Znamy potencjalnych rywali polskich drużyn w kolejnych rundach eliminacji Ligi Mistrzów i Ligi Europy. Krótko mówiąc – źle nie jest, pozostaje tylko wyjść na boisko i wygrywać.
***
Legia Warszawa zagra ze zwycięzcą pary Sligo Rovers-Molde FK. Ponieważ mistrzowie Norwegii w pierwszym meczu wygrali w Irlandii 1:0 i trudno się spodziewać, by u siebie roztrwonili nawet tak minimalną przewagę, to prawdopodobnie oni staną „Wojskowym” na drodze do następnej rundy. Czy to dobre losowanie dla podopiecznych Jana Urbana?
Ani tak, ani nie. Nie ma co dziękować opatrzności, rzucać więcej na tacę czy strzelać korkami od szampana. Legia wcale nie miała fury szczęścia, losowanie było jakie było i tyle. Prawda jest taka, że w tej fazie naprawdę trudno było trafić na poważnego rywala. No dobra, może poza Maccabi Tel Awiw, ale i to nieco dyskusyjna pochwała. Po wyciągnięciu interesujących nas kulek pojawiły się komentarze w stylu: „Uff, mogło być gorzej!”. Naprawdę? A kto niby byłby tym gorszym rywalem? HJK Helsinki z potężnej fińskiej Veikkausliigi? A może Dinamo Tbilisi, przedstawiciel mocarnej Umaglesi Ligi? Litości.
Wszyscy przeciwnicy byli mniej więcej na tym samym poziomie i jeśli Legia poważnie myśli o fazie grupowej choćby Ligi Europy, nie może drżeć przed takimi zespołami. A co wiadomo o Molde? To mistrz Norwegii z ostatnich dwóch sezonów, który najwyraźniej nasycił się panowaniem, bo w obecnych rozgrywkach (system wiosna-jesień) nawet o podium może zapomnieć. Ligę rozpoczął od pięciu porażek i dwóch remisów, potem delikatnie się ocknął, ale efekt wciąż jest mizerny – dopiero jedenaste miejsce w tabeli. Tak więc formy za bardzo nie ma, a nawet jakby była, to i tak nie byłoby się czego obawiać, bo brak tam wielkich grajków. Największą gwiazdą drużyny jest trener, Ole Gunnar Solskjear, a on już raczej na murawę nie wyjdzie. Może zapeszamy, ale wydaje nam się, że ścieżka do czwartej rundy jest względnie prosta.
Czas na Ligę Europy. Tam Lech zagra z Żalgirisem Wilno bądź Pjunikiem Erewań, przeciwnikiem Śląska będzie Club Brugge, a Piast zmierzy się z Anorthossisem lub Gefle IF
Tutaj możemy powiedzieć, że szczęście bardziej dopisało, niż odwrotnie. Lech raczej zagra z wicemistrzami Litwy, bo ci w pierwszym meczu wygrali z Pjunikiem 2:0, co jest dosyć pokaźną zaliczką. Nie będziemy was oszukiwać, nie mamy pojęcia jak gra się tam w piłkę, ale skoro Kamil Biliński jest w ojczyźnie Księcia Witolda supersnajperem, pewnie szału nie ma. Mickiewicz i Miłosz chwalili litewskie krajobrazy, ale jakoś nikt nigdy nie sławił tamtejszych piłkarzy, toteż pewnie i bać się nie ma czego. Kolejna runda powinna być formalnością.
Aha, warto dodać, że trenerem Żalgirisu jest Marek Zub, kapitanem były piłkarz Korony i Jagiellonii Andrius Skerla, a ponadto kopie tam jeszcze kilku zawodników znanych z polskich boisk, jak Pawieł Komołow czy Georgas Freidgeimas. Gwoli ścisłości – żaden z nich Polski nie zawojował.
Niby Śląsk trafił średnio, ale mógł zdecydowanie gorzej (Udinese bądź Trabzonspor), więc też nie ma co narzekać na fart. Brugge to nie jest łatwy rywal, jednak powinien być w zasięgu podopiecznych sympatycznego skądinąd czeskiego szkoleniowca. Tym bardziej, że wrocławianie wygrali najbardziej przekonująco spośród naszych eksportowych drużyn, a ich rywal wcale nie był znacząco słabszy od przeciwników Legii czy Lecha. Zadanie mają trudne, ale nie niewykonalne.
A Piast? Nie, nie zapomnieliśmy o „Piastunkach”, ale zanim gliwiczanie zaczną myśleć o następnej fazie, najpierw niech wygrają rewanż z Karabachem.