W podsumowaniu 17. kolejki stawiamy jakże frapujące pytania: Któremu bramkarzowi Kevin Lafrance strzelił najwięcej goli w tym sezonie? Czy to normalne, że trzecioligowiec z Hiszpanii w polskiej ekstraklasie jest nie do zatrzymania? Co powinni zrobić piłkarze Lechii i Ruchu po meczu, w którym stanęli naprzeciwko siebie? Na niektóre z nich nawet odpowiadamy! Momenty były…
* * *
NA PLUS
+ Paweł Brożek znów nie zawodzi. Nikt nie ma już chyba wątpliwości, że Wisła, ściągając latem tego roku Pawła Brożka, zrobiła znakomity interes. Za snajpera, który zdobywa bramki, takie jak ta w piątkowym meczu z Koroną, trzy czwarte ligowych trenerów dałoby każde pieniądze. „Brozio” co prawda w końcówce pierwszej połowy zmarnował dogodną okazję, jednak w decydującym momencie zapewnił krakowianom trzy punkty, zdobywając bramkę w sytuacji, którą w lidze polskiej wykorzystałoby może jeszcze dwóch innych napastników. Dla Brożka to już ósmy gol w tym sezonie i kolejny komplet punktów, który odradzająca się Wisła zawdzięcza swojej, można już chyba powiedzieć śmiało, legendzie.
+ Hiszpańska technika w ekstraklasie. Po raz kolejny znakomitą formą błysnął Dani Quintana, który tym razem zdobył dwie bramki w wygranym 3:1 spotkaniu ze Śląskiem. O tym, że Quintana technicznie przewyższa zdecydowaną większość ligowej stawki, nikogo nie trzeba już przekonywać. On sam udowodnił to bowiem między innymi w pamiętnym meczu przeciwko chorzowskiemu Ruchowi. Pozostaje tylko jedna kwestia: czy to normalne, że zawodnik przychodzący z trzeciej ligi hiszpańskiej z miejsca staje się gwiazdą T-Mobile Ekstraklasy? Cytując klasyka: „zostawiam to państwu do konsultacji”.
+ Postawa Lecha w Krakowie. Podopieczni Mariusza Rumaka w poniedziałkowy wieczór nie dali najmniejszych szans Cracovii. Spotkanie rozegrali koncertowo od pierwszej do ostatniej minuty i – choć mecz zakończył się rezultatem 6:1 – równie dobrze po stronie gości mogła dziś widnieć „dwucyfrówka”. Ofensywny tercet Hamalainen-Lovrencsics-Teodorczyk tym razem okazał się być zabójczy dla podopiecznych Wojciecha Stawowego, który na pomeczowej konferencji prasowej przepraszał kibiców Cracovii za to, że źle przygotował drużynę pod względem mentalnym i fizycznym. Nic szczególnie odkrywczego w tym stwierdzeniu nie ma, jednak trenerowi Cracovii również należy się malutki plusik za dostrzeżenie własnego błędu, co w przypadku naszej ekstraklasy wcale nie jest takie oczywiste.
NA MINUS
- Strzelecka passa Lafrance’a. Niektórzy twierdzą, że w piłce nożnej niczego nie można być pewnym. Latem tego roku w naszej ekstraklasie, a konkretniej w Łodzi, pojawił się zawodnik, który szybko okazał się być gwarantem bramek. Nie mówię tu jednak o Eduardsie Visniakovsie, najskuteczniejszym strzelcu łodzian, ale o Kevinie Lafrancie, sprowadzonym z Banika Most. Środkowy obrońca w tym sezonie zdobył już pięć bramek, co wydaje się być niezłym dorobkiem jak na tę pozycję. Problem pojawia się jednak, kiedy dowiadujemy się, że Lafrance raz pokonał Radosława Janukiewicza z Pogoni, również jednokrotnie Sebastiana Małkowskiego, a aż trzykrotnie Macieja Mielcarza. Niewtajemniczonym spieszę z tłumaczeniami: Mielcarz to bramkarz Widzewa… W sobotnie popołudnie haitański obrońca bramkę podarował Zawiszy Bydgoszcz, który ostatecznie wygrał to spotkanie 2:0.
- Dobór sędziów przez PZPN. W sobotni wieczór doszło do spotkania, w którym nerwy na boisku i trybunach były gwarantowane. Naprzeciwko siebie stanęły bowiem Legia Warszawa i Pogoń Szczecin, których kibice kilka tygodni temu przerwali wieloletnią zgodę, a mecz sędziował pan Krzysztof Jakubik. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że arbiter ten pochodzi z Siedlec, które znajdują się niebezpiecznie blisko Warszawy. Od początku wiadomo było, że może to wywołać negatywne komentarze dotyczące ewentualnej stronniczości arbitra. Sytuacji nie polepszył także fakt wyrzucenia przez arbitra na trybuny w końcówce pierwszej połowy trenera przyjezdnych, Dariusza Wdowczyka, który opuszczając ławkę rezerwowych wyzywał sędziów od pajaców. O trzymaniu przez arbitra żadnej ze stron nie powinno być oczywiście mowy, jednak Polski Związek Piłki Nożnej niemal na własne życzenie sprowadził na siebie kłopoty i sprowokował kibiców do szukania dziury w całym.
- Mecz Lechia-Ruch. Po znakomitym widowisku, jakie zgotowały nam te drużyny w maju, kiedy to na PGE Arenie padł wynik 4:4, apetyty fanów przed niedzielnym spotkaniem były wyjątkowo wygórowane. To, co pokazały nam jednak obie ekipy w niedzielne popołudnie w żadnym calu nie przypominało wydarzeń sprzed kilku miesięcy. Przez całe spotkanie oddały one zaledwie po dwa celne strzały, a na boisku dominował chaos. Obie drużyny zaprezentowały kibicom festiwal nieporadności i wszyscy ci, którzy wybrali się tego popołudnia na gdański stadion powinni domagać się zwrotu pieniędzy. Więcej niż udanych zagrań było tam bowiem kiksów i sytuacji, które, zamiast wzbudzać podziw, prowokowały jedynie do śmiechu.
***