wróciła T-Mobile Ekstraklasa, więc i my wracamy do cotygodniowych podsumowań naszej rodzimej ligi. I jak to było z tą długo wyczekiwaną inauguracją? Cóż, niby minęły dwa miesiące, ale wszystko jakby po staremu, czyli momenty były…
NA PLUS
+ W Gdańsku draka, bo grał Aka. Japończyk z Pogoni po raz kolejny zachwycał i ponownie to głównie dzięki niemu „Portowcy” mogli sobie dopisać komplet punktów. Mimo że o to nie łatwo, ofensywny pomocnik z Kraju Kwitnącej Wiśni znowu bardziej niż fryzurą (na samuraja?), wyróżniał się postawą na boisku. Dzięki trzem asystom zrównał się z najlepszym podającym ligi, Tomaszem Brzyskim, a Pogoń nie straciła kontaktu z czołówką tabeli.
+ Od zera do bohatera, czyli Patryk Tuszyński. Nie Zaur Sadajew, nie Maciej Makuszewski, ani nawet nie któryś z młodych gniewnych, ale właśnie 24-letni wychowanek Marcinków Kępno był najlepszym graczem Lechii w inauguracyjnej kolejce TME. Silny, szybki, dobrze panujący nad piłką i przede wszystkim skuteczny. W sobotę Tuszyński pokazał, jak powinien grać środkowy napastnik, dzięki czemu sprowadzony z Tereka Sadajew może wygodniej rozsiąść się na ławce i szczelniej okryć kocem.
+ Odmienione Zagłębie Lubin. Patrząc na postawę „Miedziowych” w niedzielnym meczu, przyszedł nam do głowy cytat z „Dnia Świra” – „Musisz przyznać, że jak tatuś zrobi dzióbek, to nie ma chuja we wsi.” Teraz wystarczy zamienić tatusia na Lenczyka oraz dzióbek na przygotowanie do rundy i wszystko jasne. Nie ma bata, żeby Zagłębie spadło z Orestem u steru, tym bardziej, że popularny „Nestor” ma do dyspozycji naprawdę solidnych piłkarzy (Piech, Piątek, Abwo, Błąd, Przybecki, Rymaniak). Jeśli grajki z Lubina po przyzwoitym meczu nagle nie rozsznurują butów i nie uwalą się na boisku jak na plaży, powinno być dobrze.
NA MINUS
– Gra aktorska Pawła Golańskiego. Teatralnego upadku prawego obrońcy Korony nie da się określić mianem innym niż frajerstwo. Gdyby równie przekonująco zagrał na egzaminach wstępnych do którejś ze szkół filmowych, wykładowcy w ciągu kilku sekund wpychaliby mu w dłonie zielony indeks, z radością witając w gronie przyszłych studentów. Ledwie dotknięty (bo przecież nie uderzony) przez niewiele mądrzejszego Wladimera Dwaliszwiliego (po co machał łapami jakby łapał taksówkę na Nowym Świecie?), padł niczym Sonny Liston po ciosie Muhammada Aliego. Oczywiście to okazało się nie być wystarczająco żałosne, więc Golański kilka kolejnych minut wił się w agonii, po czym z trudem wstał, oddychając równie ciężko, co Zbigniew Bródka po wyścigu na 1500 metrów. ŻENADA.
– Górnik Zabrze zjedzony na podWIECZOREK. Potwierdza się to, o czym chyba wszyscy po cichu myśleli – Górnik Adama Nawałki i Górnik Ryśka Wieczorka prawdopodobnie łączyć będzie tylko nazwa, koszulki i stadion. Na razie na tym poprzestaniemy, bo po jednym meczu nie ma co ferować wyroków, aczkolwiek powodów do optymizmu brak. Norbert Witkowski podstawowym bramkarzem? To jakby dać szympansowi karabin i liczyć, że wszystko się dobrze skończy.
– Szymon „Stevie Wonder” Marciniak. Arbiter z Płocka odgwizdał rzut karny, którego nie widział nikt, poza nim samym. Co gorsza, trafiło na sklecony na szybko Widzew, któremu zdobywanie punktów przychodzi tak samo łatwo jak Paulowi Gascoigne’owi abstynencja. Nie ma co się oszukiwać – RTS został okradziony z remisu, a okradać ekipę Artura Skowronka, to jakby rabować w schronisku Brata Alberta. Sędzia na poziomie ekstraklasy nie powinien popełniać tak kardynalnych błędów.
***
A które momenty 22. kolejki zapisały się w Waszej pamięci?
fot. pogonszczecin.pl