O tym, że alkohol i piłka nie tworzą idealnej pary wiadomo nie od dziś – nałogi potrafiły zniszczyć zarówno wielkie gwiazdy, jak i obiecujących juniorów będących na początku światowej kariery. Każda historia potoczyła się inaczej, ale mało która zakończyła się tak tragicznie, jak ta napisana przez Dariusza Marciniaka. O jego względy zabiegały swego czasu Real Madryt i Bayern Monachium, jednak bezskutecznie. Bardziej niż do świata wielkiej piłki zawodnika ciągnęło niestety do kieliszka.
Historia uważanego za jednego z najbardziej utalentowanych zawodników, jakich widziała polska piłka zaczęła się w Rzeszowie. Pierwszym z wielu klubów, jakie w swojej karierze reprezentował Dariusz Marciniak był miejscowy Walter, dość szybko zamieniony na szerzej znaną drużynę Stali. W wieku 18 lat utalentowany napastnik zasilił będącego wówczas na topie łódzkiego Widzewa.
Myślę, że jego problemy zaczęły się wraz z przeprowadzką do Łodzi, gdzie uległ wpływowi starszych zawodników, z którymi jak wiadomo różnie bywa. Do tego był pozbawiony opieki rodziny, jakiegoś pedagoga, co dalej jest problemem dla młodych zawodników. Podobnie było z Maciejem Terleckim, który też nie dał sobie rady po wyjeździe. Proszę zwrócić uwagę, że gdy Barcelona ściągała do siebie Messiego, do Hiszpanii poleciała cała rodzina chłopca.
Mieczysław Broniszewski dla FootBaru
Niesforny zawodnik Łodzi nie podbił, zamiast tego wiosną 1985 roku został oddany do wojskowego klubu z Wrocławia. To właśnie z tamtego okresu pochodzi masa najróżniejszych anegdot dotyczących Marciniaka – trener Henryk Apostel miał wyznaczać przy nim specjalne nocne dyżury, mające zdusić w zarodku kolejne wyskoki, a sam zawodnik przyprowadzając do swojego pokoju dziewczynę miał czelność pyskować kapralowi Ludowego Wojska Polskiego. Pierwsza runda we wrocławskim zespole nie była rewelacyjna – w 11 spotkaniach strzelił tylko 2 gole. Następne dwa lata okazały się najlepszymi spędzonymi w stolicy Dolnego Śląska – sezon 1985/86 to 10 bramek, kolejny natomiast zakończył się zdobyciem Pucharu Polski. Marciniak był, prawie na pewno z powodu rozrywkowego trybu życia, zawodnikiem niezwykle chimerycznym, niemniej jednak nadal pozostawał wielką nadzieją polskiej piłki, co nie uszło uwadze największych europejskich klubów. W czasie występów w barwach Śląska Wrocław po napastnika zgłosiły się Bayern Monachium i Real Madryt. ( TUTAJ czytaj o piłkarzu, który miał być wielką gwiazdą, a skończył na piłkarskim dnie).
„W kadrze nie było alkoholu”
Jak przystało na złote dziecko ojczystego futbolu, Marciniaka nie mogło zabraknąć w reprezentacji narodowej. W 1984 roku wraz z drużyną kierowaną przez Mieczysława Broniszewskiego zajął trzecie miejsce podczas mistrzostw Europy U-18 rozegranych w Związku Radzieckim. W szatni polskiego zespołu prym wiedli wtedy Mirosław Jaworski, Andrzej Rudy i Dariusz Wójtowicz, a w składzie znajdował się także m.in. Roman Kosecki, jednak na boisku uwagę europejskich gigantów przyciągnął strzelający wówczas Włochom Marciniak.
Miał niesamowity talent. Spełniał wszystkie kryteria, o których mówi się ze powinien spełniać środkowy napastnik – doskonale grał tyłem do bramki, przodem, lewą i prawą nogą. Świetnie czytał grę, potrafił przewidywać gdzie znajdzie się piłka, a ta nieporadność w koordynacji, o której się czasem mówi, w ogóle mu nie przeszkadzała w grze. Gdyby grał dzisiaj i śladem Milika czy Stępińskiego wyjechał z Polski, byłby jak Robert Lewandowski. Nic dziwnego, że był obserwowany przez wiele zagranicznych klubów, z Realem i Bayernem na czele.
Mieczysław Broniszewski dla FootBaru
Debiut w seniorskiej reprezentacji przypadł na wyjazdowy mecz z Węgrami w ramach eliminacji do mistrzostw Europy 1988. W 31 minucie (na filmiku od ok 50. sekundy) napastnik Śląska Wrocław okazał się najsprytniejszy w polu karnym Madziarów i otworzył wynik spotkania, które zakończyło się ostatecznie zwycięstwem gospodarzy 5:3. Z orzełkiem na piersi Marciniak zagrał w sumie pięciokrotnie, ale tylko w Budapeszcie zagrał od początku do końca i strzelił gola. Mało, zważywszy na potencjał zawodnika, który tak świetnie wkomponował się w zespół.
Miałem duże marzenia związane z tym zawodnikiem. Dariusz Marciniak był jednym z najzdolniejszych piłkarzy młodego pokolenia, z niesamowitą intuicją i wyobraźnią, co stwarzało mu niesłychane możliwości. Znakomicie wkomponował się w zespół, bardzo dobrze znosił obciążenia, z początku wszystko szło wyśmienicie. Po tak udanym starcie w reprezentacji miał bardzo dużo ofert, co mogło mu przeszkodzić w dalszym rozwoju. Dla jasności – nie wybuchł tutaj gejzer wody sodowej, myślę raczej, że zawodnik nie wytrzymał presji zainteresowania jego osobą.
Wojciech Łazarek dla FootBaru
Selekcjonerzy drużyn narodowych zgodnie twierdzą jednak, że na zgrupowaniach Marciniak nie sprawiał problemów dyscyplinarnych. „Nie było żadnych problemów. Zgrupowania reprezentacji w tamtym czasie trwały nie tak jak dzisiaj – 3 dni, w czasie których zawodnicy nawet nie zdążą się poznać, ale aż 12 dni. Gdyby coś się przez ten czas działo, z pewnością zauważyłbym to” – powiedział Broniszewski. Podobnego zdania jest Łazarek – jak twierdzi, w czasie zgrupowań kadry nie miał styczności z żadnymi problemami alkoholowymi Marciniaka. – W reprezentacji nie było alkoholu. W jego poczynaniach widać było wahania sprawności, ale niekoniecznie musiało mieć to związek z alkoholem – powiedział dla FootBaru. ( TUTAJ czytaj o wielkiej gwieździe, która przez problemy alkoholowe upadła na samo dno).
Tułaczka
Wyjazdy zagraniczne były dla polskich w latach osiemdziesiątych prawie niemożliwe, dlatego też kolejnym klubem Marciniaka był nie europejski gigant, lecz Zagłębie Lubin. We Wrocławiu zawodnik dalej sprawiał problemy, których niechlubnym ukoronowaniem był wypadek samochodowy spowodowany przez nietrzeźwego napastnika za kółkiem, po którym zawodnik pozostał kilka tygodni w szpitalu. W stolicy Dolnego Śląska podziękowano za współpracę i latem 1988 roku Marciniak zasilił spadkowicza z I ligi – Zagłębie Lubin, które jednak po roku wróciło do krajowej elity. Kolejne dwa sezony to wicemistrzostwo oraz mistrzostwo kraju, do którego mocno przyczynił się wiodący prym w drużynie Marciniak, autor sześciu goli w pamiętnych dla lubinian rozgrywkach. Miedziowi sięgnęli po pierwszy tytuł, ale jedno nie uległo zmianie – niesportowy tryb życia napastnika. Dobry mecz, balanga, spadek formy – i tak w koło Macieju. W Lubinie powiedzieli „dość” i piłkarz wreszcie wyjechał do zachodniej ligi. ( TUTAJ czytaj o piłkarskim upadku wielkiego talentu).
Marciniak nie był już wtedy jednak zdolnym juniorem i przyszłością futbolu nad Wisłą, tylko zawodnikiem o wyjątkowo niestabilnej formie, której nie można już było usprawiedliwiać młodym wiekiem. Kolejnym przystankiem w jego odysei była Belgia, gdzie po dobrych występach na zapleczu Eerste Klasse w drużynie Koninklijke Sint-Truidense VV napastnik zasilił pierwszoligowy zespół z Charleoi. Tam powtórzył się dobrze znany scenariusz z poprzednich klubów – znakomity początek (3 gole w 4 meczach), kontuzja, balangi i wreszcie utrata miejsca w składzie. Marciniak zwiedził jeszcze belgijskie Wavre i francuskie Gueugnon, po czym wrócił do Polski. Gdzieniegdzie można przeczytać, że francuski epizod był udany, a nasz zawodnik miejsce w składzie stracił dopiero przez transfery, których klub dokonał po historycznym awansie, jednak mail otrzymany z Gueugnon, gdzie przez cały dzień wertowali karty klubowej historii nie przedstawia Polaka w tak jasnych barwach. Marciniak dołączył do zespołu w grudniu 1993 i debiutancki sezon zakończył z 17 grami i 4 golami na koncie. W sezonie, po którym Les Forgerons dołączyli do krajowej elity rzeszowianin zagrał zaledwie w 7 spotkaniach. Nic dziwnego, że szukali wzmocnień. Jesień sezonu napastnik 1995/96 spędził w Bełchatowie (8 meczy i 2 gole), wiosnę natomiast w drugoligowym RKS-ie Radomsko (3 bramki). Występy z białym orzełkiem na piersi były już wtedy tylko odległym wspomnieniem. ( TUTAJ zobacz zbiór piłkarzy, którzy byli wielkimi gwiazdami, ale upadli na samo dno).
Ostatnia szansa
Wydawać by się mogło, że wyjazd do trzeciej ligi niemieckiej oznaczał dla Marciniaka koniec poważnego grania, jednak los postanowił raz jeszcze podać napastnikowi pomocną dłoń. W FC Hessen Kassel pochodzący z Rzeszowa piłkarz strzelił 10 bramek na boiskach Regionalliga Sud, czym zwrócił uwagę wielokrotnego mistrza Norwegii – Rosenborgu Trondheim. Marciniak ofertę odrzucił. Wiele osób twierdzi, że bał się, że nie wytrzyma reżimu treningowego w poważnym futbolu. Odmiennego zdania jest jednak Broniszewski: „Z tak wyjątkową motoryką na pewno by sobie poradził”. Trudno rozstrzygnąć, która strona ma rację, fakty są jednak następujące – zamiast wyjechać do Skandynawii, napastnik kontynuował tułaczkę po trzecioligowych klubach w Niemczech.
Zostawionemu samemu sobie graczowi próbował jeszcze pomóc Mieczysław Broniszewski, który starał się go pozyskać do prowadzonego przez siebie Górnika Zabrze. „Chciałem wyciągnąć do niego pomocną dłoń, wesprzeć go tak po ludzku i ściągnąć do Górnika, niestety mój pomysł nie zyskał aprobaty klubowych działaczy” – wspomina dziś trener. Kolejne lata w wykonaniu Dariusza Marciniaka dalej stanowiły równię pochyłą. Pomerania Police, Odra Szczecin, Stomil Olsztyn, TSG Sprockhoevel, Pogoń Leżajsk, Skawinka Skawina i wreszcie KKS Kalisz to kolejne „potęgi”, w których zawodnik się nie sprawdził. Jego klubowi koledzy z tamtych lat potwierdzają, że na treningach widać było u niego braki fizyczne i nie może dziwić, że kolejni trenerzy nie dawali mu wielu szans na grę. Piłkarz próbował jeszcze wyjść na prostą, w Kaliszu rozpoczął nawet pracę trenerską, miał przestrzegać młodych adeptów futbolu przed pójściem jego śladem, jednak wyniszczony przez używki organizm 27 kwietnia 2003 roku przegrał wyścig z czasem. W wieku niespełna 37 lat Dariusz Marciniak zmarł na zawał serca.
Ta historia nie nadaje się dla pokrzepienia serc, powinna raczej stanowić przestrogę dla dzisiejszych zawodników, niezależnie od ich stażu w profesjonalnej piłce. Dariusz Marciniak miał wszystko, by stać się zawodnikiem światowej klasy, tymczasem został niestety jednym z największych zmarnowanych talentów polskiej piłki. „Był niezwykle koleżeński i bardzo lubiany, ale wiatr nierozsądku dął w żagle, co spowodowało jego infantylne podejście do życia, a to nie pozwoliło mu rozwinąć talentów” – opisał Marciniaka Wojciech Łazarek i trudno o lepsze podsumowanie tej tragicznej historii.