To już nie Swanselona. Bardziej Swanchester United. Lub nawet West Swanwich Albion. Łabędzie, które w tym roku miały wznieść się ku pucharom, niebezpiecznie pikują w kierunku strefy spadkowej.
Przydomek „Swanselona” narodził się dwa lata temu, gdy prowadzeni wówczas przez Brendana Rodgersa Walijczycy prezentowali styl gry zbliżony do Blaugrany – ogrom krótkich podań, mnogość sytuacji bramkowych, dominacja w posiadaniu piłki. Zachodniobrytyjski klub był doskonałą przeciwwagą dla rachitycznych, topornych zazwyczaj beniaminków Premier League, tchórzliwie, nieraz dramatycznie broniąc tylko dostępu do własnej bramki. Wyjątkowe na piłkarskie mapie Brytanii dzieło Rodgersa nie przeszło bez echa i słów podziwu. Dzisiaj Ulsterczyk uczy ofensywnego futbolu w łaknącym triumfu Liverpoolu, pałeczkę w Swansea przejął zaś Michael Laudrup. Duńczyk jeszcze podwyższył i tak wysoko, jak na walijskie realia, zawieszona poprzeczkę. Łabędzie w zeszłym sezonie zdobyły pierwsze trofeum w historii – Puchar Ligi, a także uplasowały się w pierwszej dziesiątce Premiership. 2014 rok planowo miał rozpocząć się atakiem na pozycje gwarantujące miejsce w europejskich pucharach. Wszystko jednak wskazuje na to, że zamiast agresywnej ofensywy ku starokontynentalnej glorii, ekipę Laudrupa czeka wojna na wyniszczenie z drużynami okupującymi miejsca zagrożone spadkiem do Championship.
Z pozoru nie zmieniło się nic. Swansea dalej prezentuje albiońską odmianę tiki-taki, notorycznie przewodząc w statystyce posiadania piłki. Gdyby przyznawano, jak w skokach narciarskich, oceny za styl, Łabędzie dziś ocierałyby się o TOP 4. Przekonując kogoś do oglądania PL, ciągle warto puszczać mu urywki z Liberty Stadium. Sztukę dla sztuki można uczyć jednak w juniorach, nie w dorosłej lidze. Tym bardziej Premier League, gdzie walczy się o wysokie stawki. Nie tylko te pieniężne. Wyrafinowane do bólu Swansea jak nigdy dotąd w angielskim rozdziale historii potrzebuje skuteczności. Goli. Bo to one, nie gros podań, dają serum na utrzymanie. Punkty. A tych Walijczykom brakuje. Ich niedostatek zbliżył niebezpiecznie ekipę Laudrupa do strefy spadkowej, od której dzielą ją teraz ledwie cztery punkty. Za plecami czyhają m.in. odrodzone Crystal Palace i nieprzewidywalni sąsiedzi z Cardiff, mający nowego menedżera, Ole Gunnara Solskjaera, który pierwszy skalp zebrał na Newcastle.
Skoro wszystko teoretycznie gra, piłkarze dobrze się prezentują, bramkowe okazje są. Zespół dotrwał nawet do wiosny w Lidze Europy. Co wiec jest nie tak? Jak mawiał Siara Siarzewski -„Co się Wąski stało, że się zesrało?”.
Ano walijski pacjent cierpi na dolegliwości powszechne. Lecz przy tym niezwykle poważne. Syndrom walki na dwóch frontach przy niedostatku ludzkim i – przede wszystkim – jakościowym. Bolączka doskonale znana na Wyspach. Niegdyś Liverpool do końca walczył w Lidze Mistrzów, odpuszczając inną ligę, tę krajowa. Efekt? W Europie pierwsi, na własnej ziemi piąci. Gdyby nie dobre serce UEFA, na gwałt zmieniającej wtedy przepisy, triumfatora LM zabrakłoby w kolejnej edycji. Świeższy przykład? Chociaż w skali mikro, to dobry. I chyba bardziej adekwatny niż kampania Beniteza. Zeszłoroczny przypadek Wigan. Roberto Martinez postawił wszystko na jedna kartę, do końca próbując łapać dwie sroki za ogon. Skutkiem tego, w maju jedna ręką ocierał łzy radości po triumfie w FA CUP, druga zaś zmywał gorycz relegacji z Premier League. Swansea grało w tym sezonie swoje mniej więcej do grudnia. Wtedy piłkarze zaczęli odczuwać trudy przedwcześnie rozpoczętego sezonu, notując głupie remisy że słabszymi ekipami pokroju Norwich czy Aston Villi, nie mówiąc tym bardziej o napoczęciu gigantów rzędu Manchesteru City. Laudrup żonglował składem, wymieniał zmęczonych, kontuzjowanych, niedyspozycyjnych. Próbował nawet zmieniać formacje, a to 4-2-3-1, a to 4-5-1. Różne konfiguracje w ataku. Różne pozycje Michu. Żadne jednak z coraz bardziej nerwowych poczynań trenera nie okazały się panaceum na największą truciznę walijskiej drużyny – brak goli.
Goli, o które zadbać przecież mieli fachowcy od ich zdobywania. Snajperzy, mający ruszyć z posad duety z Manchesteru oraz Liverpoolu. Michu i Wilfried Bony. Osobno zdobyli łącznie 53 goli, razem jak dotąd 12. Na powtórkę wyniku absolutnie się nie zanosi. Iworyjczyk bardzo długo się adaptował, a gdy już zaadaptować się zdążył, jak na złość z reguły bramki zdobywa ostatnio tylko on. Hiszpan zaś to reprezentant innej popularnej w Premier League bolączki – syndromu drugiego sezonu. Pierwszy, jak zawsze, był wspaniały. Mnóstwo bramek, popisowa gra. Miraż jedynie pozornie zapowiadający progres. Kiedy jednak obrońcy poznali jego zagrania, firmowe ruchy, największe plusy oraz zgłębili się w studium wad, bezlitośnie punktując je, następne rozgrywki to zupełnie inny poziom. Poziom czasem za wysoki. Michu to naturalnie również ofiara kontuzji, lecz nawet Michu zdrowy nie przypominał Michu zeszłorocznego. Zaledwie cztery gole w 15 meczach. Co najśmieszniejsze, ani jednego z trafień 28-latek nie zanotował grając…w pierwszej linii. Zdecydowanie lepiej szło mu strzelanie, gdy był rzucony za plecami napastnika.
Na końcu tej litanii wypada umieścić Michaela Laudrupa. Trenera wciąż cieszącego się dobrą opinią i zaufaniem przełożonych. Kuszonego latem petrodolarami PSG i przez bogate w ruble Monaco szkoleniowca, chyba przerosło zadanie efektywnej gry na dwóch frontach. Po zakończeniu grupowych starć w Lidze Europy i czasowej przerwy od pucharów, trener zapowiadał lepszy okres. Paradoksalnie, wtedy zaczął się największy zjazd. Z drugiej strony, na obronę 50-latka przypada fakt, że jest on niemal całkiem zielony w działaniach na dwóch polach. Dotychczas miał z tym do czynienia tylko w Getafe. Na Coliseum Alfonso Pérez jednak każdą sekundę w europejskich pucharach traktowano jako cud, więc i presja była mniejsza. Broendby, kontynentalna prowincja, odpadało szybko. W Spartaku Duńczyka zbyt szybko odpalono, natomiast RCD Mallorca bardziej niż o puchary, walczyła o ciepłą wodę oraz rachunki za gaz. Duet udanych sezonów Łabędzie znacząco powiększył apetyt obserwatorów. Apetyt, który chyba dla podopiecznych Laudrupa okaże się zbyt wielki do zaspokojenia. Jeszcze w tych rozgrywkach walijscy fani powinni wrócić do optyki z premierowych batalii w najwyższej angielskiej klasie rozgrywkowej.
Teraz przed Laudrupem nie lada zagwostka. Czy odpuścić Premier League, skazując się tym samym na walkę o przetrwanie, czy wszystkie siły rzucić na Ligę Europy, chociaż najbliższym rywalem jest niezwykle mocne Napoli? Wydaje się, że znany z pragmatyzmu Duńczyk kadrę skupi na bezpiecznym utrzymaniu się w Premier League, by, lepszy o nowe doświadczenia, spróbować nowych laurów w sezonie kolejnym. O ile znów poprze się zakusom bogatszych i sławniejszych niż Walijczycy firm.
Bezstronni fani Premier League mają za to darmowy raj. Duet równie ciekawych batalii. Swoista futbolowa wojna dwóch róż. Konfrontacja o prymat tej najbardziej kwitnącej, na szczycie tabeli i brutalna walka o przeżycie tych zwiędłych, na dnie. Któż by się rok temu spodziewał, że w tym drugim gronie znajdzie się Swansea?
Dobrym prognostykiem wydaje się zwycięstwo nad Manchesterem United. Wydaje się, bo teraz Czerwone Diabły na ich stadionie ogrywa każdy zespół posiadający 11 członków. Nawet Band Aid Boba Geldofa.
TOMASZ GADAJ
fot. bornoinsider.com