Milion ważniejszych rzeczy

felieton1_a

Obudziłem się rano na spodziewanym kacu. Fornalik dalej był trenerem. Przez kilka chwil po przebudzeniu miałem wrażenie, że wczorajszy mecz to był tylko sen. Zawsze tak mam.

Poszedłem do kuchni. Radio fajnie grało, jak zawsze w sobotnie przedpołudnie. Świeciło słońce. Zrobiłem sobie kawę i przypomniałem wczorajszą rozmowę z kumplem, już po meczu. Wniosek był jeden – w życiu jest milion ważniejszych rzeczy od futbolu.

Są wnioski, do których trzeba dojrzewać latami, a i tak akceptuje się je z trudem. Ten jest właśnie jednym z nich. Nawet gdy przestajesz być dzieckiem, ciężko przyznać się przed samym sobą, że rzucanie pilotem w telewizor było głupotą, bo przecież jest on warty o wiele więcej niż ci przebierańcy biegający po murawie.

To znaczy wtedy nie są oni dla ciebie jeszcze przebierańcami, tylko prawdziwymi bohaterami. Nie dostrzegasz ich śmieszności. Do tego, żeby zauważyć w piłkarzach przeciętnych kopaczy też trzeba dojrzeć.

Jak masz kilka lat, to uświadamiasz sobie, że Święty Mikołaj nie istnieje. Ale jeszcze przez jakiś czas nie mówisz rodzicom o swoim odkryciu. Chcesz, żeby dalej myśleli, że nie wiesz o prezentach schowanych za kanapą już na kilka tygodni przed Wigilią.

Z futbolem jest podobnie.

Jak masz kilka lat i zadurzyłeś się w piłce na dobre, na świecie istnieje niewiele rzeczy poza nią. Każdy dzień wygląda wtedy podobnie. Budzisz się rano i nerwowo przebierasz nogami, aż wstanie reszta kumpli. W końcu nie wytrzymujesz i biegasz od domofonu do domofonu, aż zbierze się wystarczająco duża ekipa, żeby pójść na boisko. Grę przerywa dopiero zmrok. Tak przez wiele, wiele lat. Do czasu, aż szkoła zaczyna mieć poważniejszy wymiar, a ty zakochujesz się i uświadamiasz sobie, że piłkarzem byłbyś raczej marnym. Znacie to, prawda?

Krok po kroku do wniosku ostatecznego.

Z każdym kolejnym rokiem oddalającym cię od dzieciństwa, gole (zarówno te strzelane przez ciebie, jak i ulubionych piłkarzy) cieszą coraz mniej. Gdzieś ulatują czary, zostaje tylko chłodna kalkulacja i zwyczajna przyjemność. Futbol dalej jest fajny, ale już nie magiczny. A ty musisz przyznać się przed samym sobą, że słowa, które słyszałeś wiele razy w życiu, są jednak prawdziwe…

Wiele mądrych osób powtarzało mi przez lata, że z wiekiem piłka cieszy coraz mniej. Myślałem, że są dziwni i gadają głupoty. Obiecałem sobie, że nigdy nie doprowadzę się do takiego stanu.

W wieku trzynastu lat bardzo długo zastanawiałem się nad tym, jak to możliwe, że komentatorzy podczas ważnych meczów mogą swobodnie mówić. Ja byłem sparaliżowany już na długo przed pierwszym gwizdkiem. Dziwiłem się, że ludzie oglądając mecz, mogą coś jeść. Mój żołądek z nerwów natychmiast zwróciłby wszystko. Przedmeczowa noc przespana spokojnie była równie abstrakcyjną rzeczą, jak to, że na ulicy zaczną nagle rozdawać tony darmowych słodyczy.

Teraz się z tego śmieję.

Jednym z ostatecznych kroków na drodze do zmiany spojrzenia na futbol był moment, kiedy poznałem prawdziwą interpretację słów Billa Shankly’ego: „Niektórzy ludzie uważają, że futbol jest sprawą życia i śmierci. Jestem rozczarowany takim podejściem. Mogę zapewnić, że to coś o wiele ważniejszego”. W wieku kilkunastu lat te trzy zdania wydają się być idealnym mottem życiowym. Kiedy dowiedziałem się, że zostały wypowiedziane w ironicznym kontekście, czułem się jakby ktoś przyłożył mi metalowym prętem w twarz. Dziś mogę sparafrazować je na bardziej dosłowną wersję i podpisać imieniem i nazwiskiem.

W życiu jest milion ważniejszych rzeczy od futbolu. I pewnie z pięć milionów lepszych powodów do picia niż wczorajsza porażka z Ukrainą.

PAWEŁ MARSZAŁKOWSKI

Fot. Mateusz Pietrasiewicz

Pin It