Gdy przechodził w 2008 roku do Galatasaray fani Leeds byli wściekli. Jak on mógł to zrobić? Czy nie pamięta co się stało w 2000 roku, gdy z ręki tureckich ultrasów zginęło dwóch kibiców „Pawi” ? Odpowiedział listem otwartym, w którym podkreślał swą miłość i szacunek do byłego klubu. Respekt, który pokazał wybierając numer 19, numer który miał na koszulce, gdy debiutował w barwach Leeds. On. Harry Kewell.
Na początku piłkarskiej kariery czekały na niego czterotygodniowe testy piłkarskie w szkółce juniorskiej Leeds United. Tam, ramię w ramię z Brettem Emertonem robili wszystko, by dostać szansę w najlepszej lidze świata. Trenerowi spodobali się obydwaj, lecz tylko Kewell ze względu na angielskie korzenie ojca, spełniał wymogi wizowe, co umożliwiło mu rozpoczęcie kariery w wymarzonym miejscu. Na debiut w drużynie Pawi musiał czekać prawie rok. 30 marca 1996, mając siedemnaście lat po raz pierwszy zaprezentował swe umiejętności w oficjalnym spotkaniu. Potem było już tylko lepiej. W ciągu kilka lat spędzonych na Elland Road Australijczyk stał się idolem kibiców i wywalczył sobie stałe miejsce w drużynie. ( TUTAJ czytaj o sile, szansach i potencjale Australii na nadchodzącym Mundialu)
Na początku XXI wieku Leeds było jednym z najsilniejszych zespołów w Premier League. 3 miejsce w lidze, przegrany półfinał Pucharu UEFA z Galatasaray i pamiętny półfinał Ligi Mistrzów w 2003, który zdeterminował przyszłość Kewella. Targany problemami finansowymi klub musiał sprzedać swoją gwiazdę. O wychowanka Leeds walczyły czołowe europejskie kluby- Bayern, Milan, Real Madryt, Barcelona, czy Manchester United- lecz ten postanowił stać się częścią projektu, o którym miał usłyszeć niedługo cały piłkarski świat. Za 5 mln funtów przeszedł do Liverpoolu. ( TUTAJ czytaj historię dramatycznego upadku wielkiego Leeds United).
Przygoda Kewella na Anfield ma dwa oblicza. Z jednej strony był współtwórcą sukcesów The Reds w tamtym okresie, został pierwszym w historii Australijczykiem, który triumfował w Lidze Mistrzów, z drugiej zaś 5-letni mariaż z klubem zakończył się nieprzedłużeniem kontraktu. Kewell często był kontuzjowany, miewał z tego powodu wahania formy, zdarzyło się nawet, że w lidze rozegrał jedynie 2 spotkania w ciągu całej kampanii. Włodarze The Reds nie widzieli sensu w obciążaniu budżetu płacowego tak podatnym na kontuzje zawodnikiem. Z Australijczykiem pożegnano się bez żalu. ( TUTAJ czytaj o wielkim powrocie do Liverpoolu).
Potem była przygoda w Galatasaray, krótki epizod w katarskiej piłce przeplatany występami w rodzimej lidze. Aż dziw bierze, że mający 58 występów w narodowej reprezentacji zawodnik, którego cała kariera naznaczona jest kontuzjami, które nie pozwoliły mu osiągnąć szczytu umiejętności, tak długo pozostał czynnym graczem. On naprawdę kocha ten sport, a 12 kwietnia pożegna się z nim, ale tylko oficjalnie. Piłka pozostanie miłością Kewella na zawsze, a on sam pozostanie legendą. On. Chłopak, który nie bał się marzyć.
TOMASZ MILESZYK
fot. telegraph.co.uk