Wstyd. Żenada. Kompromitacja. Hańba. Frajerstwo – czyli najbardziej ponadczasowa okładka w historii polskiej prasy. Właściwie wydawca Faktu w ciemno może ustalać wygląd pierwszej strony po każdym ważnym meczu reprezentacji Polski z silnym rywalem. Dziś, niestety, też byłaby aktualna.
Kiedy wczoraj wchodziliśmy na Stadion Narodowy, nie spodziewaliśmy się, że zamiast piłkarskiego meczu, będziemy świadkiem zbiorowego gwałtu. Bo to właśnie zrobili Ukraińcy z naszymi zawodnikami. Zgwałcili ich, a my, właściwie oni (piłkarze), nawet nie stawiali oporu.
Ponad 55 tysięcy ludzi zgromadzonych na Stadionie Narodowym jeszcze nie zdążyło usiąść na swoich miejscach, a już było 0:1. Co gorsza, jeszcze nie zdążyli skończyć przeklinać po pierwszej bramce, a Boruc już drugi raz musiał się schylać po piłkę i wyciągać ją z siatki.
I teraz chcielibyśmy, żeby ktoś nam wytłumaczył, jakim cudem podczas gdy my rozpoczęliśmy mecz z sześcioma defensywnymi piłkarzami (czterech obrońców i dwóch defensywnych pomocników), Ukraińcy z taką swobodą rozgrywali piłkę dwadzieścia metrów przed naszą bramką?
Kiedy Jarmołenko oddawał strzał, po którym padła bramka na 1:0, w promieniu pięciu metrów od niego było dwóch zawodników reprezentacji Polski. Zarówno Boenisch jak i Rybus postanowili solidarnie nie robić nic, by przeszkodzić rywalowi w oddani strzału.
Zresztą z bramką piłkarza Dynama Kijów wiąże się chyba najbardziej kuriozalna pomeczowa wypowiedź Waldemara Fornalika. Otóż na pytanie ukraińskich dziennikarzy, czy sztab szkoleniowy reprezentacji Polski nie wiedział o tym, że tego typu strzały, to zagranie firmowe Jarmołenki, bo wie o tym cała Europa odpowiedział: – Panie redaktorze, cała Europa wie jak gra Messi, a i tak nie potrafią go zatrzymać.
Rozumiecie to?! Jarmołenko jest jak Messi – nie do zatrzymania! Reakcja ukraińskich dziennikarzy była wymowna – zaczęli się śmiać. To głupie porównanie było tak przewidywalne, że chyba cała sala od razu wiedziała co powie Fornalik.
Gol na dwa zero, to kolejna kompromitacja naszego bloku defensywnego. Zanim piłka trafiła do zupełnie niepilnowanego na 20-stym metrze Husiewa, warto zwrócić uwagę na to, jak byli ustawieni nasi obrońcy. Piszczek całkowicie odpuścił krycie, co sprawiło, że Szewczuk miał dla siebie cały korytarz po lewej stronie boiska. Kila sekund później, kiedy po rozpaczliwej interwencji Wasilewskiego, piłka wróciła pod nogi Ukraińców, Kamil Glik zdecydował się kryć Zozulję na radar, zostawiając mu na linii pola karnego, tak na oko, pięć metrów wolnej przestrzeni. W sam raz, by napastnik reprezentacji Ukrainy mógł sobie piłkę przyjąć na klatkę i odegrać do hasającego sobie przed naszym polem karny bez jakiejkolwiek asekuracji Husiewa.
Sześciu naszych, czterech Ukraińców – każdy z nich ma mnóstwo swobody. Piłkarski kryminał w wykonaniu naszej defensywy trwa.
Jak już było o Piszczku, to napiszemy teraz coś, za co pewnie wiele osób nas zgani. Ten facet jest totalnie bezużyteczny w defensywie. Przynajmniej w reprezentacji Polski. Owszem, fajnie wyglądają jego wejścia pod bramkę przeciwnika, ale w obronie zawodnik BVB gra fatalnie. Odpuszcza krycie i zostawia mnóstwo wolnej przestrzeni na skrzydle, co przy grającej przede wszystkim bocznymi sektorami boiska Ukrainie, jest samobójstwem.
Gol na 3:1 to popis Łukasika i Krychowiaka. Obaj panowie stali metr od Jarmołenki, który bezkarnie wbiegł w pole karne i spokojnie odegrał piłkę do Zozulji. Krychowiak nawet nie zwracał na skrzydłowego Dynama uwagi, był do niego odwrócony plecami i przyglądał się jak Husiew mięciutko dogrywa do niego piłkę. Jarmołenko musiał tylko zgrać piłkę do zupełnie niepilnowanego w środku pola karnego Zozulji. Ktoś zapyta, gdzie byli środkowi obrońcy. Odpowiemy, że to dobre pytanie. Wasilewski był poza polem karnym, a Glik dobre trzy metry od Jarmołenki, czyli mniej więcej tyle ile asekurujący pozycję środkowego obrońcy w tej sytuacji Piszczek od Zozulji. Nie trzeba być wielkim koneserem futbolu, żeby wiedzieć, że na takim poziomie krycie na radar kończy się zazwyczaj stratą bramki.
Warto jeszcze zwrócić uwagę na to, że w akcji bierze udział pięciu piłkarzy w żółtych koszulkach i siedmiu w białych. A teraz popatrzmy w pole karne. Trzech Ukraińców i dwóch fatalnie ustawionych Polaków. Piłkarski kryminał w obronie trwa w najlepsze.
W drugiej połowie nadal goście byli stroną przeważającą, a nasi obrońcy postanowili nic nie zmieniać w swojej grze i z godnym podziwu uporem odpuszczali krycie. Efekt był taki, że gdyby nie to, że wszystkiego strzelić się po prostu nie da, Ukraińcy powinni zdobyć jeszcze przynajmniej dwie bramki.
I teraz kolejny smaczek z konferencji prasowej. Waldemar Fornalik stwierdził, że cały jego plan na to spotkanie runął w 7. minucie. O ile dobrze liczymy, to pozostało mu jeszcze tych minut 83, czyli dość sporo. Ale były trener Ruchu Chorzów nie wymyślił NIC. Może się mylimy, ale facet, który zasiada na ławce najważniejszej drużyny w kraju, musi posiadać magiczną umiejętność reagowania na boiskowe wydarzenia. Wyobrażacie sobie, żeby Mourinho po stracie dwóch bramek na początku meczu nie dokonał żadnej korekty w ustawieniu?
My też nie.
Ktoś się przyczepi, że Mourinho to nie ta półka. Okej, racja. Więc daleko szukać nie będziemy. Fomienko widząc co działo się na boisku pomiędzy 10. a 40. minutą meczu, zdecydował się w drugiej połowie delikatnie przesunąć formację obronną i pomocy, tak by pressing Ukraińców zaczynał się już od połowy boiska. Wystarczyło. Jeżeli dołożymy do tego wprowadzenie na plac gry Tymoszczuka, to otrzymamy całkowite wyłącznie z gry reprezentacji Polski.
Nawet ukraińscy dziennikarze byli zaskoczeni takim obrotem sprawy i cały czas dopytywali Fornalika, czy był zaskoczony taką taktyką Ukraińców. Selekcjoner zamiast odpowiedzieć na pytanie, sprytnie stwierdził, że o losach spotkania zaważyły pierwsze minuty. I tak w kółko.
W sumie trochę nam szkoda Fornalika. Facet dostał kadrę chyba odrobinę na wyrost i teraz nie potrafi sobie poradzić z presją. Widać było, że po meczu jest zły. Szkoda tylko, że zamiast przyznać się do błędów, dalej powtarzał, że rozpracował Ukraińców i wszystko przez ten feralny początek…
Jak dla nas kadra Fornalika cofa się w rozwoju i wygląda gorzej niż ta prowadzona przez Franka Smudę. A szczerze mówiąc, myśleliśmy, że gorzej być nie może.
Myliliśmy się.
ŁUKASZ GRABOWSKI
fot. Paweł Jańczyk