Komu pomnik? O trzech wybitnych…

Steven-Gerrard-Liverpool-Middlesbrough-Premie_1137493 Aż trudno uwierzyć, że w dzisiejszym tzw. wielkim europejskim futbolu, rządzonym przez wpływowych agentów piłkarskich oraz przez ogromne pieniądze możnych właścicieli klubów i sponsorów, które przekładają się głównie na horrendalne gaże zawodników, trenerów oraz gigantyczne prowizje tychże agentów, uchowali się zawodnicy, którzy potrafią być wierni barwom jednego klubu przez całą swoją karierę. Zapewne można by znaleźć kilkunastu (a może i więcej) takich piłkarzy grających w znanych europejskich klubach ale chciałbym się skupić na trzech, którzy moim skromnym zdaniem zasługują na nadzwyczajne wyróżnienie. Ryan Giggs, Alesandro Del Pierro oraz Steven Gerrard.

***

Każdy z nich zasłużył bez wątpienia na miano legendy, ikony czy też symbolu swojego klubu. Każdy jest wybitnym sportowcem, piłkarzem o fantastycznych umiejętnościach, bożyszczem tysięcy fanatycznych kibiców, dla których grają na co dzień, wreszcie idolem milionów młodych chłopaków marzących o tym by w przyszłości pójść w ich ślady. Zapewne cała ta wspaniała trójka przez lata gry raz po raz otrzymywała wiele intratnych ofert z innych zamożnych, liczących się w Europie klubów ale jak do tej pory żaden z nich nie zdecydował się na zmianę barw.

Najstarszy z nich to 38 – letni Giggs, który niedawno zaliczył bagatela 900. występ w koszulce Czerwonych Diabłów. Zdobył w nich już ponad 160 bramek. Swój pierwszy profesjonalny kontrakt podpisał w 1990 roku w wieku 17 lat i od tej pory nieprzerwanie zachwyca swoim kunsztem i przywiązaniem do ManU. 21 lat gry dla jednego klubu wydaje się zjawiskiem zupełnie oderwanym od rzeczywistości, ale to prawda. Mało tego, ostatnio sir Alex Fergusson stwierdził, że Gigssy jest w stanie zagrać nawet 1000 meczów… Cóż pożyjemy-zobaczymy ale i bez tego na Old Trafford od dawna panuje opinia, że Ryan zasłużył na to, by przed stadionem postawić mu pomnik. Jest bowiem najbardziej utytułowanym zawodnikiem nie tylko w swoim klubie ale na całych Wyspach Brytyjskich. Został również wybrany najlepszym zawodnikiem w całej historii Manchesteru Utd.

O rok młodszy Del Piero również jest bardzo utytułowanym piłkarzem i, choć ustępuje Giggsowi pod względem ilości zdobytych trofeów klubowych, to biję go na głowę jeśli chodzi o sukcesy reprezentacyjne. Co zresztą nie może dziwić gdyż reprezentację Walii, z całym szacunkiem, nie sposób porównać do Squadra Azzurra. W koszulce tej ostatniej Alex rozegrał aż siedem wielkich turniejów zdobywając mistrzostwo świata, wicemistrzostwo Europy oraz dwa mistrzostwa Starego Kontynentu w drużynie do lat 21. Ma również na swoim koncie najwięcej występów (695) oraz bramek (285) w całej historii Starej Damy. Nie zdecydował się na opuszczenie swego klubu nawet wtedy gdy w wyniku afery korupcyjnej Juve zostało karnie relegowane do Serie B. Wręcz przeciwnie, pomógł w szybkim powrocie na salony włoskiej piłki, zdobywając przy okazji tytuł króla strzelców Serie B. Od 19 lat pozostaje wierny Juventusowi i zdaniem wielu kibiców nikt tak jak on nie zasłużył sobie na miano „Il monumento” (czyt. pomnik :)

Najmłodszy z wybranej przeze mnie trójki ale też najbliższy mojemu sercu jest Steven Gerrard, któremu chciałbym poświęcić nieco więcej miejsca. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu. Choć jest on najmniej utytułowany w tym zacnym towarzystwie i trzeba przyznać, iż w jego przypadku wciąż istnieją spore szanse na zmianę barw klubowych, to jednak cenię go nad wyraz. Powód? Czytając ostatnio jego autobiografię, dostrzegłem wiele podobieństw do mojej skromnej osoby w kwestii postrzegania piłki nożnej nie tylko jako dyscypliny sportu, ale jako sposobu na życie, ogromnej pasji. Elementu bez którego trudno wyobrazić sobie codzienną egzystencję. „Stevie G” ujął mnie niesamowitą szczerością w opisywaniu swojej dotychczasowej kariery na Anfield Road.

W odróżnieniu od wydanej niedawno w Polsce autobiografii Giggsa, która jest wg mnie odrobinę zbyt chaotyczna i pozbawiona emocji na jakie liczyłem, książka Gerrarda (sports book of the year 2007 w Anglii) dostarczyła mi mnóstwo wyłącznie pozytywnych wrażeń. Zaryzykuję stwierdzenie, że przy całym kunszcie jaki Steven pokazuje na boisku, okazał się równie dobrym autorem. Gerrard jest również jedynym w opisywanym gronie prawdziwym wychowankiem szkółki piłkarskiej swojego klubu, do której trafił już w wieku 8 lat. Giggs dla odmiany trafił do ManU ze szkółki innego mniej znanego klubu. Natomiast Del Piero, zanim został graczem Juve, zdążył rozegrać 14 spotkań w Calcio Padova (Serie B).

Tak się składa, że piszę ten tekst kilkadziesiąt godzin po tym, jak w prestiżowych i co najistotniejsze zwycięskich derbach Liverpoolu Gerrard strzelił Evertonowi wszystkie 3 bramki i kolejny raz był na ustach wszystkich fanów the Reds. Zapisując się przy okazji kolejny raz złotymi zgłoskami w historii swojego klubu. Wszystkich wielbicieli kapitana Liverpoolu i nie tyko odsyłam do lektury jego autobiografii bo naprawdę warto poświęcić jej parę chwil a przy okazji chciałbym przybliżyć dwie spośród wielu ciekawych historii zawartych w tej książce.

Pierwsza z nich opowiada o tym jak, jako kilkunastoletni chłopak, biegający całymi dniami za piłką, pewnego razu poprosił jednego z kolegów by na jeden mecz zamienili się koszulkami. Ów kolega miał na sobie koszulkę Bryana Robsona, którego młody Steven bardzo cenił, a który grał w tym czasie w Manchesterze Utd. Pech chciał, że tata Stevena, zagorzały sympatyk Liverpoolu, zauważył tę wymianę z okna pobliskiego domu Gerrardów i wpadł w szał. Nie dowierzał, że jego syn biega w koszulce odwiecznego wroga. Od tamtego wydarzenia Steven już nigdy więcej nie założył koszulki ManU.

Druga historia również poniekąd jest związana z klubem z Manchesteru. A to dlatego, że był to jeden z klubów, które za wszelką cenę chciały zatrudnić Gerrarda po turnieju Euro 2004 w Portugalii. Zresztą nie tylko sir Alex zagiął wówczas parol na wschodzącą gwiazdę The Reds. Chciała go równie mocno londyńska Chelsea oraz Arsenal, a z klubów zagranicznych Real Madryt i FC Barcelona. Na całe szczęście dla Liverpoolu jego charyzmatyczny kapitan zdecydował się pozostać na Anfield Road, odrzucając tym samym możliwość zarabiania dużo większych pieniędzy. Życie bardzo szybko pokazało, że to była ze wszech miar słuszna decyzja. Już w następnym sezonie Liverpool FC z naszym Jurkiem Dudkiem w bramce wygrał Ligę Mistrzów po niesamowitym, fascynującym i niezapomnianym finale z AC Milan w Istambule, w którym do przerwy przegrywał 0-3.

Na szczęście zaraz po wznowieniu gry do życia swoją drużynę przywrócił oczywiście Steven Gerrard. Strzelił gola głową i dał jasny sygnał, że jeszcze nie wszystko stracone. Ze sporą pomocą niebios i Jerzego Dudka Liverpool po rzutach karnych dokonał rzeczy prawie niemożliwej, wygrywając Ligę Mistrzów jako zespół, który w Premier League nie zajął nawet miejsca na pudle.

Najlepszym podsumowaniem tego zamkniętego w sobie i skromnego człowieka niech będzie kilka zdań zamieszczonych na tyle okładki jego książki: „Steven Gerrard jest bohaterem milionów nie tylko jako kapitan FC Liverpool ale również jako kluczowy gracz reprezentacji Anglii. Jego książka jest pasjonującą, szczerą i ożywiającą autobiografią piłkarską. Jeśli nie jest on jeszcze twoim idolem, będzie nim zanim skończysz ją czytać… ”

Nic dodać, nic ująć.

WOJCIECH GRZYB

* Tekst opublikowany na portalu NaTemat.pl

Pin It