Jeden z moich redakcyjnych kolegów, Kuba Czyżycki, we wczorajszym artykule poświęcił sporo uwagi Gerardo Martino i jego pozytywnemu wpływowi na grę Barcelony po nieco ponad stu dniach od przejęcia schedy trenerskiej (TUTAJ znajdziecie ten tekst) . Skłonił mnie tym do krótkiej refleksji na temat bliskiej Barcelonie drużyny. Bliskiej, czy obie instytucje tego chcą czy nie. Nie sposób oprzeć się porównywaniu dwóch największych ekip w Hiszpanii. O ile rozwój Barcelony zdążył już znaleźć odzwierciedlenie w urozmaiconym stylu gry i świetnych wynikach, o tyle Real Madryt dopiero rozpościera skrzydła i notuje raczej swoje małe zwycięstwa niż powrót do Realu z drugiego sezonu Jose Mourinho.
Za dobry omen można było już uznać zwycięstwo z Sevillą na Santiago Bernabeu. Królewscy zdobyli wtedy siedem bramek i ogólnego entuzjazmu nie zmąciły trzy gole stracone. Na ów entuzjazm złożyło się też parę innych czynników, między innymi świetna dyspozycja wygwizdywanego dotychczas Karima Benzemy czy dwie bramki i asysta Garetha Bale’a, który zadał kłam złowróżbnym proroctwom jego krytyków. W starciu z Andaluzyjczykami na boisku zameldował się także Xabi Alonso po niemal półrocznym rozbracie z piłką. Rudobrody Bask niczym uznany basista swoją grą pokazał, jak brzmi gra bez niego, a jaki ton zyskuje z nim w zespole.
Osobny akapit dla Cristiano Ronaldo. Przy portugalskim cracku słowa ‚spektakularny’, ‚dynamiczny’ czy ‚niezwykły’ nie wyczerpują formy jak puste frazesy, lecz nabierają nowej mocy i brzmienia. Cristiano już od dawna nazywać można ‚prawdziwym Ronaldo’ na równi z tym brazylijskim, bo dzieli z nim nie tylko nazwisko, ale i klasę, dorobek strzelecki czy talent; pytanie, czy już go pod tym względem nie przewyższył?
Starcie na Juventus Stadium w Lidze Mistrzów przyniosło jak najbardziej zasłużony remis. Rywalowi, który chciał walczyć, szarpał i stawiał opór, Real początkowo nie dotrzymywał kroku, jednak po przerwie w szeregach Realu drgnął jakiś impuls, który nie tylko poprowadził do wyrównania, ale dzięki niemu wyszli na prowadzenie. Co się dzieje z Realem, że nagle zaczyna grać coraz dłuższymi momentami rewelacyjnie i niemal koncertowo? Wydaje się, że to kwestia zarówno powrotu do formy wielu piłkarzy, jak i samej taktyki. Przetasowania i roszady w składzie Carlo Ancelottiego to chleb powszedni - wszystko to, by po pierwsze każdy zawodnik był oswojony z rytmem meczowym, a po drugie, aby szkoleniowiec Realu wreszcie odnalazł optymalną formułę i pomysł na grę. Włoch próbował różnych wariantów, na początku wystawiał Cristiano Ronaldo na środku ataku, a do drugiej linii gotów był już delegować Sergio Ramosa czy Angela Di Marię. Od kilku spotkań jednak Real rozpoczyna mecz w ustawieniu 4-3-3, gdzie wszyscy trzej środkowi pomocnicy (Modrić, Khedira, Alonso/Illarramendi) operują w środku pola, czyszczą i rozgrywają, a dzięki temu trzech atakujących (Bale, Benzema, Ronaldo) mogą skupić się na zawiązywaniu i wykańczaniu akcji. To niemal wybuchowa mieszanka, której eksplozywność paradoksalnie najbardziej mogą odczuć jedni z najlepszych w tym sezonie Isco i Angel Di Maria.
Pierwszy w ustawieniu bez klasycznej mediapunty jest po prostu niepotrzebny, zaś drugi musi pogodzić się z układem gwiazd na madryckim niebie – status Ronaldo jest absolutnie niepodważalny, a Bale spłaca się tak szybko, że aż szkoda go zdejmować. Problemem młodego Hiszpana – o ironio – jest jego uniwersalność i wszędobylskość; ma niewątpliwie ogromny talent, lecz w meczach, w których grał pierwsze skrzypce, pozostała część drużyny fałszowała. Isco bez problemu potrafi się odnaleźć w roli podwieszonego napastnika tuż za plecami nominalnego snajpera lub jako ofensywny rozgrywający czy skrzydłowy. Każda z tych pozycji w Realu Madryt jest mocno obsadzona – Benzema nie jest typem napastnika, który czeka na piłkę i wykańcza akcję, raczej sam rozgrywa i asystuje, Modrić osiągnął niemal szczytową formę, a Ronaldo i Bale są przecież do wygryzienia niemożliwi. Isco na tę chwilę nie jest piłkarzem, który wpasowałby się w kompozycję Ancelottiego, ponieważ nie ma jednolitej, określonej charakterystyki. Być może Carletto znajdzie dla niego nową rolę, a być może wróci do starej taktyki i filigranowy zawodnik dostanie parę szans na udowodnienie, że drużyna gra lepiej z nim niż bez niego. Klasycznie już przy ogromnej ilości strzelonych goli kuleje defensywa, ale dopóki Real nie roztrwoni dużej bramkowej przewagi w ważnym meczu, nie będzie to istotnym problemem.
W Realu Madryt dzieje się coraz lepiej. Sęk w tym, że poprawa póki co widoczna jest na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni, a nie w kontekście ostatnich stu dni. NIemniej jednak widać, że efektowna gra jest możliwa bez sztancy Jose Mourinho.
MARIUSZ JAROŃ
fot. melty.fr