Całkiem niedawno Henrik Ojamaa użył bardzo ciekawego sformułowania. Wspomniał o efekcie tzw. kuli śniegowej, kiedy jeden ekspert o czymś wspomina, drugi tego słucha i powtarza. To zjawisko o tyle niebezpieczne, że z czasem sprawy mogą przybrać niepokojący obrót. Łatwo przypiąć komuś łatkę wielkiego człowieka albo wręcz przeciwnie – zrobić z kogoś kompletnego nieudacznika. Ofiarą takiego gadania stał się w Polsce napastnik Bayernu Monachium, Mario Mandzukić.
Wśród polskich kibiców akcje Chorwata nie stoją zbyt wysoko. Według powszechnej opinii to zwykły „Jugol” jakich wielu w światku piłkarskim, piłkarz zawdzięczający zwykłemu fartowi to, że znalazł się w wielkim klubie jak Bayern Monachium.
Propaganda sukcesu
Od momentu ogłoszenia transferu Roberta Lewandowskiego mieliśmy do czynienia z wieloma porównaniami, które na siłę przekonywały nas do tego, że Mandzukić to Lewandowskiemu może, co najwyżej, buty czyścić. Statystyki począwszy od występów jednego i drugiego w Lechu Poznań i Dinamie Zagrzeb, na obecnych rozgrywkach skończywszy. Tylko że te porównania dziwnym trafem pomijają wyczyny reprezentacyjne, a w nich Lewandowski ustępuje Mandzukiciowi, mimo że jego dorobek również na kolana nie powala. Powiemy wprost: opinię ekspertów albo „ekspertów” nijak mają się do rzeczywistości, bo są to porównania pozbawione bezstronności – rzeczy absolutnie koniecznej. Abstrahując już od tego, że ogólnie rzecz biorąc, takie porównania są na dłuższą metę jak wróżenie z fusów. Większość takich artykułów sprawia wrażenie jakby były robione na zamówienie. Ostatnio na łamach FootBaru ukazała się analiza gry Mandzukicia, ale nie gloryfikowaliśmy Roberta Lewandowskiego. Krytykować można każdego, bo nikt nie jest przecież święty.
CZYTAJ TAKŻE: Mandzukić. Bawarczyk z przypadku
Większość porównań czyniona jest w sposób pozornie logiczny. Robert Lewandowski strzela więcej bramek w słabszym klubie. Czy to wystarczy, aby postawić Mandzukicia niżej w hierarchii? Napastnikowi jest ciężko, jeśli za nim gra pięciu żądnych bramek pomocników. Jest trudno strzelać gole, a nie wygrywać.
Liczby nie mają odzwierciedlenia w futbolu, tymczasem na ich postawie daje się „Lewemu” pewne miejsce w składzie Bayernu Monachium. Robią tak Ci, którzy Lewandowskiego kochają bezgranicznie. Robienie z niego wielkiego herosa to nie moja bajka. Nie mam zamiaru na siłę zaklinać rzeczywistości. Nie zgadzam się z robieniem z Mario Mandzukicia łamagi – kto oglądał mecz Bayernu z HSV, ten wie, o co chodzi. W Polsce nadal panuje przekonanie, że Uli Honess pozbędzie się reprezentanta Chorwacji tylko dlatego, że przychodzi Robert Lewandowski. Robert pewnie wie doskonale, że to niemożliwe, ale jego wyznawcy już niekoniecznie. Bayern Monachium z Mario Mandzukiciem gra, co tu ukrywać, perfekcyjnie. Najlepszy obecnie klub na świecie nie będzie skazany na „Lewego” jak ma to miejsce w Borussii Dortmund. W Monachium może być lepszy nawet od konkurencji, ale może nie pasować do stylu gry i koncepcji Guardioli.
Śmieszna tendencyjność
Publikowanie wszelkich porównań to idealny przykład tego, że zjawisko „pompowania balonika” jest wciąż na czasie, a tutaj chyba nie o to chodzi.
Co ciekawe, w Chorwacji są święcie przekonani o tym, że to ich rodak jest na bardziej uprzywilejowanej pozycji. Niedawno w najbardziej poczytnym dzienniku sportowym w kraju, „Vecernij List” pojawiła się argumentacyjna wypowiedź jednego z najsłynniejszych chorwackich dziennikarzy – Ante Buskulicia. Oto fragment:
Mandzukić – bardziej efektywny, silniejszy i strzela ważniejsze gole od Polaka (…) Jeszcze bardziej wymowny jest fakt, że Lewandowski potrzebował aż 64 okazji, aby zdobyć 11 goli, a Mandzukić strzelił 10 bramek przy 36 okazjach! Czyli skuteczność „Mandziego” wynosi 27,78 proc., podczas gdy Lewandowskiego 17,19 proc. Mandzukić jest najskuteczniejszym napastnikiem w Bundeslidze (…) Patrząc na wszystkie gole strzelone w tym sezonie, nie tylko w lidze, Mandzukić 14 razy trafił prawą nogą, trzy lewą i siedem głową. I co najważniejsze – tylko jedna bramka była bez większego znaczenia. Z kolei Lewandowski zdobył siedem goli prawą nogą, cztery lewą, jedną głową i cztery z rzutów karnych. Olbrzymią różnicą pomiędzy napastnikami jest moment, w którym trafiali do siatki. Polak aż osiem goli strzelił, kiedy mecz był już rozstrzygnięty, na 3:0, 5:2 czy 6:2…
Ante Buskulić na łamach gazety „Vecernij List”
Argumentacja, w której również trudno doszukać się obiektywności. Wiadomo, że działa to na zasadzie – każdy broni swego. Jednak to, co wypisują gazety w Chorwacji, niewiele nas obchodzi. W naszym kraju zaczęto informować o każdej wpadce, każdym pudle Mandzukicia, jakby to gwarantowało, że jego akcje u Josepa Guardioli nagle spadną. Donosy o konfliktach nie mają znaczenia, patrząc na serdeczny uścisk obu panów po hattricku w meczu z HSV wygranym aż 5:0.
Ten tekst pojawił się za późno. „My” już zdecydowaliśmy: Mario Mandzukić może się pakować. Mario, przykro nam: zgaś pochodnię, oddaj „fartucha”.