Bardzo dobry początek sezonu sprawił, że Lechia Gdańsk pierwszy raz od 18 lat była liderem ekstraklasy. Wszystko to działo się za sprawą nowego trenera. Michał Probierz udanie wkroczył do trójmiejskiego zespołu i swoim warsztatem, „gimnastyką” przy linii bocznej oraz stałą presją wywieraną na sędziach sprawił, że o lechistach zaczęło się mówić nawet w perspektywie europejskich pucharów. Obecnie jest zdecydowanie gorzej. Brak zwycięstwa od sześciu meczów oraz ostatnia sromotna przegrana z Widzewem w Łodzi zdecydowanie te nastroje ochłodziły. Jaka jest zatem prawda o zespole z PGE Areny?
W szczytowym momencie obecnego sezonu zespół Lechii Gdańsk przyciągnął na trybuny swojego stadionu ponad 24 tysiące widzów. Patrząc na średnią frekwencje z zeszłego sezonu jest to wynik fantastyczny. Wiadomo – za dobrymi wynikami idzie wysoka frekwencja, a jeżeli dojdzie to tego jeszcze widowiskowa gra, to efekt może być długotrwały. Gdańszczanom tej passy nie udało się jednak podtrzymać. Spoglądając na tabele po 11. kolejce zeszłego sezonu można się zdziwić – mimo iż zespół „Bobo” Kaczmarka miał więcej porażek, to w analogicznym punkcie rozgrywek miał trzy punkty więcej i był o pozycję wyżej niż drużyna Probierza obecnie. Do tego miał lepszy bilans bramkowy. A mogłoby się wydawać, że Lechia Probierza jest bardziej chwalona niż ekipa „Bobo” Kaczmarka.
Wróćmy jednak do teraźniejszości. Co było najmocniejszą stroną Lechii na początku rozgrywek? Przede wszystkim solidna defensywa. Para stoperów Sebastian Madera – Jarosław Bieniuk wspierana ofensywnie usposobionym Deleu oraz najsłabszym w tym towarzystwie lewym obrońcą (najpierw Christopher Oualembo, a później Adam Pazio) nie grała oczywiście bezbłędnie, ale na tyle stabilnie, że trener Probierz mógł być o nią spokojny. W grze defensywnej bardzo dobrze spisywali się jeszcze dwaj pivoci. Marcin Pietrowski, a w szczególności zaledwie 18-letni Paweł Dawidowicz. Pochodzący z Warmii „Hiena” jest bez wątpieniem największym wygranym pierwszych kolejek. Jego gra nie jest widowiskowa, ale bardzo pożyteczna. Często niewidoczny, ale bardzo skuteczny w odbiorze. Brudna robota wykonywana przez 18-latka miała ogromny wpływ na dobrą grę całej defensywy Lechii.
Do dobrej postawy defensywy dostawali się Paweł Buzała i Piotr Grzelczak. Piłkarze, którzy bardziej znani są ze słabej skuteczności niż seryjnego strzelania goli, w sumie zdobyli sześć bramek i prezentowali się – co zaskakujące – więcej niż przyzwoicie. Do czasu. Kiedy obrona Lechii zaczęła popełniać seryjnie błędy – wszystko się „rypło”. Według mnie drużyna Lechii Gdańsk sięgnęła szczytu − wyżyn swoich umiejętności. Mecz z Barceloną, który dla wielu piłkarzy był najlepszym w karierze sprawił, że Lechia znalazła się na fali wznoszącej. Wiadomo jednak, że każda fala ma swój kres – bardzo często z impetem rozbija się o skały.
W kultowym filmie Władysława Pasikowskiego „Psy” jest scena, w której na pokrętne tłumaczenia kapitana Stopczyka (granego przez Edwarda Lubaszenkę) w sprawie palenia akt na wysypisku major Walenda (Jan Machulski) krótko i dosadnie stwierdza: „Stopczyk, wy wyżej wała nie podskoczycie”. Podobnie jest z Lechią – w tym składzie osobowym pewnego poziomu nie przeskoczy. Jeżeli trener Probierz ma ambicję (w co nie wątpię) aby jego zespół nie pałętał się gdzieś w środku tabeli, niezbędne są wzmocnienia – szczególnie w ataku. Liczenie, że Buzała, Grzelczak czy Adam Duda będą regularnie zdobywać gole jest niepoważne. Powrót na falę, o której wspominałem wcześniej wymaga radykalnych działań. Transferowych działań.
JAKUB KOWALEWSKI
Fot. Facebook.com/PilkaNoznaKrolowaSportu / 90minut.pl