W tym roku wyścig zbrojeń przed nowym sezonem rozpoczął się wyjątkowo szybko. Pod koniec maja. Na futbolowej szachownicy wszyscy najważniejsi gracze wykonali już swoje ruchy. Uczestnicy rozgrywki z uwagą przyglądają się pewnemu Hiszpanowi. Zazwyczaj energicznie działający 66-latek tym razem dziwnie czeka. Czeka nietypowo długo.
Jeszcze kilka tygodni temu w centrum Hiszpanii panował spokój. Odchodził wprawdzie Jose Mourinho, jednak na madrycki wakat zaklepanych było co najmniej dwóch mocnych kandydatów. Świętujący pierwszy triumf z Paris Saint Germain Carlo Ancelotti oraz Jupp Heynckes, przebąkujący o zaniechaniu pomysłu szkoleniowej emerytury. Niemal środek czerwca. Nie ma Mourinho, nie ma następcy. Niemiec odszedł na emeryturę lub, jak kto woli, urlop i na pewno nie poprowadzi od lipca Realu. Czyli w praktyce zapewne już nigdy. Włocha zaś niechętnie chcą puścić szejkowie zarządzający paryskim klubem. I pewnie jeszcze jakiś czas z Florentino Perezem się podroczą. O ile w ogóle zdecydują się puścić utytułowanego 54-latka na Półwysep Iberyjski. Znak czasów? Kiedyś na czele stawki, teraz w ogonie. Gdy inne wielkie ekipy albo mają nowych trenerów albo/i dokonują znaczących wzmocnień, Real Madryt od tygodni znajduje się w położeniu niezmiennym. Niezmiennie nieznanym.
Jeśli Perezowi uda się wyciągnąć z PSG Ancelottiego, to bez żadnych wątpliwości będzie można 66-latkowi przyznać tytuł Machiavellego Futbolu. Stary lis Florentino doskonale wie, że w obecnej sytuacji nie może być lwem. „Misja Ancelotti” to operacja znacznie trudniejsza nawet niż sprowadzenie niegdyś na Santiago Bernabeu Luisa Figo czy Cristiano Ronaldo. Hiszpan przekroczył już bowiem próg nowej rzeczywistości. Rzeczywistości, w której na piłkarskiej mapie, jeśli chodzi o sektor finansowym, przewagę mają Katarczycy. Dźwignia handlowa stoi po ich stronie. I to wschodni potentaci decydują, jak mocno zostanie ona naciśnięta. Nawet działający z rozmachem Perez musi rozumieć, że w dzisiejszych realiach pójście na wojnę przeciwko szejkom byłoby rozwiązaniem co najmniej brawurowym. By nie rzec głupim. Z całą pewnością lepiej mieć ich przychylność niż wrogość. Na ten moment negocjacje skuteczne to negocjacje sprytne. Delikatne. Bo dlaczego właściciele paryskiego klubu mają pozbywać się włoskiego trenera, który dał im upragnione mistrzostwo? Który dał im bardzo dobry występ w Lidze Mistrzów? Gruby portfel prezydenta Realu nie robi wrażenia. Włodarze PSG mają cały plecak takich portfeli. Katarscy biznesmeni oddadzą Ancelottiego tylko jeśli znajdą odpowiednie, gwarantujące dalsze sukcesy zastępstwo. To, patrząc na rynek trenerów, będzie niezwykle trudne. O czym doskonale wiedzą w Madrycie.
Wytrawny szachista potrafi jednak wygrywać partie nie tylko za pomocą wszechmocnej damy, ale też używając skoczków. Takim czarnym koniem w wyścigu o posadę w Realu może być Michael Laudrup. Z sielskiego, nadbrzeżnego Swansea od kilku dni dochodzą bowiem ciekawe sygnały. Między Duńczykiem, a prezesem Huw’em Jenkinsem miało dojść do scysji. Kto śledzi karierę szkoleniową najwybitniejszego piłkarza w historii ojczyzny Hamleta ten wie, że konflikty na tle trener-działacz były zawodnik Barcelony ucina bardzo szybko. Nawet najbardziej radykalnymi działaniami. A panowie nie zgadzają się w kwestii fundamentalnej. Polityki transferowej. Laudrup skrytykował zarząd za brak gotówki na pozyskanie dwójki piłkarzy – Iago Aspasa oraz Pierre’a Aubameyanga. Obaj mieli być dla Swansea za drodzy. Niemniej, menedżer walijskiej ekipy, na łamach South Wales Evening Post , powiedział, że z jego listy życzeń niemal wszystkie nazwiska są w zasięgu finansowym „Łabędzi”. Jenkins ponoć zarekomendował Laudrupowi innych grajków. Kenwyne’a Jonesa i Marvina Emnsesa. Kandydatury te spotkały się z natychmiastowym wetem Duńczyka. Wetem zrozumiałym. Duet przez ostatnie lata występował w topornych ekipach: odpowiednio Stoke i Middlesbrough. Przynajmniej na początku, do hołdującego techniczny futbol Swansea, pasowaliby jak kadra Fornalika na mundial w Brazylii. Dodatkowo, na południu Walii panuje mała wojna domowa. Mianowicie, w kwestii transferów, „Łabędzie” działają dwutorowo. Rynek brytyjski penetrują klubowi skauci bliscy Jenkinsowi, natomiast Stary Kontynent monitorowany jest przez autonomiczne ciało pod dowództwem zaufanego asystenta 49-latka, Erika Larsena. To właśnie jego drużyna wymyśliła złoty interes pod postacią transakcji Michu.
O ile Laudrup jest raczej spokojnym, pozytywnym człowiekiem umiejącym wytworzyć dobry klimat w szatni, o tyle w rozmowach z wlodarzami działa formatem zero-jedynkowym. Zdecydowanym. Jak w czasach, gdy swoimi no- look- passami rozrywał włoskie, hiszpańskie i holenderskie defensywy. Kiedy w Mallorce, po dobrym sezonie, prezes Lorenzo Serra Ferrer zwolnił jego asystenta, Duńczyk natychmiast opuścił wyspę. Ten sam asystent pracuje dziś w Swansea. Wierny niczym rycerz, którym zresztą Laudrup został w 2000 roku mianowany. Więc jeśli w Swansea konflikt nie zostanie, najlepiej na korzyść Duńczyka, szybko rozwiązany, otworzy się furtka dla innych klubów. W tym dla Realu Madryt. Dla Florentino Pereza. Prezes „Królewskich”, w razie kapitulacji jeśli chodzi o Ancelottiego, zatrudniając Laudrupa niewiele ryzykuje. A nie traci, przynajmniej całkowicie, twarzy. I czasu na wielkie, jakże kluczowe przed nadchodzącą kampanią, transfery.
Raz , Perez pozyskałby wielkiego niegdyś zawodnika Realu, potrafiącego stworzyć dobrą atmosferę w szatni. Odmiana po burzliwym okresie Jose Mourinho.
Dwa , Laudrup doskonale zna hiszpańskie realia i wyznaje ofensywną filozofię futbolu.
Trzy , Duńczyk mógłby pociągnąć za sobą (skuteczniejszego niż Benzema) Michu.
Oczywiście, 49-latkowi brakuje doświadczenia szkoleniowego w najwyższej klasy zespole. Rynek trenerski nie pęka jednak od wielkich – a przede wszystkim dostępnych – nazwisk. A Laudrup gwarantuje ład, spokój i ofensywną piłkarsko filozofię. Jego kandydatura jest naturalniejsza, mniej egzotyczna, bardziej przewidywalna w skutkach niż Karanka, Toril, czy nawet Zidane. Perez sam zresztą podkręcał nastrój, mówiąc w wywiadach, że wybór nowego opiekuna „Królewskich” może być niespodzianką. Pytanie tylko, czy niespodzianką mniejszą, jak Laudrup, czy wielką, jak Zinedine Zidane?
Sędziwy Hiszpan uważnie analizuje swoje położenie na szachownicy. Minutnik pokazuje, że czas do zrobienia ruchu zbliża się nieubłaganie. Inni przesunęli już figury. Zarówno oponent hiszpański, jak i przeciwnicy brytyjscy. A także tegoroczny arcymistrz z Niemiec. Trochę jednak zmieniony. Siwe włosy co prawda odpadły, ale rysy jakby młodsze, żywsze. Latynoskie. Gdzieś tam z trybun przyglądają się włoscy oraz francuscy pretendenci. Sędziwy Hiszpan wystawia rękę. Czy sięgnie po skoczka?
TOMASZ GADAJ