We wczorajszym meczu reprezentacji jedną rzecz możemy zaliczyć in plus. Mianowicie, linia pomocy wyszła po raz kolejny w tym samym ustawieniu, a co za tym idzie, znów w pierwszym składzie znalazło się miejsce dla dwóch naszych kreatywnych pomocników – Mateusza Klicha i Piotra Zielińskiego.
Przez ostatnich kilka lat, podstawowym ustawieniem „Biało-czerwonych” była formacja 4-2-3-1, z dwójką defensywnych pomocników i klasyczną dziesiątką przed nimi, przynajmniej w teorii odpowiadającej za rozgrywanie. W tej roli nie spełnił się przede wszystkim testowany od 2009 roku Ludovic Obraniak, którego udane występy na palcach jednej ręki mogliby policzyć nawet drwale. Wraz z kadencją, a mówiąc ściślej z końcem kadencji Waldemara Fornalika, coś się jednak zmieniło. Możemy zastanawiać się, czy to dzięki samemu Obraniakowi czy też wpływa na to miały inne czynniki, ale przez jego rezygnację z gry w reprezentacji, miejsce ofensywnego pomocnika zwolniło się i naturalne stało się, że owego miejsca nie zajmie
król strzelców ligi tureckiej
wieczny joker (ha, ha) reprezentacji, Adrian Mierzejewski (de facto w kadrze też bezproduktywny od jakichś trzech lat).
Ale wraz z początkiem czerwca, czyli z przyjściem towarzyskiego meczu z Liechtensteinem, a następnie eliminacyjnego z Mołdawią, w reprezentacji znalazło się miejsce dla młodego zawodnika Udinese, Piotra Zielińskiego. Ktoś tam o nim słyszał, ktoś nawet obserwował, czasem w mediach pojawiły się informacje o jego niezłym występie w Serie A, ale ogólnie można zaryzykować tezę, że gdyby Obraniak wciąż był w kadrze, byłego piłkarza Zagłębia w niej by nie było. Zieliński już w debiucie z amatorami z Liechtensteinu pokazał się z dobrej strony, potem wszedł w meczu z Mołdawią i mimo, że tamto spotkanie zakończyło się tylko remisem, to wiadome było, że ten chłopak ma papiery na granie. I – przynajmniej w reprezentacji, prezentuje zupełnie inny poziom od Obraniaka.
Na kolejny mecz reprezentacji czekaliśmy do sierpnia, wtedy podopieczni Fornalika grali z Danią i wtedy też, po świetnym początku sezonu w Zwolle powołanie otrzymał Mateusz Klich. O tym, że ta decyzja była właściwa, przekonaliśmy się już na początku meczu, gdy „Clichy” – na pierwszy rzut oka w prosty sposób wykorzystał stworzoną mu przez Błaszczykowskiego sytuację do zdobycia bramki. Prosty był jednak tylko pozornie, bo oczywiste jest, że z naszej drużyny narodowej ową szansę wykorzystałaby raptem garstka zawodników. A gdy po przerwie bezbarwnego Kaźmierczaka zmienił Zieliński i gdy przeszliśmy na ustawienie z jednym DM, niespodziewanie zaczęliśmy atakować i co najważniejsze – wykorzystywać stworzone sytuacje. Klich do bramki dołożył jeszcze asystę i abonament na miejsce w reprezentacji na wrześniowe mecze eliminacyjne.
Na mecz z Czarnogórą, Waldemar Fornalik – zdaje się, że po wyciągnięciu odpowiednich wniosków (przynajmniej w ataku, bo defensywę póki co pomijamy), zdecydował się na ustawienie i z Klichem i z Zielińskim, a na efekty nie trzeba było długo czekać. Już w pierwszych minutach wyżej wymieniona dwójka pokazała nam akcję, której w wykonaniu „Biało-czerwonych” nie oglądaliśmy długo. Bo rozegranie szybkiej wymiany piłki na jeden kontakt, czyli tzw. klepki, tylko pozornie wydaje się proste, łatwe i przyjemne. Co prawda ta sytuacja nie przyniosła nam bramki, ale pokazała, że obaj dysponują dużą techniką użytkową i świetnym dryblingiem. Wraz z upływem czasu oglądaliśmy Klicha, który brał na siebie odpowiedzialność, z kilkoma rywalami na plecach potrafił się uwolnić i unikał podań do tyłu. Zieliński ustawiony od niego nieco wyżej zaprezentował się również z dobrej strony i w efekcie obaj – obok Lewandowskiego i Błaszczykowskiego – byli najlepszymi piłkarzami w białych koszulkach na boisku. Mecz z San Marino traktować można co prawda z przymrużeniem oka, ale i w nim nasza „młoda krew” zagrała bardzo mądrze, odważnie, a co najważniejsze skutecznie, bo autorem dwóch bramek był przecież Zieliński.
Powyższe akapity opisują raptem trzy, cztery ostatnie mecze reprezentacji. Sami zobaczcie, ile w tym czasie zrobili Klich z Zielińskim, a ile przez niespełna 4 lata występów w reprezentacji Ludovic Obraniak. Cieszy głównie to, że obaj mimo młodego wieku nie boją się wziąć ciężaru gry na siebie, znają swoją rolę na boisku, czują na nim luz i nie wymiękają w meczach o wysoką rangę – bo tak mimo pozornie zerowych szans na awans należy traktować mecz choćby z Czarnogórą. Jeśli dodamy do nich Lewandowskiego i Błaszczykowskiego, na doczepkę może jeszcze Sobotę, który po niezłej połowie sierpnia ostatnio nieco obniżył loty, naszym oczom ukaże się widok naprawdę nieźle wyglądającej
siły rażenia
linii ofensywnej reprezentacji.
Ale do dobrej gry z przodu musimy także dołożyć solidną grę w obronie. Nie surowe wyprowadzenie piłki Glika, nie bierność Szukały i przede wszystkim nie pozoranctwo Boenischa. Może w końcu zaskoczy Salamon, może do formy wróci Krychowiak, może na środku sprawdzany częściej będzie Jędrzejczyk. Ale to już dyskusja na osobny tekst. Dziś cieszmy się z tego, że mimo przegranych eliminacji, mamy kim rzeźbić z przodu. Mateusz Klich i Piotr Zieliński, niedoświadczone młokosy, wszystkim dookoła pokazali jak powinna wyglądać ambicja, determinacja i chęć reprezentowania biało-czerwonych barw.
I za to należy im się szacunek. Tylko tak dalej, Panowie.
WIKTOR DYNDA