Gdy Jose Mourinho po zakończeniu przygody z Realem skrytykował pychę, przeświadczenie o własnej nieomylności Cristiano Ronaldo, wielu zarzucało mu hipokryzję. Sam przecież nie grzeszył bynajmniej pokorą.
***
Teraz jednak zdaje się, że 50-latek dostrzegł w swoim rodaku odbicie własnych przywar. Obaj niezwykle pewni siebie, ekspresyjni, uznający za obowiązujący tylko jeden punkt widzenia. Swój. Zmianę można dostrzec już właściwie od pierwszych dni nowej kadencji w Chelsea. Na próżno szukać buńczucznych zapowiedzi dominacji Chelsea, czy lekceważenia nowych-starych oponentów. Nie było żadnego Special One’a, tylko, jak sam to określił, Happy One. Na ile to przejaw szczerych uczuć Portugalczyka, a na ile przypływ zdrowego rozsądku – nie wiadomo. Chyba, że z Mourinho zwyczajnie wyszedł człowiek. Człowiek doceniający to, czego tak często mu brakowało w burzliwym, madryckim okresie. Zrozumienia.
Możliwe, że Mou po prostu dostosował retorykę wypowiedzi do sytuacji zastanej w klubie. Odmiennej niż zwykle. Dotychczas Portugalczyk przybywał w roli zbawcy lub budowniczego mniej lub bardziej uznanych drużyn. Tego lata, były trener Realu zastał na Stamford Bridge zespół niezwykle mocny kadrowo. Drużynę pełną najwyższej klasy piłkarzy, idealnie dobranych pod względem wieku i doświadczenia. Maszynę, którą należy jedynie odrobinę zmodyfikować, a nie burzyć i stworzyć nową od podstaw. Chociaż Chelsea wymagała zmian, to ciągle jednak pozostawała liczącym się graczem na angielskiej oraz europejskiej arenie. W ciągu ostatnich 24 miesięcy ukochane dziecko Abramowicza zdobyło przecież dwa najcenniejsze trofea Starego Kontynentu. Włodarze „The Blues” liczą, że ponowne zatrudnienie Mourinho da Lampardowi i spółce „X factor” – czynnik specjalny, niezbędny do odzyskania supremacji w Premier League. Ponowny triumf Lidze Mistrzów też nie zaszkodzi.
Pozycja Mou podczas jego londyńskiego powrotu była naturalnie silna. Nie tak silna jednak jak silna być mogła. Okoliczności i atmosfera przy odejściu z Realu obniżyła nieco dźwignię handlową oraz wrażenie nieomylności 50-latka. Ten jednak, jako wytrawny psycholog, szybko zamaskował dawny madrycki ferment. Pomijając wcześniej przytoczone, przyjazne wypowiedzi, na samych słowach się nie skończyło. Niczym dobry władca przejmujący schedę po niespecjalnie popularnym poprzedniku, Mourinho ustanowił amnestię dla zesłanych – Romelu Lukaku, Tomasa Kalasa oraz Kevina de Bruyne’a.
Jak zwykle w przypadku dwukrotnego zdobywcy Ligi Mistrzów, nawet najmniej istotne wydawałoby się działanie lub zwykły gest dobrej woli ma drugie dno. Przede wszystkim, dwaj pierwsi spełniają wymogi zakwalifikowania ich jako piłkarzy U-21. Oznacza to, że w teorii nie będą zabierać miejsca w najwyżej 25-osobowej kadrze zgłaszanej do Preamier League. De facto więc, Chelsea będzie miała łącznie około 30 dostępnych graczy na rozgrywki ligowe, co w perspektywie twardej walki na trzech frontach stanowić będzie niezwykle cenne wzmocnienie dla Mourinho.
Inną sprawą jest presja, ogień rywalizacji wewnętrznej, jaki mogą wywołać De Bruyne i Kalas. Portugalskiemu trenerowi szczególnie będzie zależało na maksymalnemu wyborowi w obronie. Tam bowiem występuje główny sprawca jego pierwszego zakończenia kariery na Stamford Bridge – John Terry. Mourinho już na wstępie zadeklarował, że nawet Anglik nie ma pewnego miejsca w składzie. Jak pokazuje casus Ikera Casillasa, niekoniecznie muszą to być słowa rzucone na wiatr. Kalas, choć raczej skromnie, może jedynie zmobilizować 33-latka do wytężonej pracy.
Lukaku zaś jest beneficjentem prawdopodobnie już przegranego przez Chelsea wyścigu o Edinsona Cavaniego. Na ostatniej prostej, londyńczyków oraz Real Madryt wyprzedzi prawdopodobnie PSG. Chociaż „The Blues” wciąż deklarują chęć pozyskania godnego ich klubu snajpera, pozostawienie młodego Belga każe myśleć o zakończonej selekcji. No, chyba, że Wayne Rooney zapragnie stać się zdrajcą numer 1 w północnej Anglii, przywdziewając niebieską koszulkę z napisem „Samsung” na piersiach.
Tomasz Gadaj