Tak się kiedyś złożyło, że podczas mistrzostw świata roku 2006 miałem szczęście być w Hamburgu przy okazji meczu Argentyna – Wybrzeże Kości Słoniowej. Marketingową lokomotywą i wschodzącą gwiazdą „Albicelestes” był już wówczas 20-letni wtedy Lionel Messi.
Na marginesie – czy zauważyliście, jak wielu piłkarzy „nikeowej” „Barcy” gra w butach Adidasa, a jak wielu piłkarzy adidasowych „Królewskich” gra w nike’ach?
Wracając do Hamburga – Messi Messim, ale z rozmów z napotkanymi Argentyńczykami (używaliśmy międzynarodowego języka futbolu) wynikało wtedy jasno, w kim pokładają największe nadzieje.
2006 – zbyt wiele na głowie
Oczywiście chodziło o boskie wstawiennictwo, Boskiego Diego Maradony, ale z postaci bardziej przyziemnych, była mowa o „ostatniej prawdziwej dziesiątce”, jaką był Juan Roman Riquelme.
Ścieżki obu „dziesiątek” były nawet do pewnego momentu dość podobne. W Argentynie Boca Juniors, a potem średnio udany epizod w Barcelonie. Bo chyba w przypadku Riquelme trudno za sukces uznać strzelenie bramki Legii Warszawa w eliminacjach Ligi Mistrzów w sezonie 2002/03.
Obaj później – i Roman, i Diego – znaleźli spokojną przystań w mniejszych klubach, w których czuli się jak ryby w wodzie. Riquelme właściwie pod wodą, bo najlepsze chwile przeżywał w „Żółtej Łodzi Podwodnej” rodem z Vila-real.
Oczywiście nie stawiam między dwoma „dziesiątkami” znaku równości, porównuję jedynie ich życiowe ścieżki.
Wtedy, w roku 2006, miałem wrażenie, że przybysze znad La Platy zbyt wielkie nadzieje pokładają w Riquelme, że ciężar gry drużyny w turnieju takiej rangi powinien rozłożyć się na większą liczbę piłkarzy.
Dali się na to nabrać Serbowie i Czarnogórcy (wówczas grający jeszcze razem), ale przecież jako spadkobiercy reprezentacji Jugosławii, nazywanej Brazylijczykami Europy, nie będą się zajmować takimi drobnostkami, jak rozpracowanie sposobu gry rywala.
Za karę piłkarze bałkańscy zostali skarceni aż 6:0.
Ale już mądrzejsi byli Niemcy, a nawet Meksykanie, którzy odrobili pracę domową i ulegli dopiero po fantastycznym golu Maxiego Rodrigueza, o którym przypomnieliśmy sobie niedawno, przy konkursie typerskim.
W tych meczach Riquelme już niespecjalnie sobie pograł. Szczerze, to informację o tym, że Roman wciąż kontynuuje karierę, a właściwie ją wznowił, odkryłem również szukając meczów do typowania w naszej niewinnej, ale jak widać, pożytecznej zabawie.
Za chwilę o szczegółach tego powrotu. Za samo to że powrócił, Riquelme należy się szacunek. Sam jestem w jego wieku (najlepszy rocznik – 1978), przy porannym wstawaniu człowiek jest bardziej zmęczony, niż gdy się kładzie. I tak codziennie.
Przeklęty karny
Tuż przed wspomnianymi na wstępie mistrzostwami, miało miejsce zdarzenie, które w moich oczach zdefiniowało Riquelme na zawsze. To niewykorzystany rzut karny w półfinale Ligi Mistrzów z Arsenalem.
Gdyby trafił, byłaby dogrywka i być może finał, a tak…
Od tamtego karnego zaczął się powolny zjazd, dziś Villarreal gra w Segunda Division. W międzyczasie odwiedzili stary stadion Lechii, przy ulicy Traugutta, wyspali się w łóżkach, w których dwa lata później wylegiwała się reprezentacja Niemiec, nakarmili śledziami foki z pobliskiego zoo, ale to już bez udziału Riquelme.
2012 – odchodzę
„Futbol jest znów Roman-tyczny” krzyczała wielka flaga, gdy „ostatnia prawdziwa dziesiątka” powróciła do ojczyzny w 2008 roku.
Jakiś rok temu od dziś, Riquelme i Boca byli o krok od rozwodu. Rozmowy na temat nowego kontraktu z klubem, z którym Juan Roman zdobył liczne trofea, znalazły się w martwym punkcie.
Czarę goryczy przelała porażka w finale Copa Libertadores z Corinthians w czerwcu ubiegłego roku. Riquelme nie pozostawił cienia wątpliwości: „Odchodzę. Jestem kompletnie pusty i wyczerpany, czuję, że już więcej nie mogę dać Boca od siebie”.
Taka wypowiedź była dla klubu większym ciosem niż przegrany finał.
Wcześniej Riquelme znajdował się w stanie permanentnej wojny z trenerem Julio Falcionim. Kłócili się o taktykę, ale bardziej chodziło o sprawy pozaboiskowe – kto będzie liderem i kto będzie miał decydujący wpływ na resztę składu.
Falcioni, znany „zamordysta”, został przez Boca zatrudniony w roku 2009, by dokonać porządków w klubowej szatni. Nowy porządek nie przewidywał miejsca w drużynie dla piłkarza typu Riquelme – w Buenos mówią na tą pozycję „enganche”.
Roman narzekał, że jest wystawiany nie na swojej ulubionej pozycji albo w ogóle. Trener i pomocnik usiłowali przeciągnąć na swoją stronę opinię publiczną, zarząd klubu i kibiców.
Podczas zimnej wojny między naszymi bohaterami, Boca zdobyła tytuł mistrzowski w roku 2011 i dotarła do finału Copa Libertadores, gdy stosunki obu panów osiągnęły negatywny zenit. Tak dalej być nie mogło. Klubowa szatnia stała się za mała dla dwóch tak dominujących osobowości.
2013 – odchodzę, ale wracam
Paradoksalnie, po odejściu, Riquelme był jeszcze bardziej obecny na Bombonerze niż wcześniej. Ostatni mecz poprzedniego sezonu był demonstracją niechęci wobec Falcioniego i poparcia dla powrotu Juana Romana, który teoretycznie zakończył już karierę.
Szef klubu, Daniel Angelici, nie miał wyboru i nie odnowił kontraktu Falcioniego. Następnie chwycił za słuchawkę i wykręcił numer Carlosa Bianchiego, który jak sam mówił „uciął sobie sjestę od trenerskiej pracy.”
Wszystko wskazywało, że Riquelme powróci by pracować pod okiem człowieka, z którym dwa razy wygrał Copa Libertadores i raz Klubowy Puchar Świata.
Jednak w styczniu 34-letni piłkarz wytrzymał ledwie kilka minut na pierwszym treningu pod wodzą Bianchiego. „Muszę wyjawić trenerowi i prezydentowi, że jednak nie zagram dla Boca. Kocham ten klub, ale pół roku temu dałem słowo, którego nie mogę zmienić”.
Dobre sobie… Pomocnik dwa razy już „definitywnie” rezygnował z gry w drużynie narodowej, by za pierwszym razem powrócić, a niedawno powiedzieć, że gdyby dostał powołanie, to poważnie by się zastanowił. A świstak siedzi i zawija…
Jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo. Argentyńskie kluby podpisują kontrakty z graczami denominowane w amerykańskich dolarach. Ale co zrobić, gdy oficjalny kurs USD do argentyńskiego peso różni się o 60% od kursu czarnorynkowego?
Więc Roman znów był wolnym zawodnikiem. Oferty zaczęły napływać. Ludzie z brazylijskiego Palmeiras twierdzili, że mają już słowo Riquelme, że zagra u nich. Argentinos Juniors, gdzie pomocnik zaczynał przed tym, jak przeszedł do Boca w wieku 18 lat, zbierali pieniądze, by móc zapłacić kapryśnemu piłkarzowi.
Riquelme flirtował z Tigre (prywatnie tego klubu jest właśnie fanem), ale ostatecznie przywdział ponownie niebiesko-żółty strój Boca Juniors…
Jego obecność na Bombonerze to wielka zasługa kibiców, którzy właśnie jego życzyli sobie ujrzeć. Zarząd Boca miał na ten temat inny pogląd, bo nasz Roman nie ma najłatwiejszego charakteru, ale – jak widać – na południowej półkuli wszystko jest na odwrót, a ludzie chodzą do góry nogami.
Ostatecznie zadecydowały nie pieniądze, a urażona duma piłkarza. Riquelme ponoć mocno się zdenerwował, gdy Boca przegrała przedsezonowe, towarzyskie „Superclaciso” z River Plate. Roman szybko umówił się na spotkanie z Bianchim: „Różne rzeczy mogę znieść, ale porażka w Superclasico do nich nie należy. Zależy mi na barwach Boca”.
Bianchi uchylił drzwi, ale innego zdania była kapitan żółto-niebieskich, Leandro Somoza: „Kapitan jest niezwykle ważny, ale równie ważna jest drużyna. Niedobrze, gdy kapitan i drużyna podążają w przeciwnych kierunkach”.
Gazety były pełne diagramów, kto trzyma z kim w szatni Boca. Pierwszy mecz nowego sezonu z Quilmes i Bombonera gwizdała przeraźliwie, gdy tylko Somoza dotykał piłkę.
Pierwszy mecz, w którym Riquelme wziął udział, nie potoczył się po myśli naszego bohatera. Domowe spotkanie z Unionem Santa Fe, który wcześniej był bez wygranej w poprzednich 26 meczach, zakończył się gładką przegraną 1:3.
„W 2007 roku również nie grałem przez długi okres czasu, byłem nieprzygotowany, a ostatecznie skończyło się bardzo pozytywnie” – usiłował zachować twarz Riquelme, nawiązując do ostatniego triumfu Boca w Pucharze Wyzwolicieli.
MACIEJ SŁOMIŃSKI
***
ARTYKUŁ POCHODZI ZE STRONY SLOWFOOT.PL