Konserwatywny reformator – wielkie plany Brendana Rodgersa

BrendanRodgers_1519865a

Można nie lubić Liverpoolu. Można nie lubić Brendana Rodgersa. Trzeba przyznać jednak, że ten człowiek ma wizję. Wizję autorską, długofalową, której niezmiennie się trzyma. I pewnie ją zrealizuje, jeśli tylko otrzyma najbardziej pożądany przez trenerów dar. Czas.

***

Irlandczyk z Północy przybył na Anfield Road w glorii twórcy wyspiarskiego odpowiednika FC Barcelony, czyli urzekającej kibiców Swansea. Młody, ambitny reformator. Mający nie tylko przywrócić „The Reds” dawny blask, lecz także przeszczepić swoją, atrakcyjną dla oka, piłkarską filozofię. Teraz Rodgers zrzuca powoli rewolucyjną kokardę i przymierza się do ubrania królewskich szat. Szat póki co dla niego za dużych, lecz jest nadzieja, że z czasem strój dopasuje się. Tak jak ponad pół wieku temu było z Billem Shankly’em. Szkoleniowcem, na którego kolejne wcielenie kreuje się obecny menedżer Liverpoolu.

Rodgers w wywiadzie dla „Yahoo!” powiedział, że zamierza w Merseyside stworzyć futbolową dynastię na wzór legendarnego Billa Shankly’ego i Boba Paisleya. To nie pierwsze monarchistyczne porównanie dokonane przez 40-letniego trenera. Zaraz po objęciu rządów na Anfield Road wychowanek Ballymena United umieścił „The Reds” wśród wielkich piłkarskich „rodów” Europy, obok takich klubów jak AC Milan, Real Madryt, czy Bayern Monachium. Dziś nie ukrywa, że na długo chciałby rządzić słynnym, choć ostatnimi czasy słabym Liverpoolem. Na czym polega jednak ta dynastyczna idea, którą Irlandczyk z Północy zamierza odrestaurować?

„Dla kogoś takiego jak ja zadaniem jest odbudowanie klubów, co wcześniej wspaniale uczynił Bill Shankly, rozpoczynając wspaniałą, pełną sukcesów erę Liverpoolu.”

Legendarny Szkot ponad 50 lat temu wyniósł „The Reds” z drugoligowych czeluści do ścisłej europejskiej czołówki. Stworzył też podłoże kolejnych, trwających aż do lat 90′, triumfów Liverpoolu. A wszystko dzięki pewnemu pokojowi. „Boot Room” był miejscem, w którym sztab szkoleniowy zbierał się, by w towarzystwie whisky i cygar omawiać taktykę, decyzje personalne, czy analizować następnego przeciwnika. Z pierwszego składu „Boot Roomu” menedżerami, z wielkimi sukcesami, byli także Bob Paisley oraz Joe Fagan. Pomieszczenie zlikwidował dwie dekady temu Greame Souness. To wydarzenie uznaje się za symboliczny okres pewnej ery. Ery złotej, naznaczonej wieloma trofeami. Chyba słusznie. Ostatnie mistrzostwo ekipa z Anfield Road zdobyła bowiem w 1990 roku.

Zagwostką jest to, czy Irlandczyk z Północy podoła zadaniu. Ma błogosławieństwo od samego Jose Mourinho, z którym współpracował, gdy ten urzędował w Chelsea. Portugalczyk nominację byłego podopiecznego uznał za doskonały ruch włodarzy byłego klubu Jerzego Dudka. Jakkolwiek wielkie są jednak cele Rodgersa, nie ma pewności, czy realizacja wszystkich założeń go nie przytłoczy. Choćby ze względu na małe doświadczenie oraz młody wiek. Kwestią nie mniejszej wagi są także dosyć dynamiczne zmiany pracy Irlandczyka z Północy. Pod tym względem bliżej mu do wciąż wędrującego Mourinho niż statecznego Sir Alexa Fegusona. 40-latek w swojej krótkiej karierze szkoleniowej w jednym miejscu nie wytrzymał  dłużej niż 24 miesiące. Z Watford zrejetrował do Reading, chociaż do ostatnich chwil mamił fanów z Vicarage Road, że nigdzie się nie rusza. W ekipie „Królewskich” poddał się po pół roku niezadowalających rezultatów. Swansea Rodgers opuścił po dwóch sezonach, choć nigdy tak naprawdę nie ukrywał, że Walię traktuje jedynie jako przystanek w drodze na szczyt. Po dobrych wynikach i jeszcze lepszej grze zachodnio-brytyjskie wybrzeże stało się dla młodego trenera zwyczajnie za małe. Czy aby jednak nie istnieje podobne ryzyko z Liverpoolem? Jeśli ambitny menedżer zacznie osiągać sukcesy z „The Reds”, to niechybnie pojawią się oferty z innych klubów, a może i krajowych federacji. Propozycje z drużyn bogatszych, bardziej prestiżowych. Na ten moment po prostu lepszych. Jak wtedy zachowa się Brendan Rodgers?

Niemniej, nawet w przypadku najczarniejszego scenariusza, 40-letni menedżer nie pozostawi po sobie spalonej ziemi. Co tu dużo mówić – Rodgers wykonał i wykonuje nadal tytaniczną pracę, a efekty zmian, choć nieregularnie, są już widoczne. Szczególnie w porównaniu do poprzedniego trenera, Kennego Dalglisha – fachowca wybitnego, lecz mentalnie oraz warsztatowo zatrzymanego w zeszłym stuleciu. Nowe fundamenty niewątpliwie zostały postawione. Twór Rodgersa ma w Premier League najmniejszą średnią wieku, która jeszcze zmniejszy się po odejściu na zasłużoną emeryturę Jamiego Carraghera. Wdrażanie brytyjskiej wersji tiki-taki w siermiężnym dotychczas Liverpoolu to proces długofalowy, ale czekanie może się fanom, a także zarządowi, opłacić. Już teraz „The Reds” są czołową angielską ekipą pod względem czasu posiadania piłki. Obecnie są na trzeciej pozycji, choć do niedawna jeszcze prowadzili w tej klasyfikacji. Zespół z Anfield Road nadrabia za to strzałami – ze średnią ponad 19 prób na mecz są liderami.* Samymi tego typu statystykami ligi się nie wygra, co pokazał wielokrotnie Arsenal, lecz te liczby jasno unaoczniają, że 18-krotny mistrz Anglii zmienia się. Na lepsze.

Innowacji uległa również polityka transferowa. Za rządów Rodgersa do miasta Beatlesów wprowadzili się między innymi tacy piłkarze jak Fabio Borini, Daniel Sturridge, Philippe Coutinho, Joe Allen, czy Nuri Sahin. Oczywiście nie wszystkie te zakupy były udane. Wyznaczono jednak nową filozofię, w której głównym kryterium doboru zawodników stanowią umiejętności czysto piłkarskie, a nie szerokość klatki piersiowej czy obwód uda. Ważnym elementem, inaczej niż miało to miejsce za Rafaela Beniteza, stali się również wychowankowie. Tacy gracze jak Raheem Sterling, Andre Wisdom, a także Martin Kelly mogą w niedługim czasie zyskać sympatię kibiców na równi z do niedawna jednym z niewielu „Scousers” w zespole, Stevenem Gerrardem. Dodatkowo,  piłkarze mający liverpoolskie DNA we krwi, z pewnością będą mieli większą wolę umierania za klub niż nawet najlepsi, najsowiciej opłacani najemnicy spoza wysp.

Rewolucja wciąż trwa, choć pierwsza, gwałtowna faza chyba dobiega powoli końca. Niedługo przyjdzie czas na ewolucję, a następnie na stabilizację, czyli zbieranie owoców ciężkiej pracy. Sam Rodgers na początku przygody z Liverpoolem oświadczył, że potrzebuje co najmniej 12 miesięcy na efektywne wprowadzenie swoich założeń. Do tego potrzeba odpowiednich narzędzi. Rodgers zapowiada sprowadzenie w tym celu jeszcze 3-4 klasowych piłkarzy. Menedżer dodał, że najważniejsza jednak cały czas będzie drużyna, a nie indywidualności.

„Jeśli dążysz do sukcesu, nie ma sensu posiadania jedynie trzech czy czterech topowych zawodników, ponieważ oni mogą wygrać Ci pojedynczy mecz, lecz nie tytuły. Etos drużyny jest niezwykle ważny. Nikt w Liverpoolu nie robi mniej lub więcej niż inni. Wszyscy tu mamy identyczną etykę pracy: skupiamy się na tym, aby być jak najlepsi. Jest wiele sposób, by stworzyć taką atmosferę, ale najlepsza metoda to  codzienna robota na boisku.”

Otwartą kwestią pozostaje kto po ewentualnym odnowieniu liverpoolskiej dynastii zająłby miejsce po Rodgersie. Nieważne, czy za rok, czy za lat kilkanaście. Pierwszym ruchem Irlandczyka z Półnicy, po objęciu władzy na Anfiel Road, było usunięciu Steve’a Clarke’a, naturalnego sukcesora, z którym pracował zresztą w Chelsea. Niestety, Anglik, jako relikt poprzedniej władzy, musiał odejść. Teraz delfinem** stał się Colin Pascoe, od czasów Swansea druh 40-latka. Postać niepozorna, nie mająca predyspozycji ani doświadczenia do samodzielnej pracy. Przynajmniej w teorii.  To samo niemal cztery dekady temu mówiono o Bobie Paisleyu, gdy ten zastępował Shankleya. Jak to się skończyło, fani Liverpoolu doskonale wiedzą. Cichy, skromny człowiek doprowadził „The Reds” do trzech Pucharów Europy…

TOMASZ GADAJ

*dane ze strony whoscored.com

**Delfin – we Francji tytularny następca tronu

Pin It