Lewy jak Boniek. Bello di notte!

Piękny nocą – tymi słowami legendarny prezydent Juventusu Gianni Agnelli określał Zbigniewa Bońka nawiązując do jego specjalnych mocy w wieczornych meczach. Dzisiaj Bello di Notte jest inny Polak. Robert Lewandowski przyćmił wszystkich ,,Galacticos” i całkowicie pozamiatał na Signal Iduna Park!

***

Borussia Dortmund – Real Madryt 4:1 (1:1)
Lewandowski 8′, 50′, 55′, 66′ (k.) – Ronaldo 43′

Nie wszyscy muszą trzymać kciuki za Lewego, ale dzisiejszy wieczór jest jednym z najbardziej spektakularnych występów polskiego sportowca w ostatnich latach. Napastnik Borussii bije kolejne rekordy strzeleckie z prędkością Usaina Bolta w stu procentach wykorzystując swój moment. To bezwzględnie czas Roberta. Jeden gol w półfinale Ligi Mistrzów to już byłoby coś, ale cztery?! Przeciwko wielkiemu Realowi?!

RL9 oprócz wielkich strzeleckich umiejętności, ma również furę szczęścia: a to Reus się obetnie przy strzale i wychodzi z tego zaskakująca asysta, a to po kiepskim dośrodkowaniu Schmelzera futbolówka trafia wprost pod nogi Lewego – żyć nie umierać. Ale nie umniejszamy dzisiaj jego wyczynu! Polak grał na Pepe i wychwalanego pod niebiosa Varane’a, a robił z nimi co chciał. Trzeci gol to był po prostu majstersztyk, którego nie powstydziliby się królowie pola karnego z Ruudem van Nistelrooy’em na czele. Zwróćcie również uwagę na siłę Roberta, wszyscy atakujący go ciałem odbijają się jak od ściany.  Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości to dzisiaj zostały one rozwiane – mamy napastnika klasy  światowej, koniec kropka.

Robert pisze swoją historię (pierwszy, który strzelił 4 gole „Los Blancos” w Champions League i pierwszy, który uczynił to dla BVB), ale musimy poświęcić kilka słów innym bohaterom Dortmundu. Kuba Błaszczykowski i Łukasz Piszczek rządzili po prawej stronie boiska, a nasz reprezentacyjny obrońca ma ewidentnie patent na Cristiano Ronaldo. Portugalczyk robi z każdym kryjącym go w tym roku patafianem co chce, a przy Łukaszu kolejny raz nie może zrobić sztycha. Krytykowany w tym sezonie przez niemieckie media za kiepską postawę w defensywie odpokutował dziś wszystkie swoje błędy.

Sven Bender i Ilkay Gundogan zmiażdzyli środkową linie Madrytu. Przechwyt za przechwytem i żadnej gry na alibi do boku, tylko cały czas napędzali grę BVB do przodu. Aż szkoda, że rajd Turka z niemieckim paszportem nie zakończył się cudownym golem (Diego Lopez!), bo byłaby to bramka równie piękna, co napastnika z dziewiątką na plecach w żółto-czarnej koszulce. Kolejny raz świętną partię w Lidze Mistrzów rozegrał Roman Weidenfeller, z resztą wszyscy dortmundczycy spisali się na medal.

No, może prawie wszyscy. Mats Hummels przymierzany jest do wszystkich europejskich potentatów, a z niepokojącą siłą przyciąga do siebie nieszczęścia w najważniejszych potyczkach. Najpierw zawalił Niemcom półfinał ubiegłorocznego EURO, dzisiaj na tym samym szczeblu rozgrywek  również o mały włos nie spartaczył wysiłku kolegów. To naprawdę paradoks, że Neven Subotić powszechnie uważany za tego słabszego z dwójki stoperów Borussii musiał dwoić się i troić, by naprawiać błędy Hummelsa, któremu pewnie ujdzie to płazem, bo cała Westfalia ma dzisiaj innego bohatera. Hektolitry piwa zrobią swoje.

Wspaniale zachowała się również publiczność zgromadzona na Signal Iduna Park, którą Jurgen Klopp prosił przed meczem, by nie wygwizdywała Mario Goetze. Pewnie nie wszystkim było to w smak w skutek rozgoryczenia letnim transferem reprezentanta Niemiec, ale kibice dostroili się do poziomu prezentowanego na murawie przez swoich pupili i grzecznie spełnili życzenia swojego pryncypała. Klasse gemacht.

A Real? Ekipa z Madrytu w zasadzie nie pojawiła się w Westfalii. Niewidoczny Mesut Ozil, niedokładny Sami Khedira, do tego zamotani defensorzy – to nie miało prawa się udać. Nie pomógł nawet, jak to ujął Dariusz Szpakowski ”Xabi Alonso słynący z jądrowego napędu” , chociaż nie do końca wiemy skąd on to określenie wytrzasnął. I tylko CR7 szkoda. Widząc parodię futbolu w wykonaniu swoich kompanów starał się być wszędzie, o mały włos nie strzelił drugiej bramki, która dawałaby jeszcze nadzieję przed rewanżem na Bernabeu.

Fajnie, że pierwsze mecze półfinałowe pokazały, że takie tuzy jak Portugalczyk i Leo Messi nie zawsze są w stanie wygrywać w pojedynkę. Kolektywny zespół zapieprzający przez pełne 90 minut może sobie poradzić nawet z najbardziej nieokiełznanymi jednostkami. Teorię tą próbował jeszcze podważyć nieszczęsny Hummels, ale Lewy i spółka mieli inne plany na dzisiejszy wieczór.

Kibice Realu mogą pocieszać się tym, że ich zespół zaprezentował się nieco lepiej niż zlana wczoraj Barcelona. Zawsze coś. Fakty są jednak takie, że po pierwszej rundzie Niemcy wygrywają z Hiszpanią 8-1 (złośliwi licząc wyczyn Hummelsa powiedzą nawet, że jest 9 do jaja) i tylko seria niezwykle fortunnych zdarzeń może doprowadzić, którąś z ekip z Półwyspu Iberyjskiego do finału na Wembley.

Ostatni raz nasi zachodni ząsiedzi zdominowali tak Europę w 1939 roku, nieprawdaż?

Pin It

  • mane

    W historii Ligi Mistrzów nie zdarzyło się nigdy, aby na poziomie półfinału czy finału jeden zawodnik zdobył w meczu 4 gole. A w poprzedniku LM, czyli PEMK ostatni przypadek gdy w półfinale lub finale jeden zawodnik zdobył karetę to Ferenc Puskas, który w finale z 1960 roku w meczu Real – Eintracht Fr/M zdobył 4 bramki. Minęły 53 lata…

  • fanBVB

    Magia, magia, jeszcze raz magia!!!