Sergio Ramos uważany jest za jednego z najlepszych defensorów na świecie. Być może kiedyś rzeczywiście nim był, dziś to jedynie cień piłkarza w swojej najlepszej dyspozycji. Nie bójmy się postawić tezy, że Ramos to w tej chwili największe osłabienie Realu Madryt.
Marcin Dorna: Piłkarz musi być inteligentny
Andaluzyjczyk gra dla Realu Madryt już dziewiąty rok, jak każdy zaliczał swoje wzloty i upadki, ale tak fatalnie nie szło mu od trzech, czterech czy pięciu sezonów. Wtedy jego błędy i pomyłki można było zrzucić na karb braku doświadczenia, młodości czy słabszej dyspozycji całego zespołu. Teraz dla beznadziejnej formy Ramosa nie ma żadnego usprawiedliwienia, bo ma już 27 lat, jest w optymalnym wieku dla piłkarza, ma ze sobą mnóstwo doświadczenia i partnerów, z którymi jest zgrany. Powinien stanowić filar defensywy.
W ostatnim starciu z Osasuną (2:2) Ramos udowodnił, jak daleko mu do miana podpory drużyny. W pierwszej połowie otrzymał czerwoną kartkę i poważnie osłabił Real na trudnym dla Królewskich terenie El Sadar. Wcześniej, dla odmiany w Lidze Mistrzów, w starciu z Galatasaray także wyleciał z boiska. Można go bronić, mówić, jak to sędziowie krzywdzą i niesprawiedliwie karają Ramosa. Oczywiście, że można. Idąc tym tokiem rozumowania, Ramos doświadczył rażącej niesprawiedliwości ze strony sędziego już osiemnaście razy. Osiemnaście czerwonych kartek w dziewięciu sezonach gry. Dwa wykluczenia przypadające na jeden sezon. Bomba, tyle nie miał jeszcze nikt w Realu.
Nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że Sergio nie uczy się na własnych błędach i nie wyciąga z nich wniosków, a co za tym idzie, nie potrafi się poprawić. Że nie jest zbyt pojętnym uczniem, jeśli chodzi o dyscyplinę i poziom boiskowej kultury. Nie mówię tylko o wspominanych wykluczeniach z gry, ale także o notorycznych utarczkach słownych z sędziami, o poziomie zaangażowania, o stanowieniu wzoru dla innych piłkarzy. Do legendy przeszedł już jego słynny gest – uniesienie ręki i odwrócenie się z nadzieją do sędziego liniowego w każdym momencie, w którym piłkarz drużyny przeciwnej zdobywa bramkę. Ramos nie budzi już skojarzeń z pewnym, silnym, dobrze grającym głową defensorem, potrafiącym zręcznie wyprowadzać piłkę z pola karnego. Teraz bliżej mu do zupełnie odwrotnie nacechowanych określeń: słaby, niepewny, kłótliwy, momentami chamski czy niezrównoważony. Bo jak inaczej wytłumaczyć otrzymanie dwóch czerwonych kartek w ciągu miesiąca, jeśli nie boiskową głupota i beznadziejną dyspozycją? W wersję o brzydkim, złym arbitrze mimo wszystko trudno mi uwierzyć.
Kiedy w beznadziejnej formie był Benzema, pisałem, że nie ma się czego obawiać, że na jego pozycji nie ma rozsądnej alternatywy i Francuz prędzej czy później „odpali”. Broniłem go, bo byłem przekonany, że strzelecka indolencja byłego napastnika Olympique Lyon nie będzie aż tak odczuwalna dla Realu i niewybaczalna dla kibiców. Gdy nie strzelał Benzema, strzelali przecież Isco, Di Maria czy Ronaldo. W obronie jest nieco inaczej. Tutaj nie da się nikomu uratować skóry i zatrzeć złe wrażenie po pomyłce kolegi.
Sergio Ramos w tym sezonie przełamuje kolejne granice boiskowego kretynizmu. Bez urazy oczywiście, bo poza placem gry może sobie czytać Tołstoja i być niezwykle sympatycznym facetem. Na boisku nie pokazuje cech, które przypisuje się kapitanom. Cech, które przypisać można Xabiemu Alonso czy Cristiano Ronaldo… Ale nie nieodpowiedzialnemu obrońcy, który popełnia błąd za błędem.
MARIUSZ JAROŃ
fot.: heraldsun.com