Koniec ery Barcelony końcem hiszpańskiej hegemonii w światowym futbolu?

2013-05-01_BARCELONA-BAYERN_25.v1367442424

W trzeciej części „Rocky’ego” postać grana przez Sylvestra Stallone’a jest uznanym, wielkim bokserem z szeregiem trofeów. Kolejne walki były formalnością. Pewnego razu jednak naprzeciw filadelfijczyka staje przeciwnik inny od reszty. Clubber Lang. Bez szacunku dla starego mistrza, nieokiełznany, dziki. Zdeterminowany, by zniszczyć doświadczonego pięściarza. I tak rzeczywiście się dzieje. Pierwsze starcie bezradny Rocky Balboa kończy porażką przez brutalny nokaut. Podobnie jak Barcelona podczas spotkania z Bayernem Monachium.

Różnica jest taka, że filmowy czempion w rewanżu ostatecznie pokonuje swojego oponenta. W piłkarskiej rzeczywistości Bawarczycy na Camp Nou jeszcze bardziej upokorzyli „Dumę Katalonii”. 7-0 w dwumeczu to nie porażka. To klęska, gwałt, totalna deklasacja. Barcelona po raz pierwszy od ery Guardioli, pomijając epizodycznie Real Madryt, spotkała się z rywalem, który poszedł z nimi na otwartą konfrontację, na pokaz siły. Rywalem, który po zdobyciu gola nie chował się za podwójną gardą, ale kontynuował atak. Rywalem dążącym nie do przetrwania, lecz do jak najwyższego zwycięstwa. Gdy Bayern u siebie prowadził już trzema golami, cały czas łaknął kolejnych, jakby Barcelona nie była Barceloną, a co najwyżej TSG Hoffenheim, któremu wstyd strzelić u siebie mniej niż dwie bramki.

Zeszłoroczną jedenastkę FIFA tworzyli, z jednym kolumbijskim wyjątkiem, piłkarze wyłącznie Realu oraz Barcelony, co na niektórych pozycjach zakrawało o kpinę i ponury żart. W grudniu 2013 roku, jeśli Niemcy nie zanotują tragicznej jesieni, trzon zestawienia stanowić będą prawdopodobnie zawodnicy z Bundesligi. Zmiana warty na szczycie europejskiego futbolu, czy tylko chwila tendencja?

Dotychczas Bundesliga na salonach traktowana była nieco po macoszemu. Premier League, La Liga, czy Serie A rokrocznie generowały po 2-3 silnych kandydatów na zwycięzcę Ligi Mistrzów. Z Niemiec liczył się niemal zawsze tylko Bayern. W XXI wieku, oprócz Borussii, jedynie, po razie, tylko Schalke i Bayerowi Leverkusen udało się doczłapać do 1/2 finału lub wyżej. Stanowiło to paradoks, porównując osiągnięcia klubów z reprezentacją. Nationalmannschaft, począwszy od mundialu w Korei i Japonii, tylko raz nie awansował do co najmniej półfinału wielkiej imprezy. Dysproporcja pomiędzy kadrą a zespołami ligowymi wynikała poniekąd z polityki transferowej Bayernu. Trzon drużyny narodowej stanowili właśnie piłkarze z Bawarii, podczas gdy pozostali ważni gracze rozdrobnieni byli po innych zespołach. Niemniej, co lepsze kąski trafiały i tak do Monachium, na przykład Klose, Podolski, czy ostatnio Goetze. Ostatnie lata przyniosły jednak nową potęgę w postaci Borussii, przez co siła ekipy Joachima Loewa rozkłada się teraz zarówno na Bayern, a także „Die Schwarzgelben”. Niestety, wydaje się, że ten bawarsko-westfalski dualizm jest jedynie przejściowy.

Wszystko wskazuje na to, że o ile Bayern przejmie po Barcelonie pierwszeństwo w europejskiej piłce, o tyle Borussia może nie wejść na trwale do ścisłej czołówki Starego Kontynentu. Nawet mimo niezwykle mądrej polityki transferowej niwelującej słabsze finansowo zaplecze. Gdy odszedł Shinji Kagawa, natychmiast w jego miejsce wskoczył Marco Reus. Goetze zdradza drużynę z najsilniejszym wrogiem, więc od razu kusi się Kevina De Bruyna. Lewandowski ciągle niepewny, także szybko sondowane jest sprowadzenie Mario Gomeza. Hans Watkze i Jurgen Klopp szybko łatają powstałe dziury, lecz zapewne zdają sobie sprawę, że rozbiór ich drużyny jest wielce prawdopodobny. A głównym beneficjentem tej sytuacji będzie nie kto inny jak ich rywal z Allianz Arena.

264409_619817291391824_416398686_n

Tak więc wielce prawdopodobne jest to, że Bayern w walce o futbolowy prymat przeciwko hiszpańskim potęgom znów samotnie będzie reprezentował Niemcy. Potęgom znacznie wzmocnionym kosztownymi, letnimi transferami, które są potrzebne zarówno Barcelonie, jak i Realowi. Sezon 2013/2014 będzie o tyle wyjątkowy, że ostra rywalizacja pomiędzy dwiema nacjami, oprócz sceny klubowej, rozciągnie się także na kadry narodowe. Brazylijski mundial Hiszpanie po raz trzeci rozpoczną z pozycji obrońcy tytułu wielkiej imprezy. I ponownie, jak zawodnicy „Dumy Katalonii”, piłkarze, którzy wygrali już wszystko, staną naprzeciw zawodnikom, którzy wszystko mają do wygrania. Będą mieli pragnienie triumfu nie zaznanego od długich 17 lat. Zmiana warty stanie się faktem także w piłce reprezentacyjnej. Centrum światowego futbolu przenosi do Niemiec. Nie była to jednak zmiana gwałtowna, sygnały świadczące o zmianie dochodziły bowiem od kilkunastu miesięcy.

Pierwsza przesłanka na imię ma Josep, a na nazwisko Guardiola. Po udaniu się na dobrowolny urlop od futbolu, Hiszpan przebierał w ofertach. Mógł być u steru, w miejsce tonącego Roberto Manciniego, bajońskiego statku o nazwie Manchester City albo spróbować dokonać renesansu którejś z mniej lub bardziej podupadłych mediolańskich ekip. Gdyby zechciał uzbroić się w cierpliwość, niewykluczona byłaby także sukcesja po ciągle krzepkim, choć nie najmłodszym już Sir Aleksie Fergusonie. Wybrał, ku powszechnemu zaskoczeniu, Bayern Monachium. Zapewne już wtedy hegemoni z Anglii, Hiszpanii, czy Włoch poczuli, że wiatr zaczyna wiać w kierunku naszych zachodnich sąsiadów. A konkretnie gdzieś na południu, w okolicach austriackiej granicy.

Wszelkie wątpliwości rozwiała transakcja najzdolniejszego europejskiego zawodnika młodego pokolenia – Mario Goetzego. Zamiast stać się częścią sporu o panowanie w Manchesterze lub całej Hiszpanii, skrzydłowy zdecydował się stać germańskim odpowiednikiem Luisa Figo. Niemiec wolał żyć z piętnem zdrajcy i grać w Monachium, niż jako szanowany zawodnik kopać w jakiejkolwiek innej światowej potędze. Sporo do myślenia dał także zeszłoroczny transfer Javiego Martineza, defensywnego pomocnika o ponoć nie mniejszym potencjale niż Sergio Busquets. Na wychowanka Osasuny zakusy mieli także włodarze z Madrytu oraz Barcelony. Oczywiście ponownie zwyciężył klub Juppa Heynckesa.

Kto teraz? Gareth Bale? Jeszcze kilkanaście miesięcy temu kandydatura Bayernu jako nowego pracodawcy Walijczyka odpadłaby w przedbiegach. Teraz jednak sytuacja na piłkarskiej giełdzie jest zgoła odmienna. Nowy, znany z zamiłowania do technicznych zawodników trener, diabelsko zdolni koledzy w szatni, setki milionów budżetu, wreszcie blichtr najlepszej drużyny w Niemczech, a być może niebawem i Europy. Rywalizacja na rynku transferowym osiągnęła nowy wymiar. Bawarczycy są w stanie sprowadzić czołowych zawodników świata. I to nie tylko tych ze swojego krajowego podwórka.

Piłkarsko, Hiszpania jest w najtrudniejszym momencie od czasów triumfu na EURO 2008. Dotychczas, na każdym froncie, udawało się pokonywać Niemców. W tym tygodniu padły jednak pierwsze iberyjskie zasieki. Wembley będzie tym samym areną nie Gran Derbi, lecz Das Große Derby. To ostatni sygnał ostrzegawczy dla „La Furii Roji“. Mistrzowie Świata mają jeszcze tylko nieco ponad 12 miesięcy na powstrzymanie niemieckiego Blitzkreigu.

Postscriptum: Niemiecką dominację jako pierwszy zapowiedział nie kto inny jak…Jose Mourinho. Pod koniec zmagań fazy grupowej Ligi Mistrzów portugalski szkoleniowiec powiedział, że jeśli Borussia awansuje do 1/8 finału, to stanie się faworytem całych rozgrywek. Nie wiadomo, czy 50-latek powiedział to z czystej kurtuazji, czy może rzeczywiście ma dar przewidywania przyszłości.  Mimo wszystko, nie spodziewał się chyba, że, o ironio, przed meczem na Wembley sam stanie się ofiarą swojej przepowiedni.

TOMASZ GADAJ

Pin It