Laudrup na dłużej w Swansea – triumf obustronnego rozsądku

Michael Laudrup przedłużył o rok wygasający w czerwcu kontrakt ze Swansea. „Łabędzie” tym samym przeprowadzili swój pierwszy i, prawdopodobnie, najlepszą letnią transakcję. Transakcję wartą, według mediów, około 5 milionów funtów.

Nowa umowa Duńczyka to trumf obustronnego rozsądku. Rozsądku walijskiego klubu, bo szybko zagwarantowali sobie lojalność człowieka, który doprowadził ich do pierwszego trofeum w historii. Także rozsądku Laudrupa, ponieważ 49-latek zdecydował się kontynuować rozpoczęte 9 miesięcy dzieło, a nie skacząc na chyba zbyt głęboką póki co wodę w postaci Manchesteru City, Chelsea, czy Realu Madryt, do których był przymierzany. Nic w tym dziwnego. Każdy, kto widział cudowną grę byłego wybitnego piłkarza Barcelony, ten wie, że spokój i rozwaga to cechy niewątpliwie wyróżniające pięciokrotnego mistrza Hiszpanii. Podobne atrybuty charakteryzują także rycerza, którym Laudrup został mianowany w 2000 roku. Naturalnie, za piłkarskie zasługi.

Obecny sezon jak dotąd jest najlepszym w historii 101-letniego walijskiego klubu. Wywalczony niedawno Puchar Ligi to pierwsze liczące się trofeum Swansea. Dzięki pokonaniu aż 5:0 Bradford, „Łabędzie” dostaną również szanse pokazania się na Starym Kontynencie, a konkretnie w rozgrywkach Ligi Europejskiej. Niektórzy jednak deprecjonują osiągnięcia Laudrupa. Uznają, że Duńczyk przyszedł na gotowe dzieło stworzone przez Brendana Rodgersa. Bzdura. Coś jak mit o potężnej Barcelonie z 2008 roku, której owoce pracy Franka Rijkaarda miał zbierać i przypisać sobie Pep Guardiola.

Owszem, dzisiejszy menedżer Liverpool w czasie swojej dwuletniej kadencji na Liberty Stadium stworzył, wymodelował dzisiejszą grę Swansea, nazywaną czasem „Swanseloną”, co oczywiście nawiązuje do zespołu ze stolicy Katalonii. Irlandczykowi z Północy nie uśmiechała się jednak długofalowa praca w niemal 170-tysięcznym mieście. 40-latek zdecydował się podjąć misję przywrócenia dawnego blasku niegdyś wielkiemu Liverpoolowi. Na jego miejsce przybył, po niemal rocznej przerwie od trenerki, Michael Laudrup. Dokładnie 15 czerwca 2012 roku. Już tydzień później 48-letni wówczas szkoleniowiec zaklepał swój najlepszy dotychczas transfer w karierze szkoleniowej. Z odmętów hiszpańskiego przeciętniaka, Rayo Vallecano wygrzebał on bowiem Michu. Napastnika, który teraz w ligowej klasyfikacji strzelców wyprzedza Wayne’a Rooneya i Fernando Torresa. Na Swansea jednak, oprócz ucieczki Rodgersa, spadły inne, równie dotkliwe ciosy. Ciosy, z którymi się już musiał duński menedżer. Poprzedni trener „Łabędzi” bez skrupułów zabrał bowiem do liverpoolskich doków Joe Allena, a więc mózg zachodniowalijskiej maszynerii. Ogołocona druga linia ucierpiała jeszcze bardziej po stracie Gylfiego Sigurdsson i jego romansie z Tottenhamem. Nowy menedżer zdecydował się wtedy na posiłki z północy. Sung-Yong Ki, znany również jako „Koreański Gerrad”, rychło zamienił wielkomiejskie Glasgow na spokojne, walijskie wybrzeże. Tuż przed końcem letniego okienka transferowego łasy na kasę i, jak się później okazało, regularne siedzenie na ławie w Manchesterze City okazał się Scott Sinclair. Utalentowanego skrzydłowego w ekspresowym tempie zastąpił Pablo Hernandez, dobrze znany kibicom Primera Division. Wszystkie te ruchy pozwoliły nie tylko na zachowanie dotychczasowej jakości Swansea, ale wręcz na zrobienie korku do przodu, czego potwierdzeniem stał się Puchar Ligi oraz miejsce w pierwszej połowie tabeli Premier League. Okazało się, że Laudrup oprócz bycia niezłym trenerem, ma także nie lada rozeznanie na rynku transferowym. Dodatkowo, 49-latek pokazał, że szkoleniowcem jest dosyć elastycznym.

Innym mitem notorycznie powtarzanym przez część kibiców jest to, że Duńczykowi udało się na Liberty Stadium, ponieważ ma on zakodowane DNA Barcelony, a więc protoplasty stylu udanie przekształconego na brytyjskie realia przez Rodgersa. Bo oczywiście każdy były gracz „Blaugrany” musi hołdować i uskuteczniać tiki-takę. Gdyby tak rzeczywiście się działo, gra Polonii Warszawa i Lecha Poznań a’la Jose Bakero wyglądałaby troszeczkę inaczej. Fakty są takie, że Laudrup od początku swojej kariery trenerskiej wierny był raczej asekuracyjnemu ustawieniu 4-2-3-1. Poniekąd z powodu prowadzeniu co najwyżej przeciętnych zespołów (Broendby, Getafe, Mallorca), poniekąd poprzez naukę u szkoleniowego mentora, jakim był dla niego Morten Olsen, gdy Laudrup był jego asystentem w rodzimej reprezentacji. A to, że 20 lat temu pomocnik grał w PODOBNYM ustawieniu u Cruyffa, które prezentuje teraz Swansea, ma naprawdę tylko kosmetyczne znaczenie.

Ciężko żywić do Michaela Laudrupa negatywne emocje. Był świetnym, choć z lekka niedoceniany dziś piłkarz. Teraz jest spokojnym, honorowym (sprawa odejścia z Majorki), dającym dużą swobodę swoim podopiecznym na boisku menedżerem. Gdyby szukać jego odpowiednika w innych sportach, byłby to chyba któryś z braci Kliczko. Swansea prezentuje obecnie ładny, skuteczny futbol i jeśli zespół nie zostanie szybko rozsprzedany, Walijczyków będzie stać na jeszcze większe sukcesy. To realne, bo zawodnicy z Liberty Stadium mają najlepszego możliwego nauczyciela piłkarskiego rzemiosła. Alan Tate przyznał kilka miesięcy temu, że najlepszym graczem „Łabędzi” jest ich…trener. Nawet mimo upływu lat, ciągle posiadanie w składzie Laudrupa, nawet na treningu, jest gwarantem zwycięstwa.

TOMASZ GADAJ

Pin It